środa, 20 lutego 2013

Rozdział 8.


- Wyjaśni mi ktoś dlaczego miałabym zostawić Aarona dziś z wami? – spytałam naprawdę zdezorientowana zaistniałą sytuacją.
- Mama, ja chcę zostać z wujkami. – odezwał się malec skacząc zadowolony w górę.
- Przecież możesz go spokojnie z nami zostawić, nic mu się nie stanie. – oznajmił Xavi siedzący obok i pijający wodę.
- Chociaż obawiam się, że Aaronowi tak się spodoba przebywać z nami, że nie będzie chciał już z tobą się bawić. – zaśmiał się Pique puszczając chłopcowi oczko.
- A niby czemu ja nie mogę z nim zostać, tak jak zawsze?
- Szykujemy dziś huczną zabawę na którą ty niestety nie jesteś zaproszona. – powiedział przepraszającym tonem David.
- A co ja miałabym robić w tym czasie? I najważniejsze, gdzie miałabym wtedy być?
Nie wiedziałam czy ja tak pomału składam informacje czy oni coś kręcili. Od samego rana czułam, że coś jest nie tak. Pół godziny temu do mieszkania Jordiego wpadli Xavi, David i Gerard, bez gospodarza, co mnie zdziwiło. Ostatni raz widziałam go wczoraj wieczorem, gdy zasnęłam obok niego. Nazajutrz obudziłam się w swoim łóżku, sama w mieszkaniu. Dopiero około 11 Patricia przywiozła mojego syna, który już wtedy jakoś dziwnie się zachowywał.
- Tego dowiesz się w odpowiednim czasie.
- Mamusiu, pozwól mi zostać z wujkami. – Aaron wdrapał mi się na kolana obejmując moją szyję swoimi rączkami.
- Wy coś kombinujecie, nie podoba mi się to. – powiedziałam groźnie, zmierzyłam wzrokiem każdego z nich.
- Jeszcze będziesz nam dziękować, zobaczysz. – Xavi najwyraźniej dumny był z tego co miało nastąpić.
- Ostatnie pytanie. Gdzie podziewa się Jordi?
Cała trójka popatrzyła na siebie w ułamku sekundy, jednak nie uszło to mojej uwagi.
- Musiał zostać trochę dłużej w ośrodku. Niestety wróci dopiero wieczorem.
- Ale my musimy już iść. Niczym się nie martw, wrócimy około 18.
Jak na komendę wszyscy się podnieśli i szybko jak podmuch wiatru zniknęli z mieszkania zostawiając mnie z ogromnym mętlikiem w głowie.
Spojrzałam na syna, który wciąż szeroko się uśmiechał podskakując niecierpliwie na mych kolanach.
Wybuchłam śmiechem widząc jego zachowanie.
Z jednej strony byłam ogromnie ciekawa tego co mnie czeka, lubiłam niespodzianki, ale z drugiej bałam się co im też strzeliło do głowy.

* * *

Przebywałam właśnie w kuchni robiąc kolację chłopcom, gdy około 17 usłyszałam dzwonek do drzwi. Ciekawa kto to może być ruszyłam w tym kierunku, ściągając po drodze fartuch przewiązany dookoła pasa. Po drodze zajrzałam do salonu sprawdzając co robi mój syn. Siedział on grzecznie na dywanie wpatrzony w bajkę, która mu puściłam.
Spojrzałam w dziurkę w drzwiach, jednak nikogo tam nie zobaczyłam. Odczekałam parę sekund i otworzyłam drzwi. Na progu nikogo nie ujrzałam, chcąc wrócić do środka dopiero wtedy zauważyłam na podłodze średniej wielkości karton. Powoli podniosłam go i weszłam z powrotem do mieszkania. Wróciłam do kuchni kładąc pakunek na stole. Niecierpliwie podniosłam wieczko i ujrzałam kopertę leżącą na jakimś materiale. W środku była niewielka karteczka z informacją:
‘Miej mnie na sobie o 18:30’.
Odkładając liścik na bok sięgnęłam po kolejną rzecz. Okazała się nią być sukienka, piękna czerwona sukienka (link sukienki).
Zszokowana wpatrywałam się w nią. Jeśli miałabym być wobec siebie szczera, to już nie mogłam doczekać się aż ją włożę. Kochałam czerwony kolor.
Z ogromną delikatnością złożyłam sukienkę i z powrotem schowałam do pudełka.
Z uśmiechem i bijącym sercem wyciągnęłam telefon i po raz kolejny wybrałam numer do Jordiego. I tym razem nie odpowiedział. Mimo wszystko zaczynałam się martwić, nie odzywał się od rana, żadnego znaku życia, nic. Nie było innej możliwości, musiałam przycisnąć Xaviego gdy się zjawi.

