poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 4.

- Na pewno nie jest to problem, że zostawię u was Aarona?
- Przestań! Wiesz, że go uwielbiamy. Poza tym dziewczynki już za nim tęskniły. – uśmiechnęła się Patricia odprowadzając mnie do drzwi.
- Odbiorę go zaraz po pracy.
- Jedźcie już bo zaraz się spóźnicie!
W tym momencie zabrzmiał dźwięk klaksonu. Szybko zbiegłam po schodach i wskoczyłam do samochodu Davida.
Dziś wszystko miało wrócić do normalności. Wracali Mistrzowie Europy, piłkarze, którzy dostali więcej czasu wolnego. Tego ranka miały odbyć się ich badania. Wreszcie mieliśmy mieć do dyspozycji prawie wszystkich.
Villa co prawda całe wakacje spędził na trenowaniu aby wrócić do pełnej sprawności po jego okropnej kontuzji z grudnia ubiegłego roku.
- Współczuję Ci, znów będziesz musiała się z nami użerać. – zaśmiał się David gdy szliśmy do środka budynku.
- Postaram jakoś to wytrzymać i nie stracić resztek rozumu.
- Halo! – krzyknął ktoś za nami.
Był to oczywiście Pique, któremu towarzyszył Cesc.
Teatralnie podbiegł do mego kompana i chwycił go w ramiona podnosząc ponad ziemię.
Patrząc na tę sytuację nie można było się nie śmiać. Witali się jakby ostatni po raz ostatni widzieli się dziesięć lat temu.
W ciągu paru następnych minut zebrała się obok nas już cała grupka. Wszyscy wymieniali się uściskami, różnymi informacjami. Chętnie pozostałabym z nimi na dłużej, jednak musiałam już stawić się w gabinecie. Niezauważenie ewakuowałam się i poszłam prosto do szatni.



Wszyscy mieliśmy ręce pełne roboty, jak to zawsze bywa na początku nowego sezonu. Szczerze powiedziawszy już się stęskniłam za tą banką, za ich krzykami, żartami, za nimi samymi. Wróciła cała ta atmosfera. Każdy był wypoczęty. Wyniki badań wychodziły nadzwyczaj bardzo dobrze. Każdy o siebie dbał w te wakacje. Kontuzjowani powoli wracali do pełni sił. Piłkarze byli ogromnie podekscytowani nowym sezonem, chcieli jak zawsze dać z siebie wszystko, stopniowo sięgać bo to co było do wygrania. Nie mieli zamiaru odpuszczać. Byli głodni gry i oczywiście zwycięstw.
- Jeszcze nie miałam okazji Ci pogratulować. – uśmiechnęłam się do Leo, który właśnie kładł się na łóżku. – Tyle razy już się widzieliśmy podczas treningów a ja zapomniałam.
- Dzięki. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że zostanę ojcem. To będzie niesamowita sprawa.
- A jak się czuje Anto?
- Bardzo dobrze. Spodziewaliśmy się, że będzie gorzej. A czuje się jakby w ogóle nie była w ciąży. Wszystko idzie bez przeszkód. – powiedział szczerze zadowolony.
- Wybraliście już imię?
- Oczywiście. Nazwiemy go Thiago. – odparł z dumą. Na sercu robiło się ciepło gdy się patrzyło na jego szczęśliwą twarz.
 - Wspaniałe. Już się nie mogę doczekać aż go zobaczę.  - skończyłam przypinanie mu nalepek i podeszłam do specjalnej maszyny. – Ty sobie teraz leż i myśl co chcesz dostać za prezent na narodziny a ja idę walczyć dalej.
Nacisnęłam guzik i przeszłam do pomieszczenia obok.
W drugim pokoju było niesamowicie głośno. Spotkały się największe paple. Gdy Dani mnie zobaczył od razu wykrzyczał:
- Rodzinny uścisk!
Nawet nie zdążyły do mnie dotrzeć jego słowa a już tonęłam w środku kółka. Nie miałam siły nawet się śmiać.
- Jej ręce! – krzyknął Masche rozpychając tłum. – Chcecie żeby je sobie połamała? One są nieocenione!
Po tym chwycił moje dłonie i przytulił do siebie.
- Ja was sobie zapamiętam… I uwzględnię w masażach po treningach. – oznajmiłam groźnie wskazując palcem na grupkę która mnie ściskała.
Wszyscy zrobili przerażone miny. Większość z ich była gotowa nawet rzucić się przede mną na kolana. Niestety udaremnił im to Juan wchodzący do środka.
On już zrobił z nimi porządek ustawiając ich w rządku i prosząc aby czekali na swoją kolej.

