Na stadion wyruszyłyśmy około 19, razem z dziewczynami
czy żonami reszty piłkarzy. Niektóre z nich oczywiście znałam, gdyż pracowałam
z ich mężami. Resztę szybko poznałam.
Zaraz po dotarci na stadion ulotniłam się aby znaleźć
gdzieś jakieś ciche miejsce. Zatrzymałam się na samym końcu korytarza, z dala
od wszelkiego tłumu, tutaj chyba było najciszej.
Wyciągnęłam z torebki komórkę i wystukałam numer do
państwa Villa. Zaraz po drugim sygnale odezwał się David.
- Tak słucham?
- Cześć, tu Alison.
- Cześć! Pewnie chcesz Aarona do telefonu? – spytał
retorycznie. Chwilkę później usłyszałam głos tak dobrze mi znamy. Ten który
najbardziej na świecie kochałam, ten za którym okropnie tęskniłam.
- Halo?
- Witaj kochanie. – z całych sił powstrzymywałam się aby
nie wybuchnąć płaczem, lub co gorsza, pobiec, złapać taksówkę i udać się na lotnisko.
- Mama! – moich uszu dobiegł radosny krzyk mojego synka.
– Będę Cię dziś widział w telewizji! – wydawał się być strasznie z tego dumny.
- Mamusia Ci pomacha. – zaśmiałam się. – Dobrze się
kochanie czujesz? Wszystko jest w porządku?
- Tak. Ciocia Patricia właśnie zrobiła nam dobre ciastka.
Ale musiała je schować. Bo zanim będziemy oglądać to Olaya wszystkie zje. –
usłyszałam jak roześmiał się niepohamowanym śmiechem.
Przymknęłam oczy wyobrażając sobie mojego malca tak
szczęśliwego.
- Słońce, mama musi kończyć. Już jutro wieczorem się
zobaczymy. Bądź grzeczny i nie zapomnij iść spać. Kocham Cię.
- Ja mamusię bardziej.
Przez następnych parę sekund słyszałam sygnał zakończonej
rozmowy przy uchu.
Oparłam się o ścianę zakrywając twarz dłońmi.
- Coś się stało?
Jak oparzona odskoczyłam od ściany wycierając twarz. Moje
serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Nie mogąc złapać tchu spojrzałam na
intruza. To był Jordi.
- Przepraszam. Nie chciałem Cię przestraszyć. Nie
wiedziałem, że nie słyszysz. Przepraszam.
Zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
- Widziałem, że tutaj stoisz. Pomyślałem, że może źle się
poczułaś. Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało. Wybaczam. – odpowiedziałam z
delikatnym uśmiechem gdy mój stan już mi minął.
- Nie, nie. Teraz będę miał wyrzuty do końca dnia, ba
nawet i miesiąca.
Po tym stwierdzeniu położyłam mu swoją dłoń na ramieniu.
Troszkę zmieszany patrzył w moje oczy.
- Nie mam Ci tego za złe. – odparłam całkowicie szczerze.
Ruszyliśmy wzdłuż korytarza drogą powrotną.
- Czas udać się na rozgrzewkę. – powiedział szatyn.
- A ja powinnam iść poszukać dziewczyn. Nie chciałabym
siedzieć między nieznajomymi.
Przed nami były już tylko schody prowadzące na dół. Za
nimi każde z nas miało się udać w swoją stronę.
Na parę minut zapomniałem całkiem o meczu. Po schodach
schodziliśmy w całkowitej ciszy. Ale to żadnemu z nas nie przeszkadzało.
Wydarzenia następnych sekund działy się w błyskawicznym
tempie. Alison, która szła z mojej prawej strony, nagle zachwiała się lecąc do
przodu. W ogóle się nie zastanawiając w ostatniej chwili mocną ją chwyciłem.
Przyciągnąłem ją do siebie obejmując w tali. Nasze twarze znajdowały się
milimetry od siebie. Blond włosa dziewczyna trzymała się kurczowo moich ramion.
Nie miałem zamiaru jej puszczać, staliśmy tak jakiś czas bez ruchu, utrzymując
równowagę. Dopiero teraz zauważyłem jej piękne zielone oczy. Na je policzkach
pojawiły się rumieńce, ledwie powstrzymywałem się aby nie pogładzić ich
opuszkiem palców. W pewnym momencie tą chwilę intymności bezczelnie przerwał
komunikat płynący z głośników. Rozgrzewka miała się zaraz zacząć.
