piątek, 13 lipca 2012

Rozdział 1.


17 czerwca 2012r.
Zdecydowanym krokiem wysiadłam z autobusu. Przede mną ostatnia część podróży. Wyciągnęłam z torebki niewielką mapkę, którą Xavi podesłał mi parę dni wcześniej. Spojrzałam na nią po chwili szukając jakiejś nazwy ulicy, aby zorientować się w którą dokładnie stronę mam się kierować.
Pół godziny później stałam już przed głównym wejściem do hotelu „Mistral”. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Dzień dobry. – zwróciłam się po angielsku do czarnowłosej kobiety stojącej za biurkiem, gdy weszłam do środka. – Czy uzyskam informację gdzie znajduje się Xavier Hernandez?
- Niestety, nie udzielamy takich informacji osobom z zewnątrz. Obawiam się, że nie może pani tutaj przebywać jeśli nie jest pani w jakiś sposób powiązana z Reprezentacją. – odezwała się stanowczym głosem kobieta.
- Chwileczkę. Dostałam to zanim Hiszpanie wylecieli z kraju. – mówiłam jednocześnie szukając czegoś w torebce. – Proszę. – uprzejmie podałam jej niewielką plakietkę.
Na niej była informacja upoważniająca mnie do przebywania z Reprezentacją. Xavi o wszystkim pomyślał, byłam mu ogromnie za to wdzięczna.
Brunetka przez chwilę przyglądała się podanej przeze mnie rzeczy, następnie oddała mi ją uśmiechając się miło.
- W takim razie niech pani się uda na pierwsze piętro, pokój nr 7.
- Bardzo dziękuję. Miłego dnia życzę.
Czym prędzej ruszyłam w stronę schodów i pognałam na górę. Zatrzymałam się przed wskazanym numerem.
Stałam tak przed drzwiami przez parę sekund. Odgarnęłam z czoła grzywkę. Tak bardzo cieszyłam się, że tutaj jestem. Potrzebowałam takiej odmiany. Jednak czułam się nieswojo. Tęskniłam za Aaronem. Nie było godziny żebym o nim nie myślała. Byłam ciekawa co teraz robi, czy słucha się Davida. Czułam ogromne wyrzuty sumienia, że go zostawiłam. Nigdy go nie opuszczałam. Obiecałam sobie, że jak tylko przywitam się z przyjacielem od razu do niego zadzwonię.
Westchnęłam i podniosłam pięść aby zapukać. W tym samym czasie drzwi się otworzyły. Zdezorientowana cofnęłam się o pół kroku. W drzwiach pojawił się niewysoki mężczyzna o jasnobrązowych włosach, kilkudniowym zaroście, łagodnych rysach twarzy na której na ustach usadowił się uśmiech.
Zarumieniona przyglądałam się mężczyźnie, nie mógł być dużo starszy ode mnie. Gdy mnie zobaczył widocznie się zmieszał. Jednak nie odwrócił wzroku, przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Przepraszam, chyba pomyliłam pokoje. – odezwałam się chcąc się odwrócić i odejść.
- Proszę poczekać. – zatrzymał mnie chwytając delikatnie za łokieć.
W tej samej chwili przeszedł mnie dreszcz. Przyjemny dreszcz. Odwróciłam się raz jeszcze na niego spoglądając. Uśmiechnął się.
- Szukasz Xaviego? To jego pokój. My właśnie oblegaliśmy go, jak codziennie zresztą.
Po tym zdaniu mimowolnie się zaśmiałam. W mej wyobraźni ukazał się widok Xaviego siedzącego w kółku a naokoło niego całą drużynę La Roja. Zawsze był bardzo lubiany.
- Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie zakłócę tam waszego codziennego, rytualnego spotkania. – powiedziałam uśmiechając się delikatnie do nieznajomego. Nigdy nie byłam dobra w nawiązywaniu kontaktów. Uchodziłam za osobę nieśmiałą.
- Przyda się jakaś zmiana. – otworzył szeroko drzwi gestem zapraszając mnie do środka.
Skinęłam głową w geście podziękowania. Zauważyłam, że cofnął się za próg pokoju. Moje serce zachowało się tak jakoś inaczej, poczułam tak jakby.. smutek?
- Właśnie i tak wychodziłem. – odezwał się szatyn jakby przeczytał moje pytanie dryfujące gdzieś w mym umyśle.
Wesoło uśmiechnięty pomachał mi i zaraz zniknął w korytarzu.
Nie dane było mi zauważyć jak zatrzymuje się troszkę dalej i opiera o ścianę, wznosząc oczy w górę i pogrążając się w myślach.
- Alison! – dobiegł mnie krzyk który poznałabym wszędzie. Chwilę później znajdowałam się już w ramionach Xaviego. Przez chwilę myślałam, że mnie udusi.
- Spokojnie, możesz mnie już puścić. – śmiałam się próbując się wyswobodzić z jego uścisku.
- Tak się cieszę, że przyjechałaś. Szkoda, że Aaron nie może być teraz tutaj z nami.
Zwęziłam usta w cienką linię. Wolałam nic nie mówić, nie chciałam się tutaj rozpłakać.
- Kogóż to moje oczy widzą! – zbliżył się do nas wysoki mężczyzna, którego od dość dawna już znałam. – Nasza kochana i opiekuńcza dama. – delikatnie zmierzwił mi włosy śmiejąc się sam z siebie.
Pokręciłam z dezaprobatą głową śmiejąc się z Gerarda.
Następnie każda zgromadzona tutaj osoba zaczęła się ze mną witać. Połowę towarzystwa znałam, w końcu pracowałam z nimi na co dzień.
Nie mogłam uwierzyć jaka panowała tutaj radość, nikt się nie denerwował jutrzejszym meczem, wszyscy byli jak najbardziej wyluzowani. Nie widziałam nigdzie drużyny w której byłby taki dobry kontakt. Nie przeszkadzało nawet to, że dużo graczy gra na co dzień w dwóch wrogich sobie klubach. Teraz liczyła się tylko Reprezentacja.