* * *

O godzinie 18:15 siedziałam już jak na szpilkach w salonie. Wciąż nikt nie przyszedł, ani wielka trójca ani Jordi. Nikt. Cała radość i przyjemny dreszczyk zniknęły, zostały tylko strach i zdenerwowanie, w brzuchu miałam ogromny węzeł. Czułam że źle robię, jak ja w ogóle się zachowywałam? Byłam zaniepokojona już całkowicie. Nie, nie mogłam tego zrobić, miałam poważniejsze sprawy na głowie, moje miejsce było tutaj przy Aaronie. Wstałam z kanapy z zamiarem pójścia do sypialni i założenia normalnych ubrań.
- Mamuś, gdzie idziesz? – spytał chłopczyk podbiegając do mnie.
- Mama idzie się przebrać i zjemy kolację, dobrze?
- Ale nie możesz! Mamy plan, musisz ładnie wyglądać.
- Ty coś wiesz kochanie?
- Nie. – malec gorliwie pokręcił głową.
W tym samym momencie doszedł nas dźwięk sygnału, że ktoś stoi pod drzwiami.
Aaron pobiegł w tamtą stronę wpuszczając przybyszy do środka.
Wciąż zdenerwowana usiadłam ponownie na kanapie.
- Gotowa? – spytał David wchodzący do pokoju gościnnego.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam wpatrzona w swe dłonie.
- Wow! Jak ty pięknie wyglądasz! Tylko czegoś mi tu brakuje… - odezwał się Xavi siadając obok. – Uśmiechu na twarzy.
- Denerwuję się. Naprawdę boję się tego w co wy mnie pakujecie. I gdzie jest Jordi? Czemu nie odzywa się cały dzień? Co się stało? – na jednym tchu zadałam wszystkie nurtujące mnie pytania.
- Zapewniamy Cię, że nie masz się o co martwić. Nikomu nic się nie stało. Jordi jest cały i zdrowy, niedługo powinien wrócić. Zapewniamy Cię też, że będziesz dziś się wspaniale bawiła. Należy Ci się trochę szczęścia.
- Jeszcze będziesz nam dziękowała! – krzyknął Pique. – Widzę, że zrobiłaś nam kolację. Super!
Mimowolnie zaśmiałam się. Ten to jest wygodny.
- Obiecujesz się niczym nie przejmować? – David usiadł po mojej drugiej stronie.
- My obiecujemy Ci, że za dwadzieścia minut zapomnisz o swoim całym zdenerwowaniu. – Xavi delikatnie pogładził mnie po plecach.
- Limuzyna już czeka. – powiedział Gerard wchodząc do pokoju z Aaronem na barana.
Zaczerpnęłam głębokiego wdechu i wstałam. Przybliżyłam się do obrońcy, który schylił się tak abym mogła ucałować synka.
- Bądźcie grzeczni! – zagroziłam wszystkim tutaj zgromadzonym.
- A ty baw się dobrze.
- Nie musisz mamusiu wracać przed dziesiątą. – słysząc to wszyscy się roześmiali.