Oboje oprzytomnieliśmy wracając do normalnego świata.
Odsunęliśmy się od siebie, jednak nie dostatecznie
daleko.
- Powodzenia. – wyszeptała obdarzając mnie nieśmiałym
uśmiechem i wtedy odwróciła się uciekając szybkim krokiem.
Nie zdążyłem w ogóle zareagować. Jednak coś szybko
dostrzegłem. Mianowicie to co miała na sobie. Czerwoną koszulkę Reprezentacji,
i to nie było wcale dziwne. Moje serce drgnęło gdy zobaczyłem podpis z tyłu
koszulki: ‘Aaron’.
Nie pozwalając myślom zalać mojego umysłu biegiem
ruszyłem do wyjścia na murawę.
* * *
W 88. minucie nadeszła ta przez wszystkich oczekiwana
chwila. Po wspaniałym podaniu Andresa, Jesus wpakował piłkę do pustej bramki. Większość
ludzi na trybunach oszalała. My z dziewczynami również zaczęłyśmy krzyczeć i
wiwatować. Do końcowego gwizdka emocje nikogo nie opuszczały. Gdy ten zabrzmiał,
ponownie dało się słyszeć okrzyki radości. W tej właśnie chwili wiadome było,
że Hiszpania gra dalej. Wciąż będzie walczyła o to upragnione Trofeum.
Z minuty na minutę trybuny pustoszały. Ja nigdzie się nie
spiesząc siedziałam wciąż na krzesełku. Rozglądałam się dookoła. Chciałam jak
najdłużej zapamiętać tą chwilę. Tak dawno nie siedziałam na trybunach. W
mgnieniu oka ukazały się przede mną wspomnienia pewnego meczu, gdy siedziałam z
nim w środkowym rzędzie. Byłam wtedy taka szczęśliwa, głupia i naiwna. Jednak
to szczęście przysłoniło mi całe racjonalne
myślenie. Od tamtej chwili aż do dziś nie zasiadłam wyżej niż obok boksu
trenerskiego.
- Hej! Jedziesz czy zostajesz?
Przestraszona wzdrygnęłam się. Na stadionie było pusto,
tylko światła oświetlały jeszcze obiekt. Spojrzałam w kierunku wołania. Na
schodach stał Andres przebrany już w strój wyjazdowy.
Nic nie mówiąc szybko wstałam i pobiegłam do wyjścia.
* * *
- Na pewno jedziesz? – spytał Xavi leżący na moim
hotelowym łóżku.
- Tak. – odpowiedziałam wkładając ostatnie rzeczy do
walizki.
- Ale spójrz która już jest godzina. Po 24! Jak dolecisz
będzie środek nocy. Mały sobie bezpiecznie śpi u Davida. Chyba nie chcesz do
nich jechać tak późno, prawda? – odezwał się Gerard siedzący w fotelu z nogami
położonymi na niewielkim stoliku.
- Nie pojadę do nich. Wrócę do domu, prześpię się do rana
a potem odbiorę Aarona.
Ruszyłam w stronę łazienki chcąc zabrać stamtąd ostatnie
kosmetyki.
- Ale przecież o tej porze może już nie być żadnego lotu!
Nadaremnie pojedziesz na lotnisko. – wtrącił się Sergio.
- Spokojnie, lot mam już zarezerwowany. Startuję o 1:30. –
odkrzyknęłam.
W pokoju obok zaległa cisza. Chłopcy już chyba nie mieli
więcej argumentów żeby się ze mną sprzeczać. Dopięłam swego.
Jak po prostu chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
Oczywiście nie żałowałam nawet przez chwilę, że tu przyjechałam. Ale po co
miałam tracić noc śpiąc w hotelu jak równie dobrze o tej porze mogłam wracać do
Barcelony.
Wróciłam do pokoju głównego. Wsadziłam resztę rzeczy do
środka i zamknęłam walizkę. Podniosłam ją z łóżka i postawiłam na ziemi.
Omiotłam pokój wzrokiem upewniając się, że wszystko zabrałam.
- Jestem gotowa. – powiedziałam zerkając na chłopaków. Żaden
z nich nie drgnął. – No weźcie przestańcie. Od początku mówiłam, że zaraz po
meczu wyjeżdżam.