         * * *
- Jak się czujesz? – usłyszałam pytanie Xaviego gdy przechadzaliśmy się dookoła hotelu.
- Bardzo dobrze. – odpowiedziałam machinalnie, może troszkę za szybko.
- Takie odpowiedz możesz zachować dla reszty. Znam Cię już trochę. – przybrał surowy ton głosu.
- A co Ci mam powiedzieć? – spojrzałam w jego stronę. Na twarzy nie było ani cienia poprzedniego uśmiechu.
- Czy coś się zmieniło? Jak żyjesz?
Westchnęłam. Nie lubiłam wracać do wydarzeń sprzed roku. Niestety wydarzenia te wracały do mnie często, ten strach nie opuścił mnie całkowicie. Jakaś część mnie ciągle się bała.
- Boję się. – skierowałam wzrok na chodnik. – Boję się tego, że kiedyś znów zastanę go przed drzwiami, że będzie jak zawsze. Jednak nie boję się tutaj o siebie, tylko o Aarona . Oddałabym wszystko żeby on był już na zawsze bezpieczny. Dziecko w jego wieku nie powinno być świadkiem takich wydarzeń, żadne dziecko nie powinno przeżywać takich rzeczy.
Zacisnęłam mocno powieki. W mych oczach zbierały się łzy. Brunet bez chwili wahania objął mnie ramieniem.
- Zostały mu tylko dwa lata. Dwa lata. Wiesz jak to szybko zleci? Co będzie potem? Jeśli się dowie gdzie jesteśmy? Wtedy tego nie przeżyję. – głos przeszedł mi w niepohamowany szloch.
- Ciii. W Barcelonie masz nas. Żaden z nas nie pozwoli aby was skrzywdzono, rozumiesz? – Xavier chwycił moja twarz w swoje dłonie, zmuszając mnie żebym spojrzała mu prosto w oczy. – Stałaś się częścią wszystkich od razu. I ty i Aaron . Żaden bezduszny cham nie będzie krzywdził takiej kobiety. Nie pozwolimy na to. Zrozumiano?
Posłusznie kiwnęłam głową. Zatopiłam się w jego objęciu.
Nie chciałam nikogo wciągać w moje brudne sprawy, ale wiedziałam że sama nie dam sobie rady.
- A teraz chodź pokażę Ci gdzie trenujemy. – powiedział przywracając swoją wesołość na twarz.