* * *

8 sierpnia, punktualnie o 9:00 stawiłem się na barcelońskim lotnisku. Dziś mieliśmy udać się w podróż do Göteborga, gdzie czekał nas towarzyski mecz z Manchesterem United.
Była to moja pierwsza podróż z drużyną po powrocie z Londynu. Co prawda wróciłem już w zeszłym tygodniu ale Klub nalegał abym dostał parę dni wolnego. Dziś jednak wreszcie miałem już szansę zadebiutować.
Na miejscu była obecna już większość osób. Czekaliśmy tylko na ponoć jak zawsze spóźniającego się Pedro.
- Jak tam? – spytał podchodzący do mnie David.
Gdy miałem te parę dni wolnego udało mi się znaleźć własne mieszkanie, w całkiem zacisznym miejscu i z ładnymi widokami. Teraz pozostało mi się tylko przyzwyczaić.
- Bardzo dobrze. W domu mnie już roznosiło tak siedzieć i siedzieć. Cieszę się, że w końcu mogę normalnie trenować i grać.
W międzyczasie usłyszeliśmy w oddali głośny wybuch śmiechu. Gdy się odwróciłem ujrzałem Alison. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie widziałem jej od momentu mojej prezentacji. Wspaniale było ją zobaczyć taką roześmianą. W mgnieniu oka przypomniałem sobie również ją w niebieskiej sukience i z jej rodziną. Momentalnie się odwróciłem.
- Ciekawe co znów głupiego powiedział Gerard. – pokręcił głową Villa.
Ruszył w stronę tamtej grupki pozostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
Pięć minut później staliśmy w kolejce do odprawy. Sięgnąłem do torby w poszukiwaniu biletu. Mogłem tak szukać i trzy dni a jego tam nie było! Przestraszony wyszedłem z kolejki i usiadłem kładąc na drugim krzesełku torbę i szukając głębiej. Na próżno. Musiałem go zapomnieć! Mój wyraz twarzy musiał wyglądać okropnie bo zaraz obok mnie pojawił się Jordi Roura pytając co się dzieje.
- Zapomniałem biletu. – byłem na siebie zły. Bałem się, że przeze mnie opóźni się wyjazd.
- Poczekaj, zaraz wrócę. – odpowiedział i ruszył w kierunku informacji.
Na krzesełko obok opadł Xavi.
- Biletu się zapomniało, tak? – nie wiem jak w takiej sytuacji mógł żartować. Ja byłem okropnie przerażony. – Nie martw się. David na swój pierwszy lot też zapomniał. Nie wspomnę nawet o Alexisie, który do tej pory notorycznie zapomina.
- Słyszałem! – krzyknął wspomniany wcześniej osobnik.
Chwilkę później Roura pojawił się obok z na szczęście dobrymi informacjami.
- Spokojnie, możesz lecieć.
- A już myślałem, że będę musiał polecieć następnym lotem. – naprawdę mi lżyło.
Obaj się roześmiali i ruszyliśmy z powrotem do odprawy.
Informacja o mojej wpadce rozniosła się w ekspresowym tempie. Cała drużyna robiła sobie z tego żarty. Wcale mi to nie przeszkadzało, śmiałem się razem z nimi.
- Nie przejmuj się, oni wiecznie czegoś zapominają. – szepnęła mi do ucha Alison, która właśnie przechodziła obok w kierunku paru siedzeń przede mną.
Na fotel obok mnie usiadł ponownie Xavi.
- Czas na małą partyjkę Parchís! – krzyknął uradowany gdy samolot unosił się już parę minut w powietrzu.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obok pojawili się Sergio, David i Pedro. Chyba była to tradycja podczas takich wypraw. Ja jednak wolałem popatrzeć z boku, nie chciałem się skompromitować.
Tuż przed lądowaniem każdy wrócił na swoje miejsce siadając wygodnie i zapinając pasy. Postanowiłem wreszcie jakoś poruszyć ten temat.
- Alison nigdy nie zabiera swojego syna ze sobą?
Hernandez spojrzał na mnie trochę zdziwiony, pewnie nie wiedział, że ja wiem.
- Nie. Woli zostawiać go w dobrych rękach. Zresztą Patricia uwielbia się nim opiekować, tego malca nie można nie kochać.
- Patricia? Żona Davida?
- Tak. A któżby inny?
- A jej mąż?
- Maż?
- Ten co go z nią widziałem?
Xavi zastanawiał się przez chwilę nad czymś.
- Kiedy?
- W dzień mojej prezentacji.
Ten spojrzał na mnie zdziwiony. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi. Powoli schodziliśmy coraz niżej ku ziemi.
- To gej.
- Gej?!
- Tak, gej.
- Ale kto? Jaki gej?
- Robert!
- Robert?
- Facet z którym widziałeś Ali.
- Przestań sobie robić żarty.
- Nie żartuję. – powiedział wyraźnie rozbawiony tą sytuacją. – Jak mogłeś tego nie zauważyć.
- Nie przyglądałem się mu z bliska!
Nie miałem w sobie żadnego gej-radaru to skąd mogłem się zorientować?!
- A kim jest ten chłopczyk, który z nim był?
- To jest faktycznie jej syn, Aaron.
- Sama go wychowuje?
- Tak. Albo nie, w końcu ma mnie i innych do pomocy.
Wyczułem smutek w jego głosie. Lepiej było nie dopytywać co się stało z jego ojcem.
Koła samolotu dotknęły właśnie podłoża. Wszyscy zaczęli powoli kierować się w stronę wyjścia.
- Nie mogę uwierzyć jak mogłeś się nie zorientować kim jest ten facet. – pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia? – spytałem.
- Tak! – krzyknął będąc już z przodu.
Zauważyłem jak podchodzi do Andresa i mu coś mówi.
Jak małe dzieci, pomyślałem. Odwróciłem się chcąc znaleźć wzrokiem blondynkę. Patrzyła akurat na mnie. Uśmiechała się, mogłem przypuszczać, że słyszała cała naszą rozmowę, a jak nie to pewnie Katalończyk niedługo jej ją opowie.
Ten dzień z każdą chwilą stawał się coraz lepszy. Miałem ogromną ochotę wyskoczyć z tego samolotu w podskokach. Ale dla mojego i innych bezpieczeństwa powstrzymałem się. Szeroki uśmiech nie schodził jednak z mej twarzy.

* * *

- Jeszcze jestem Ci w czymś potrzebna? – spytałam Emilio oddając mu wypełnione kartki.
- Nie. Już jesteś wolna. – uśmiechnął się. – Śmigaj zając się tym czym chcesz.
Nikt nie musiał mi tego dwa razy powtarzać. Swoje kroki skierowałam na zewnątrz stadionu po drodze zabierając swój aparat z pomieszczenia gdzie zostałam ulokowana na czas meczu.
Uwielbiałam robić zdjęcia. Gdy wyjeżdżaliśmy gdzieś, czy nawet gdy graliśmy u siebie, zawsze mi towarzyszył. Fotografowałam wszystko dookoła. Takie chwile warto upamiętniać, na starość usiąść sobie w fotelu i powspominać minione czasy.
Na murawie piłkarze powoli się rozgrzewali, stadion z minuty na minutę się zapełniał. Zaczęli mnie mijać piłkarze Manchesteru, którzy również chcieli się rozgrzać przed tym meczem.
Po 15 minutach skierowałam się z powrotem do środka. Czas mijał, każdy z nas musiał zająć się swoimi obowiązkami.

* * *

- Jordi, jesteś gotowy dziś zagrać? – usłyszałem pytanie Tito gdy siedziałem jeszcze chwilę w szatni.
Spojrzałem na niego. Czekałem na ten moment od zawsze. Od dzieciństwa, gdy byłem graczem młodszych drużyn FC Barcelony, marzyłem o występie w pierwszej drużynie. Jak każde dziecko.
- Nigdy nie byłem bardziej gotowy.
Na twarzy trenera pojawił się szeroki uśmiech.
- Wejdziesz w drugiej połowie, nie chcę ryzykować tym, że jeszcze nie trenowałeś z drużyną.
- Oczywiście.
 To była wielka sprawa zadebiutować w starciu z taką drużyną jak Manchester United. Czułem ogromny głód gry, nie mogłem się doczekać.
W trakcie meczu na ławce siedziałem obok Xaviego i Cesca, którzy dogłębnie analizowali każdą minutę meczu. Opowiadali mi jak grają poszczególnie zawodnicy przeciwnika. Mecz był rozgrywany w dobrym tempie. W 44 minucie Victor wspaniale obronił rzut karny wykonywany przez Rooneya.
W przerwie meczu nastąpiło sporo zmian. Trener chciał dać wszystkim szansę. Nie był to mecz o jakąś największą stawkę.
Dopiero w 60 minucie, wraz z innymi zawodnikami dostaliśmy polecenie drugiego trenera do rozgrzewki. Naciągnąłem na siebie znacznik i starałem się rozciągnąć każdy mięsień.
Niedaleko ławki trenerskiej zauważyłem siedzącą Alison z innymi medykami ze sztabu. Skupiona uważnie oglądała wydarzenia na murawie. Jednak gdy spojrzałem w jej stronę jak na zawołanie spojrzała w moim kierunku. Posłała mi uśmiech i w górę uniosła zaciśnięte kciuki. W środku poczułem nagły przypływ ciepła.
W 67 minucie zastąpiłem Adriano wbiegając na boisko w stroju FC Barcelony z numerem ‘19’ na plecach.
Uczucia, które czułem w trakcie i po meczu są w takiej chwili nie do opisania. Czułem jakbym grał z tymi ludźmi już parę lat, nie czułem się obco. Koledzy darzyli mnie zaufaniem.
Do końca meczu utrzymał się wynik 0-0. Potrzebne były rzuty karne do wyłonienia zwycięzcy. Stałem z boku z innymi i obserwowaliśmy jak Nani nie strzela pierwszego karnego, drugiego Xavi z pewnością siebie pakuje do siatki, trzeciego wspaniale broni Pinto, czwartego z łatwością zdobywa Pique tym samym dając nam zwycięstwo.  ‘Göteborg Cup’ należał do nas. Wszystkich ogarnęła taka radość jakbyśmy wygrali jakiś prestiżowy Puchar.
Mój pierwszy mecz dobiegł końca, z ogromnym zniecierpliwieniem wyczekiwałem następnego.

_________________________________
Na potrzebę opowiadania, we fragmencie gdzie piłkarze są na badaniach umieściłam również osoby, które już wcześniej wtedy rozpoczęły treningi :)
Postanowiłam umieszczać rozdziały wtedy, gdy będę miała jakiś do przodu. Tak się akurat składa, że 5 już napisałam a dziś skończę 6. W takim razie następny rozdział może pojawić się 1 listopada :)
Dziś wreszcie mam więcej czasu i mogę się za to wszystko zabrać. I oczywiście niecierpliwie czekam na jutrzejszy mecz :D
Zapraszam również na skończone już opowiadanie: fcb-no-dejar-nunca-de-sonar
Miłego czytania i przyjemnego wieczoru! ;-)

środa, 10 października 2012

Rozdział 3.

4 lipca 2012r.

Stałam przy blacie w kuchni i szykowałam kolację dla mnie i Aarona, gdy nagle zadzwonił telefon. Niespełna trzylatek siedzący na dywanie wstał i pobiegł na korytarz. Uśmiechnięty przyniósł mi słuchawkę. Wytarłam dłonie i przyłożyłam aparat do ucha.
- Tak słucham.
- Dobry wieczór. Tu Emili Ricart. Mam do Ciebie ogromną prośbę, uratuj mnie. – odezwał się w średnim wieku mężczyzna.
- Cześć. Co się stało? – spytałam trochę przestraszonym głosem. Zawsze był spokojną osobą, miał wszystko poukładane, teraz wydawał się roztargniony.
Chwyciłam krzesło i usiadłam na nie, opierając łokcie na stole.
- Muszę już dziś w nocy wyjechać na parę dni do Saragossy. Moja siostra trafiła do szpitala, muszę się tam wszystkim zająć.
- O matko! Tak mi przykro! Mam nadzieję, że wszystko będzie już jutro dobrze!
- Ja również. Dzwonie zapytać czy mogłabyś mnie jutro zastąpić podczas badań medycznych naszego nowego piłkarza.
- Oczywiście! Bez najmniejszego problemu. Ty o nic się nie martw i jedź spokojnie do siostry.
- Jestem Ci ogromnie wdzięczny, jesteś wspaniała. – oznajmił ze słyszalna ulgą w głosie.
- Pozdrów ją tam ode mnie. I o nic się nie martw.
- Raz jeszcze dziękuję. Powodzenia jutro!
Położyłam słuchawkę na stole. Chwilkę siedziałam w milczeniu, mój chłopiec siedział wciąż na dywanie bawiąc się swoimi samochodami. Musiałam szybko zastanowić się co zrobić z Aaronem. Mogłam go co prawda zabrać jutro ze sobą. Jednak miałam spędzić tam cały dzień, nie mogąc ciągle mieć go na oku. Nie chciałam żeby mu się coś stało. Nie pozostawało mi nic innego jak zadzwonić do Roberta i modlić się aby miał jutro wolny dzień i zgodził się zostać z malcem. Obaj się uwielbiali, więc to nie byłby pewnie problem.

* * *

Wszystko poszło po mojej myśli. Robert zgodził się zostać z Aaronem. Gdy wychodziłam z domu mój syn jeszcze spał, więc jego opiekun został tam razem z nim. Zapewniał, że fajnie spędzą dzień i nie mam się czym martwić. I tak też było. Nigdy nie miałam obaw gdy zostawiałam z nim mojego synka. Wspaniale było mieć kogoś takiego jak on, zawsze chętny do pomocy, zawsze radosny. On chyba nie miewał złych dni i chyba dlatego jego życie układało się tak prosto.
Parę minut przed 8 wysiadłam na przystanku zaraz obok Ciutat Esportiva.
Nie miałam mieć dziś tyle pracy co zwykli lekarze, jeśli w ogóle miałabym coś robić. Jednak fizjoterapeuta zawsze musiał być obecny przy badaniach.
Skierowałam kroki ku głównemu wejściu, ochroniarz tam stojący powitał mnie z uśmiechem. Windą wjechałam na pierwsze piętro i powoli weszłam do szatni aby zostawić tam swoje rzeczy. W specjalnym pokoju ubrałam się w mój strój do pracy. I już byłam gotowa.
Następnie ruszyłam do sali w której miało odbyć się większość badań.
- Dzień dobry. – odezwałam się wchodząc.
- Cześć. – dało się słyszeć z każdej strony. Wszyscy widocznie mieli bardzo dobre humory, bo każdy zaczął się uśmiechać.
Wszystko tutaj było już  przygotowane.
- Gotowa poznać naszego nowego podopiecznego? – spytał Anton podchodząc do mnie i kładąc mi rękę na ramieniu.
- Tak się składa, że my już się znamy. – odezwałam się zaskakując wszystkich.
- Jak to? Kiedy się poznaliście? – spytał ciekawski Juan.
- Podczas meczu Hiszpanii na którym ostatnio byłam. Bardzo miły z niego chłopak. Polubicie go.
- Jak Ali go polubiła to na pewno tak będzie. – oznajmił czarnowłosy mężczyzna siedzący przy komputerze.
Wszyscy się zaśmiali. Lubiłam z nimi pracować. Byli to ludzie tak pozytywnie do wszystkiego nastawieni.
Następnie każdy zajął się swoją pracą.

* * *

Po badaniach w barcelońskim szpitalu zostałem odwieziony do Sant Joan Despí , gdzie mieści się kompleks sportowy Barcelony, tam miała się odbyć reszta badań. Na podpisanie kontraktu i prezentację miałem się udać na Camp Nou.
Nie dało się ukryć, że trochę się denerwowałem, chciałem żeby wszystko poszło według planu, bez żadnych przeszkód.
Na miejscu zostałem odprowadzony do pomieszczenia gdzie mogłem zostawić swoje rzeczy, wszystko tam było naszykowane na mój dzisiejszy dzień. Sięgnąłem po koszulkę i spodenki.
Przebrany ruszyłem do sali, gdzie miała się odbyć następna tura badań.
Nie spodziewałem się, że czas będzie mijał mi tak przyjemnie. Podczas wykonywania wszystkich tam czynności każdy rozmawiał ze mną jakby był moim starym kolegą, sypały się żart. Teraz byłem już przekonany, że tutaj jest naprawdę niesamowita atmosfera.
Wszystko szło właściwymi torami, wyniki wychodziły bardzo dobrze, tak jak miało być. Nawet nie spostrzegłem jak minęły ponad dwie godziny.
- Już pozwiedzałeś trochę Barcelonę? - spytał  Alexandro podczas gdy czekał na wydruk badania USG.
- Niestety jeszcze nie miałem okazji. Dopiero wczoraj przyjechałem. Ale mam nadzieję, że jutro uda mi się coś porobić, popatrzeć gdzie co jest, trochę pochodzić dookoła.
- Tak, jutro będziesz już miał luźniejszy dzień. Mieszkanie masz już wynajęte czy może u kogoś się zatrzymałeś?
- Wszystko potoczyło się w tak szybkim tempie, że jeszcze nie zdążyłem. Na jakiś czas zatrzymam się u Davida Villi. Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia coś znajdę. – odpowiedziałem wstając z łóżka.
- No tak, koledzy z Valencii. – uśmiechnął się blondyn. – Teraz podejdź do bieżni, tam zaraz się tobą zajmie fizjoterapeuta. Nacisnął jakiś guzik i wyszedł.
Spełniając polecenie podszedłem do maszyny i czekałem. Nie długo. Już po paru sekundach drzwi się otworzyły i doznałem szoku. Do środka weszła Alison. Ta sama dziewczyna, którą spotkałem w Gdańsku. Na sobie miała białą koszulę z krótkim rękawem i bardzo dobrze dopasowane czarne spodnie.
- Cześć. – usłyszałem radośnie wypowiedziane to słowo.
Stałem oszołomiony, dopiero po 10 sekundach się ocknąłem.
- Co ty tutaj robisz?
- Pracuję. – odpowiedziała jakby to była zwykła rzecz. Bo była.
- Nigdy nie spodziewałbym się, że w takim charakterze.
- A dlaczego? – zdziwiła się.
- Nigdy nie spotkałem kobiety w składzie medycznym jakiegokolwiek klubu.
- Widzisz, kiedyś musi być ten pierwszy szok. – uśmiechnęła się zapisując coś w karcie.
- Taaak, i to jaki przyjemny. – wypowiedziałem to na tyle cicho aby blondynka nie usłyszała.
- Teraz trochę pobiegamy. Znaczy się ty pobiegasz. A ja będę sprawdzała twoją odporność. Będę Cię teraz musiała podłączyć do tego sprzętu. – odparła zajmując się rozdzielaniem różnych kabelków. – Proszę stań prosto teraz.
Podeszła blisko do mnie. Gdy po raz pierwszy dotknęła mojej klatki piersiowej swoimi delikatnymi palcami, przeszedł mnie dreszcz, bardzo przyjemny. Na jej twarzy pojawiły się leciutki zaczerwienienia. Speszony skierowałem wzrok gdzieś ponad nią.
- Mógłbyś to założyć? – odsuwając się ode mnie i podała mi siatkę do założenia. Bez słowa wsunąłem ją na klatkę piersiową.
- Teraz wejdź na bieżnię i możesz zacząć biegać. Dam Ci znać kiedy masz skończyć.
Kiwnąłem głową i wykonałem to o co prosiła.
Trwało to ponad 15 minut. Alison w międzyczasie, skupiona na swoim zadaniu oglądała różne wykresy i zapisywała potrzebne dane.
Do pokoju wszedł doktor Anton, któremu podała kartkę z wynikami. Dokładnie ją obejrzał i wymienili między sobą parę zdań.
- Jeśli możesz to udaj się teraz do Carlesa, chciał żebyś mu w czymś tam pomogła.
- Oczywiście. Przy okazji posłucham co się nowego na świecie dzieje. – zaśmiała się. – Zostawiam Cię w dobrych rękach, Jordi. Powodzenia w dalszej części dnia. – pożegnała się pogodnie i wyszła na zewnątrz.
W tym momencie poczułem uścisk żalu. Nie chciałem żeby wychodziła, miałem nadzieję, że jeszcze poprowadzi jakieś badania. Przy niej czułem się spokojniejszy, zapominałem o całym zdenerwowaniu, które nagle wróciło.

* * *

O 14:00 gdy wszystkie badania były już zrobione zabrałam się z Juanem na Camp Nou. Reszta sztabu porozjeżdżała się już do domów.
Parę minut później gdy szłam korytarzem zauważyłam przy oknie Jordiego. Wyglądał na bardzo zamyślonego. Dobra byłam w wyczuwaniu ludzkich emocji. Sama swoje starałam się ukrywać, nigdy nie chciałam aby ludzie wiedzieli co się dzieje w moim życiu. Szatyn był zdenerwowany. Przed nim pozostało podpisanie kontraktu, zaprezentowanie się publiczności i konferencja prasowa. Może bał się, że nie spodoba się publiczności. Jednak to było nie do wykonania.
Podczas tych rozmyśleń wpadłam na niezły pomysł…
- Chodź ze mną. – poprosiłam bez zbędnych słów.
Gdy usłyszał czyjś głos lekko się przestraszył. Nie dopowiedział mi. Ufał mi i ruszył za mną.
Poprowadziłam go do małego pomieszczenia gdzie stało specjalne, wysokie łóżko i niewielka ilość mebli. Zamknęłam drzwi.
- Ściągnij koszulkę. – dopiero po wypowiedzeniu tego zdałam sobie sprawę jak to musiało zabrzmieć. Jordi stał wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. Wolałam nie myśleć o tym co mogło mu przejść w tym momencie przez głowę.
- Nie uważasz, że trochę za krótko się znamy? – spytał z nutką rozbawienia w głosie.
- Przepraszam, nie to miałam na myśli! – powiedziałam zawstydzona. – Ale proszę ściągnij koszulkę i połóż się na brzuchu.
Wciąż zdziwiony i trochę zdezorientowany ściągnął koszulkę ukazując swój umięśniony brzuch i klatkę piersiową. Posłusznie położył się.
Odsunęłam stojące obok krzesło. Powoli i delikatnie położyłam dłonie na plecach Alby. Poczułam jak przechodzi go dreszcz. Zaczęłam go masować. Już parę sekund później się rozluźnił i poddał mnie.
Piłkarze często przychodzili na masaż po treningu, pomagało im to właśnie w rozluźnieniu, odpoczęciu. Niektórzy tak bardzo się odprężali, że zasypiali lub nie chcieli żebym przerywała. Najlepszym tego przykładem był Cesc, ogromny śpioch. Z kolei gdy przychodził Carles, Xavi czy Gerard to ciągle gadali, jak najęci. Nie przeszkadzało mi to w ogóle, uwielbiałam rozmawiać z nimi na wszystkie tematy.
Jeździłam dłońmi w górę i w dół, starając się rozmasować każdą część. Oczy szatyna były zamknięte, pogrążony był w myślach.
Gdy oderwałam od niego ręce momentalnie się poruszył lecz oczu nie otworzył. Leżał tak jeszcze chwilę. Następnie wstał i ubrał się z powrotem.  
- Nie wiem jak Ci mam dziękować. – powiedział lekkim głosem stając naprzeciw mnie.
- Nie musisz. Mam nadzieję, że to Ci pomogło i już zdenerwowanie minęło. Zobaczysz, publiczność Cię pokocha. – kąciki mych ust powędrowały w górę.
-Pomogło, pomogło. Jestem twoim dłużnikiem. – głos zniżył do szeptu.
Otworzyłam drzwi wychodząc pierwsza, za mną wyszedł Jordi poprawiający sobie koszulkę. Mieliśmy szczęście, że nikogo na korytarzu nie było. Wiadomo co by sobie ta osoba pomyślała…