- Ale my ciebie tutaj potrzebujemy. – powiedział Xavi przybierając
smutny wyraz twarzy.
Roześmiałam się.
- Wystarczy, że jestem na każde wasze skinienie w klubie.
Zdecydowanie na za dużo wam pozwalam. Jeszcze się rozleniwicie.
- Ale ty masz takie magiczne ręce! Potrafisz wyleczyć
każdego. – odezwał się młody pomocnik.
- Już niedługo rozpocznie się sezon. Wtedy będziecie
mieli mnie już dość. A tymczasem wiecie co macie robić. Wygrać tutaj! Zgarnąć
wszystko co się da! Zaszliście już tak daleko. Nie zmarnujcie tego. – czułam się
jakbym wygłaszała jakąś ważną mowę, byłam śmiertelnie poważna. Wszyscy na nich
liczyliśmy.
- Zrobimy co w naszej mocy.
- A teraz chodźcie tu do mnie. – cała trójka od razu mnie
posłuchała i stanęła przede mną. Z całych sił chwyciłam ich wszystkich w
ramiona, co było naprawdę trudne. – Pożegnajcie resztę ode mnie.
Po chwili wyszliśmy na korytarz. Wszyscy bez słowa
rozeszli się do swoich pokoi. Zamknęłam drzwi a następnie ruszyłam schodami do
recepcji.
Gdy już oddałam
klucz skierowałam się przez hol do głównego wyjścia. Ostatni jeszcze raz
rzuciłam okiem na wnętrze hotelu.
To były wspaniałe dwa dni które tu spędziłam. Cieszyłam
się, że wszyscy byli w tak dobrych nastrojach, nie panowało tu żadne napięcie.
Byłam przekonana, że zajdą daleko. Po powrocie do domu nie pozostawało mi nic innego
jak oglądanie meczów razem z synem w telewizji i dopingowanie w ten sposób
naszych bohaterów.
Szybkim krokiem wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do
taksówki stojącej obok.
Zanim wsiadłam odwróciłam się raz jeszcze spoglądając w
ogromną szybę. Jedna samotna osoba znajdowała się w środku odwrócona tyłem.
Pewnie jakiś nocy marek. Uśmiechając się delikatnie weszłam do środka,
zamykając drzwi i chwytając za pas. Była tylko jedna rzecz której żałowałam.
Jednak teraz było już za późno aby wracać.
Siedziałem w kawiarni na dole zbierając myśli. Miałem
idealny widok na recepcję. W tym właśnie momencie Alison oddawała klucze
kobiecie za ladą. A jednak wyjeżdżała. Od razu dzisiaj. Czułem się dziwnie
pusto. Chciałem wstać, podejść tam i chociaż się pożegnać. Ale ja głupi tego
nie zrobiłem. Co ty sobie myślisz chłopie? Myślisz, że taka dziewczyna nie ma
już chłopaka do którego właśnie wraca? Tylko głupek nie zauważyłby takiej
dziewczyny.
Chwyciłem filiżankę przykładając ją sobie do ust.
Blondynka stała już przy taksówce, kierowca właśnie
pakował torby do środka. Bez zastanowienie wstałem aby mieć lepszy widok. Bez
namysłu zrobiłem coś czego w normalnej sytuacje bym nie zrobił.
- Odwróć się. Proszę odwróć się i spójrz na mnie. –
wyszeptałem cichutko zaciskając ręce na krawędzi stołu.
Stałem tak w bezruchu parę sekund, które wydawały mi się
wiecznością.
Dziewczyna właśnie zamierzała wsiąść do samochodu. Zrezygnowany
odwróciłem się plecami do okna. Chwilę później zmierzałem już na górę chcąc jak
najszybciej znaleźć się w łóżku.
_______________________
Właśnie parę minut temu skończyłam pisać ten rozdział. A wszystkie dzięki głównemu bohaterowi, który zadebiutował w FC Barcelona w dzisiejszym meczu przeciwko Man Utd :) Który oczywiście FCB wygrała, po rutach karnych 0-2. Z niecierpliwością czekam na zaczęcie sezonu oficjalnie :) No i na powrót Davida Villi!
Szczerze mówiąc rozdział napisany na szybko.. ale mam nadzieję, że zły nie jest :) Cóż, to już zostawiam waszej ocenie. Życzę miłego czytania i do zobaczenia wkrótce! ;-) Dobranoc!