10 minut później siedziałam już wygodnie w ogromnym samochodzie z przyciemnianymi szybami. Nawet kierowca nie chciał mi niczego zdradzić, mogłam się tego domyślić. Pozostawało mi już tylko czekać.
Po paru kolejnych minutach pojazd się zatrzymał.
- Proszę iść ciągle prosto, na plażę. Życzę miłego wieczoru. – oznajmił starszy mężczyzna siedzący za kierownicą.
Obdarzyłam go uśmiechem i wyszłam na zewnątrz. Doskonale poznałam gdzie byłam. Właśnie w to miejsce przychodziłam z rodzicami i bratem jeszcze w młodości, była to o wiele mniej uczęszczana strona plaży. Zawsze było tutaj tak przyjemnie cicho i pusto.
Z przyjemnymi wibracjami szłam powoli we wskazanym kierunku. Nie miałam pojęcia co mogę tam zastać. A raczej kogo. W głębi serca wiedziałam kogo chciałabym tam zobaczyć.
Stawiając nogi na piasku ujrzałam w oddali oświetlony kawałek miejsca. Dookoła powbijane były lampki, na środku stał stolik ze słomianą parasolką, obok znajdowały się krzesła z białym okryciem. (link miejsca)Wszystko wyglądało jak w bajce.  Dopiero po paru sekundach zobaczyłam jak z prawej strony ktoś się do mnie zbliżał.
Moje serce podskoczyło niewyobrażalnie wysoko gdy zorientowałam się kto to. W brzuchu rozerwała mi się siatka z motylami. Nie mogłam oderwać wzroku od tegoż szatyna, który kroczył z uśmiechem na ustach i wielkim bukietem czerwono-żółtych tulipanów. Ubrany był w czarny garnitur i białą koszulę. Coraz większa radość ogarniała mnie z każdym jego krokiem, który zbliżał go do mnie.
- Witaj. – odezwał się Jordi gdy stanął już naprzeciw mnie. Na dźwięk jego głosu zadrżały mi nogi. Nie słyszałam i nie widziałam go raptem od wczorajszego wieczoru a już tak na mnie działał. Mogło to oznaczać tylko jedno.
Nie odpowiadając zawiesiłam mu dłonie na szyi. Tutaj słowa były zbędne. Poczułam jak obejmuje mnie wokół talii.
- Nie rób mi tego więcej. – szepnęłam.
- Takich niespodzianek?
- Tego, że nie odzywałeś się cały dzień. Martwiłam się ogromnie.
- Niepotrzebnie. Jednak wiedz, że ledwie się powstrzymywałem aby nie zadzwonić. Nie mogłem znieść, że Cię nie widziałem cały dzień.
Oddalając się od siebie spojrzeliśmy w swoje oczy.
- Teraz to nadrobię. – uśmiechnął się szeroko odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby. – Kwiaty dla pięknej pani. – mówiąc to wręczył mi bukiet.
- Dziękuję. Ja powinnam podziękować za tą piękną sukienkę.
- Nie musisz, idealnie do siebie pasujecie. – chwycił mnie za dłoń i zaprowadził do stolika.
Nie mogłam się napatrzeć na to wszystko, uwierzyć, że takie coś się dzieje. W najskrytszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że będę kiedyś główną postacią takiego wydarzenia.
Odsunął mi krzesło pomagając usiąść, sam zajął drugie miejsce.
- Teraz nie masz prawa myśleć o niczym innym jak tylko o przyjemnych rzeczach. Ja Ci w tym troszkę pomogę.
- Mam nadzieję, że będziesz tu główną postacią. – posłałam mu promienny uśmiech zakładając kosmyk włosów za ucho.

* * *

- Wy mnie oszukujecie! – krzyczał Pique.
- Nie prawda, po prostu ty nie umiesz grać w takie gry. – wzruszył ramionami Villa siedzący po turecku przed telewizorem, z dżojstikiem w ręku i Aaronem na kolanach.
- Gerard, przyznaj się, że nie umiesz przegrywać i tyle. – odezwałem się.
- Nie gram z wami, oszukujecie. Idę zjeść kolację. – wstał udając obrażonego i poszedł do kuchni po kanapki.
- Ale wujek to beksa. – zaśmiał się trzylatek.
- Otworzę. – oznajmiłem gdy zabrzmiał dzwonek u drzwi.
Wstałem i ruszyłem na korytarz. Na progu stała Nuria z torbą na ramieniu.
- A co panienka tu robi? – spytałem widząc ukochaną na progu.
- Przyszłam skontrolować czy wszyscy cali. – oznajmiła wchodząc do środka i całując mnie na powitanie.
- Nie ma się o co bać, wszyscy są cali i wszystko też.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. – uśmiechnęła się.
Wróciliśmy do pokoju gdzie David zawzięcie walczył z Aaronem o pierwsze miejsce w wyścigu owoców. Dopiero po zakończonej rundzie zauważyli, że przybyła jeszcze jedna osoba.
- Ciocia! – malec zbliżył się do Nurii chwytając ją za nogę i przytulając. – Będziesz się z nami bawiła?
- Oczywiście. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy.
- Co będziemy robić? – nagle pojawił się Gerard z kolejną kanapką i talerzem w ręku.
- Ooo, już Ci przeszło?
- Przecież nic mi nie było. Co będziemy teraz robić?
- Zagramy w kalambury. – oznajmiła szatynka z dumą.
- Już mi się podoba. – odezwał się obrońca siadając za stołem i rozkładając się wygodnie.
- Ja z Gerardem i Aaronem przeciwko tobie i Nurii. Pasuje? – David usiadł obok Pique biorąc kanapkę z talerza.
- Pasuje. – objąłem dziewczynę zacierając ręce.

* * *

Był to najpiękniejszy wieczór jaki przeżywałam. Chłopcy mieli rację, zapomniałam o wszystkich przykrych rzeczach, które mnie ostatnio spotkały. Czułam się tak, że góry mogłam przenosić. Byłam wdzięczna wszystkim za to co dla mnie robili. Przede wszystkim Jordiemu. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotkam jeszcze mężczyznę, któremu ponownie zaufam, z którym będę chciała przebywać całymi dniami, do którego poczuję to co teraz czułam.
Po skończonej kolacji szatyn wstał stając naprzeciw mnie. Z szarmanckim uśmiechem wyciągnął dłoń prosząc mnie do tańca. Bez chwili wahania chwyciłam jego dłoń i wstałam oddalając się z nim troszkę dalej. Malutkim pilotem włączył piosenkę z wolną melodią. Oplotłam dłonie wokół jego szyi, on swoimi objął mnie w talii.
Przez parę minut poruszaliśmy się w ciszy, bez słów. Nie były one potrzebne. Wystarczyła nam sama nasza obecność.
- Dlaczego to wszystko zrobiłeś? – spytałam cicho.
- Chcę żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie naprawdę ważna, obchodzi mnie co dzieje się w twoim i Aarona życiu, chcę wam pomagać, chcę być obecny w waszym życiu.
- Ja też chcę abyś był z nami.
- Ale boisz się prawda?
Skinęłam głową.
- Boję się tego, że to może być sen. Boję się, że to może się skończyć jak kiedyś. Boję się jednak nie o sobie, ale o Aarona. Teraz zależy mi już tylko na jego dobru.
- Wycierpiałaś już za dużo, o wiele za dużo, pozwól abym Ci pomógł wywołać ponowną radość w twoim życiu. Zrobisz to na co jesteś gotowa i kiedy będziesz gotowa. Chcę tylko abyś wiedziała, że ja zawsze przy tobie będę, bez względu na wszystko.
Słysząc te wyznania Jordiego z oczu popłynęły mi łzy. Wreszcie były to łzy szczęścia. Kochałam go, ja naprawdę go kochałam, teraz byłam tego pewna. Wiedziałam również to, że to co czułam wtedy do Mariusa nie było miłością, a głupim młodzieńczym zauroczeniem.
Słysząc delikatne pociągnięcie nosem, szatyn przestał tańczyć. Chwycił moją twarz w dłonie patrząc głęboko mi w oczy. Byłam pewna, że przeczytał wszystko co chciał z wyrazu mojej twarzy. Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie, na pewno słyszał głośne bicie mego serca. Chciałam aby wiedział jak szleję na jego punkcie.
Bez krępacji a z ogromną gracją zbliżył swoją twarz na raptem trzy centymetry do mojej. Nasze nosy się stykały. Ponownie zarzuciłam mu dłonie na szyję.
Po paru sekundach nastąpiło to na co oboje czekaliśmy. Delikatnie dotknął moich ust swoimi wargami. Po chwili pocałunek przerodził się w coś głębszego. Oboje zachłannie poznawaliśmy swoje usta. Wplotłam dłonie we włosy Jordiego, on zaś przyciągnął mnie bardziej do siebie. W takich rozkoszach spędziliśmy sporo czasu. Żadne z nas nie wiedziało czy mijają minuty czy może godziny. To nie było teraz ważne.

_______________________________
Po tak długim czasie wreszcie dodaję nowy rozdział! Ktoś będzie czytał jeszcze tego bloga? :) Niestety matura zbliża się ogromnymi krokami, więc nie mam najmniejszego pojęcia kiedy pojawi się coś nowego. Mam nadzieję, że ten dzisiejszy nie wyszedł aż tak źle.. Chyba wyszłam już trochę z wprawy. 
Wracamy do oglądania meczu! Vamos Barça!  T'estimo Barça! ♥