* * *

- No no, imponujące boisko. I jak się tutaj czujecie? – spytałam rozglądając się.
- Wspaniale. Polacy się ogromnie gościnni. Mamy tu wszystko czego potrzebujemy. – odwrócił wzrok patrząc gdzieś w dal. – Jordi!
Krzyknął i migiem pognał w tamtą stronę. Stałam chwilę w jednym miejscy troszkę zdezorientowana. Następnie ruszyłam za nim. Gdy się zbliżałam zauważyłam, że Xavi z kimś rozmawia. Kiedy byłam dostatecznie blisko poznałam, że jest to ten sam nieznajomy z pokoju hotelowego.
Zatrzymałam się troszkę dalej nie chcąc im przeszkadzać w rozmowie.
- Ali, tego pana chyba jeszcze nie poznałaś. – zaśmiał się kataloński pomocnik.
- Właściwie już się dziś spotkaliśmy. – wtrącił szatyn.
- Ooo. – zdziwił się mój towarzysz.
- Jordi Alba. – mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku. Bez wahania wyciągnęłam swoją.
- Alison Domínguez. – obdarzyłam go przyjaznym uśmiechem. Znałam go zaledwie parę minut a poczułam, że musi być naprawdę przyjazną osobą. Zauważyłam, że utrzymują bardzo dobry kontakt z Xavim, pomimo różnicy wieku.
- A ty znów trenujesz? Jordi, przecież musisz zachować siły na jutro.
- Spokojnie, będę na jutro dobrze przygotowany. – odpowiedział podrzucając piłkę, którą trzymał w ręku.
- Zawsze jesteś. Przydasz nam się w Barcelonie. – uśmiechnął się szeroko mój przyjaciel.
- Poczekajmy na oficjalną informację. Jeszcze nie wiadomo co się wydarzy. – Jordi widocznie się droczył z Hiszpanem.
Kątek oka zauważyłam, że Alba zerka w moim kierunku ukradkiem. W mgnieniu oka na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Była to jedna z rzeczy których nienawidziłam w moim wyglądzie.
- Przyjechałaś na jutrzejszy mecz? – usłyszałam pytanie skierowane do mnie.
- Tak. Xavi już mi żyć nie dawał, że nie byłam bardzo dawno na żadnym. – wzruszyłam ramionami chcąc się tym usprawiedliwić.
- Zawsze dopinam swego. – uśmiechnął się tryumfalnie. – A teraz uciekamy. Alison, musisz odpocząć. Masz za sobą długą podróż. No i musisz wykonać chyba telefon, prawda? – spojrzał na mnie znacząco.
- Masz rację. Bardzo miło było Cię poznać. – uśmiechnęłam się po raz ostatni do szatyna.
- Wzajemnie. Do zobaczenia.

     * * *

Stałem tak w bezruchu patrząc jak ta dwójka odchodzi. Targały mną mieszane uczucia. Ta blondynka, Alison, kim ona była? Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy wyglądała na taką bezbronną, zagubioną istotę. A gdy się uśmiechnęła.. Trudno było mi oderwać wzrok. Przeklinałem się w duchu, że nie jestem żadnym czarującym facetem. Nie potrafiłem nawet podtrzymać rozmowy.
Jeszcze żadna dziewczyna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Nie mogłem siedzieć bezczynnie. Alison miała być jutro na meczu, nie miałem pojęcia skąd jest, czym się zajmuje, czy jeszcze kiedyś ją zobaczę. W głowie zaświeciła mi się żółta lampka - ‘Xavi’. Widać, że bardzo dobrze się znali, przyjaźnili się. Wiedziałem co muszę zrobić.
Piłkę trzymaną w ręku położyłem na ziemię i z całej siły oddałem strzał na bramkę znajdującej się w sporej odległości.