        * * *
Parę minut po 17, już po podpisaniu kontraktu, piłkarz wybiegł na murawę Camp Nou w stroju FC Barcelony z numerem ’18’ na plecach. Publiczność powitała go ogromnymi brawami. Wszyscy się ogromnie cieszyli, że wrócił do domu.
Ja stanęłam sobie z boku tunelu, z którego wychodziło się na boisko. Z uśmiechem obserwowałam jego przemówienie a później pokazy z piłką.
Niespodziewanie obok mnie pojawił się Xavi. Ogromnie zaskoczyła mnie jego obecność. Gdy spytałam czemu tu jest, wszystko mi wyjaśnił.
- Umówiliśmy się z Davidem, że pokażemy mu trochę miasta. Dawno tu nie był, więc pewnie niezbyt wiele pamięta. Moim zadaniem jest go odebrać stąd.
- Jacy z was wspaniali koledzy. Fajnie z waszej strony, że mu pomagacie.
- Robimy to z przyjemnością. A jak tam jego dzień? Wszystko poszło dobrze?
- Nawet bardzo dobrze. Parę dni i będzie się tu czuł znów jak w domu. – spojrzałam na środek i zauważyłam jak zaczyna robić trik z podrzucaniem piłki.
Bez dalszej wymiany zdań staliśmy i obserwowaliśmy dalsze jego kroki.
- Ciekawe czy już miał przyjemność poznać twoją specjalność…  - usłyszałam rozmyślenia katalońskiego pomocnika.
- Xavi! – krzyknęłam uderzając go w ramię.
Kątem oka zauważyłam, że prezentacje się już kończy. Weszłam z powrotem do tunelu idąc w kierunku Sali Paryskiej.
Po drodze odczytałam wiadomość od Roberta, który poinformował, że odbiorą mnie wraz z Aaraonem pod stadionem.

        * * *

Dzisiejszy dzień był naprawdę bardzo pracowity, pełen mnóstwa wrażeń. Czułem się tam jak w domu. Publiczność była niesamowita. Nie mogłem się doczekać aby zacząć trenować ze wszystkimi, już nie wspominając o pierwszym meczu. Na to czekałem z niecierpliwością.
Po godzinie 19 mój dzień na Camp Nou dobiegł końca. Nie byłem ani trochę zmęczony. Masaż Alison zdziałał cuda.
Razem z Xavim wyszliśmy już na zewnątrz idąc do samochodu przy którym czekał David.
- Hola! – usłyszeliśmy krzyk Villi i zobaczyliśmy jak macha do kogoś za nami.
Gdy się odwróciliśmy zobaczyliśmy malutkiego chłopczyka, mniej więcej trzylatka, który stał obok wysokiego, młodego mężczyzny.  Chłopczyk z szerokim uśmiechem odmachał. Xavi również pomachał malcowi. Nie trudno było się domyśleć, że go znają.
Z budynku wyszła Alison ubrana w zwiewną niebieską sukienkę. Nie zauważając nas ruszyła do tamtej dwójki. Z ogromna radością porwała chłopczyka w ramiona i uściskała, drugiemu towarzyszowi pozwoliła się pocałować w policzek.
Od razu po kojarzyłem fakty. Druzgocące. Miała swoją własną rodzinę, z którą była bardzo szczęśliwa, co można było teraz zauważyć. Nie wiem co ja głupi sobie myślałam wcześniej. Nie miałem prawa się dziwić, że taki ktoś jak ona nie miał jeszcze ułożonego wspaniale życia.
Wyprany z uczuć wszedłem na tył samochodu Xaviego.


_____________________________________
Wreszcie się zabrałam i napisałam dziś nowy rozdział :) Chyba nie wyszedł mi źle, podoba mi się. A co Wy o nim sądzicie?
W niedzielę skończyłam moje pierwsze opowiadanie, jeśli chcecie je poczytać to zapraszam tutaj: fcb-no-dejar-nunca-de-sonar
Miłego czytania! ;-)