____________________
Początki zawsze są trudne. I ten jest chyba najgorszy. Prolog mi się podobał, ale ten rozdział nic a nic. Miał wyjść całkiem inaczej, no ale cóż, jest jaki jest. Mam nadzieję, że jakoś go dacie radę przeczytać :) Zaczęłam go pisać wczoraj o 23 w nocy, skończyłam dziś rano. Mile widziane opinie :)  Miłego dnia, pozdrawiam ;)

środa, 11 lipca 2012

Prolog.

maj 2011r.

Siedziałam jak na szpilkach w zielonkawym fotelu wpatrując się w telefon znajdujący się na szafce obok. Byłam przerażona, w ręku ściskałam kawałek swetra nieustannie go szarpiąc, w głowie wciąż ukazywały mi się obrazy z minionych dni. Nie miałam już siły nawet na łzy. Zresztą nic by one nie zdziałały. Marzyłam aby te koszmar jak najszybciej się skończył. Chciałam móc wyjechać jutro w spokoju, bez ciągłego oglądania się za siebie, strachu który czułam gdy mijałam ciemne miejsca lub jakiegokolwiek wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę.

Gdy usłyszałam dźwięk dochodzący obok, podskoczyłam. Trzęsącą się ręką podniosłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha. Nie odezwałam się pierwsza, słowa uwięzły mi w gardle.

- To koniec. Twój koszmar się skończył. Jesteś wolna. – dobiegły mnie słowa mężczyzny znajdującego się z drugiej strony.

Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy, chociaż ja czułam, że mija wieczność. Zaraz potem poczułam ogromną ulgę, spokój. Z mych oczu jakimś cudem zaczęły spływać łzy, łzy szczęścia.

- Czy na pewno? – wyszeptałam, nie znajdowałam żadnych innych słów.

- Tak. Już się niczym nie przejmuj. Jesteście bezpieczni. Oddychaj. – po tonie głosu poznałam, że się uśmiechnął. Dopiero teraz zorientowałam się, że wstrzymałam oddech. – A teraz idź szybko spać, odpocznij. A może chcesz żebym przyjechał?

- Nie, nie. Jedź do domu. Zrobiłeś już dla mnie wszystko. – odezwałam się pociągając nosem. Łzy spływały po mej twarzy jak wodospad.

- Będę po was o 9. Śpij dobrze. Kocham Cię, pamiętaj.

Powoli odłożyłam słuchawkę. Uśmiechnęłam się, tak naprawdę, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Jednak jakaś część w środku mnie bała się, że to tylko sen, jakiś głupi żart.

Nie ścierałam łez, pozwalałam żeby płynęły. Czułam się naprawdę wolna. Jutro spokojnie mogliśmy wsiąść w pociąg i odjechać. Zacząć nowe życie, z dala od tego przeklętego miejsca. Z całego serca wierzyłam, że plan Xaviego się uda.

Powoli wstałam zaczerpując głębokiego wdechu. Zbliżyłam się do lekko uchylonych drzwi. Weszłam do środka aby ostatni raz na dzisiaj ucałować mojego księcia. Dla niego musiałam być silna.



* * * * * *


P.S.  Blog założony całkowicie spontanicznie. Hmm.. zobaczymy co z tego wyjdzie :)  Mam nadzieję, że prolog nie jest taki zły i przypadnie Wam chociaż troszkę do gustu. Jeśli Wam się spodobał to proszę dajcie znać, bo nie wiem czy jest sens pisać dalej :) Czekam na szczere opinie, nawet jeśli będzie to sama krytyka. Pozdrawiam. 

wtorek, 10 lipca 2012

Ona i on


Alison Domínguez (7.06.1990) 
Są ludzie, którym szczęście mignie tylko na moment, na moment tylko się ukaże po to tylko, by uczynić życie tym smutniejsze i okrutniejsze. 




Jordi Alba (21.03.1989)
Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie.