sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 9.

Do mieszkania Jordiego wracaliśmy tym samym dużym samochodem z przyciemnianymi szybami. Przez całą drogę siedzieliśmy wtuleni w siebie na tylnym siedzeniu. Nie rozmawialiśmy. Wystarczyła nam nasza obecność. Każde z nas pogrążone było w swoich rozmyślaniach. Byłam pewna że i Jordi myśli o tym samym. O wieczorze, który tak wspaniale przeżyliśmy, podczas którego oboje ujawniliśmy co do siebie czujemy. Byłam w tej chwili najszczęśliwszą kobietą na świecie, siedzącą obok najwspanialszego mężczyzny. 
Nawet nie zauważyłam gdy samochód się zatrzymał. Miałam wrażenie, że minęło zaledwie 5 minut. Szatyn najwyraźniej odniósł podobne wrażenie.
- Przygotujmy się psychicznie na to co za chwilę zobaczymy – zaśmiał się wychodząc na zewnątrz a następnie pomagając mi również.
- Żadnego dymu nie widać, więc nie powinno być źle.
Katalończyk podszedł jeszcze na chwilę do okna kierowcy i szepnął coś do niego. Następnie grzecznie się pożegnał i razem ruszyliśmy do windy. Będąc już w wąskim korytarzu prowadzącym do drzwi jego mieszkania, zatrzymał się. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Poczekaj chwilkę.
Nie spiesząc się do środka oparłam się o ścianę naprzeciwko. Staliśmy tak chyba 30 sekund. Dopiero wtedy domyśliłam się na co czekał. Po upływie tego czasu na korytarzu nastała ciemność, wszystkie światła pogasły. W mgnieniu oka atmosfera uległa zmianie. Powietrze stało się dziwnie naelektryzowane, unosiło się odczucie intymności.
Nie ruszając się ani o centymetr stałam wciąż przyparta do ściany. Jednak nawet w tej ciemności zauważyłam zarys postaci Jordiego, który zaczął zbliżać się w moim kierunku. Moje serce momentalnie zaczęło bić jak oszalałe. Gdy poczułam jego delikatny dotyk na mojej ręce przeszedł mnie dreszcz, bardzo przyjemny. Dłonie położył na mej tali, jedną zaczął powoli zjeżdżać w dół, przez biodro a następnie docierając do uda. Zwinnym ruchem oderwał moją lewą nogę od podłoża unosząc ją nieco wyżej. Głowę zbliżył w okolicę obojczyka posuwają się wyżej na kark. Powoli zaczął składać tam pocałunki, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Odruchowo uniosłam głowę wyżej. Nie chciałam żeby ta chwila się kończyła. Zaczęłam oddychać coraz głębiej nie mogąc opanować szybkiego bicia mego serca. Po paru sekundach oddalił się od mojej szyi opuszczając moją nogę w dół, ręce położył znów na tali. Doskonale wyczuł, że potrzebuję w tym momencie aby wciąż mnie trzymał. W ciemności zobaczyłam jak czule spogląda na moją twarz, w jego oczach widziałam ekscytację, podniecenie, czułość. Byłam w nim zakochana, zakochana na zabój, tak po prostu.
Wspięłam się na palce zarzucając mu dłonie na kark. W ułamku sekundy nasze usta się ponownie zetknęły. Pocałunek był wypełniony ogromnym pożądaniem, całował mnie tak jakby miał to być nasz ostatni pocałunek przez zbliżającym się końcem świata. Przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam. Bez namysłu chwycił oba moje uda unosząc mnie w górę, nogami oplotłam go wokół pasa, sukienka zadarła mi się ku górze. Nie przejmowałam się tym, wokół panowała sama ciemność, była 1 w nocy, nikomu nie spieszyło się nigdzie wychodzić.
W tym miejscu spędziliśmy dobre 5 minut. Stalibyśmy tutaj pewnie jeszcze dłużej gdybyśmy nie usłyszeli gdzieś w oddali otwieranych drzwi. W innej części korytarza zauważyliśmy lekką poświatę zapalanego się światła. Nie mogąc powstrzymać uśmiechów stanęliśmy w normalnej pozycji, wygładziliśmy swoje ubrania i starając się doprowadzić do ludzkiego stanu.
- Co ty ze mną robisz – wyszczerzył zęby w uśmiechu szatyn.
- Ja? – spojrzałam na niego udając całkowicie niewinną.
- Tak, ty. Jak ja mam się teraz tam normalnie funkcjonować?
- Przepraszam, nie będę się już zbliżała do Ciebie – puszczając mu oczko ruszyłam do przodu.
Przeszłam zaledwie pół metra gdy ponownie złapał mnie w pasie obdarzając ostatnim czułym pocałunkiem.


Wchodząc do mieszkania nie mieliśmy absolutnie żadnego pojęcia co tam możemy zastać. Korytarz był jak najbardziej w porządku, nic nie zauważyłem uszkodzonego czy coś. Ruszyliśmy do salonu. Tam zastaliśmy całą bandę. Dosłownie bandę. W pokoju paliła się lampka dająca zawsze dużo światła. Spojrzeliśmy na siebie z Alison powstrzymując wybuchy śmiechu.
- Jak oni słodko wszyscy wyglądają – westchnęła blondynka patrząc na kanapę.
Na mojej własnej kanapie pomieściła się cała trójka. Gerard leżał na spodzie, na brzuchu opierając się o klatkę piersiową, wtulony był w niego Aaron, na nogach zaś leżał sobie wygodnie David.
- Nie no, ja to muszę uwiecznić – szepnąłem wyciągając z kieszeni telefon. Zrobiłem całą serię zdjęć. Nawet sobie nie wyobrażali jak teraz będę ich szantażował tymi perełkami.
W drugim rogu pokoju w fotelu spał Xavi z Nurią na kolanach.
- Chyba się pomęczyli tutaj – zaśmiała się cichutko. – Nie budźmy ich, niech sobie śpią.
- Tak, masz całkowitą rację. Jeszcze będą chcieli żeby im zdać relację i z tego podniecenia już nie zasną – zażartowałem.
- Tyle osób a wszyscy pomieścili się w jednym pokoju. Dobrze, że mój jest wolny.
- Nie boisz się sama tam spać? – spojrzałem na nią unosząc brew ku górze.
- Nie chciałam się do tego przyznać. Ale boję się okropnie – wypowiedziała to niewinnym tonem przygryzając lekko wargę.
- Pójdę tam z Tobą i sprawdzę czy aby łóżko masz wciąż wygodne – chwytając się za ręce wyszliśmy z salonu.

* * *

Dni mijały, nic nie było już takie jak dawniej. Z Aaronem wciąż mieszkaliśmy u Jordiego. Było nam tutaj tak dobrze, nie miałam ochoty jeszcze wracać do siebie, do tych niemiłych wspomnień. A tym bardziej Alba nie chciał abyśmy go opuszczali. Jednak wiedziałam, że w końcu ten moment będzie musiał kiedyś nastąpić. Nie mogliśmy u niego zostać na wieczność. Musieliśmy wrócić do swojego życia. To nie przeszkadzałoby nam w naszych dalszych relacjach, byłam pewna, że gdy wrócimy do siebie to obrońca będzie tam częstym gościem.
Cała czwórka dorosłych domyśliła się co zaszło pomiędzy mną i Jordim podczas naszej randki, nikt nie musiał o nic pytać. Domyślili się również, że nie chcemy się spieszyć, pokazywać się z tym publicznie żeby dziennikarze mieli co do gazety włożyć. Chcieliśmy się sobą w spokoju cieszyć, poznawać siebie nawzajem. Najgorzej było udawać podczas treningów, każdy logicznie myślący człowiek widział z daleka jak na siebie patrzymy. Zawodnicy szanowali nas i o nic nie pytali. Oczywiście nie mogło obyć się bez jakichkolwiek tekstów czy żartów, to już była część ich życia.
Po skończeniu wszystkich zadań udałam się do mojego małego pokoiku czekając na któregoś z graczy. Doskonale wiedzieli, że już skończyłam i tu mnie zastaną gdyby chcieli uzyskać masaż i rozmowę. Długo nie musiałam czekać. Po minucie usłyszałam pukanie do drzwi. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć gdy do środka weszli Pique z Fabregasem.
- Przepraszam kochani ale ja dwóch par rąk nie mam – zaśmiałam się na ich widok. Już parę razy się zdarzyło gdy przychodzili oboje.
- Szkoda, szkoda. Niestety któryś będzie musiał poczekać – wzruszył ramionami Cesc. – I to nie będę ja.
- A to się dopiero okaże! –odgryzł się Gerard – Wszystko wyjaśni kamień, papier, nożyczki.
Grali w to zawsze żeby wyłowić tego szczęśliwca.
Z uśmiechem przyglądałam się jak chowają dłonie za plecami i na trzy wyciągają je z powrotem.
- Ha! – podskoczył zadowolony pomocnik. – Zawsze wygrywam, nie masz ze mną szans drabino – pstryknął do w nos kładąc się wygodnie na łóżku. Obrońcy pozostało jedynie drewniane krzesło.
- Proszę, załatw go szybko i zajmij się mną.
- Chyba naprawdę wam nakażę wchodząc pojedynczo. Jakoś inni potrafią się trzymać tej zasady, tylko wy nie.
- Bo my po prostu lubimy dużo rzeczy robić razem – spojrzałam na szczerzącego się Pique wybuchając śmiechem.
- Jordi już był na masażu? – spytał niby niewinnie Cesc.
- Co to w ogóle za pytanie? Przecież przed chwilą go widzieliście, trzeba było go spytać.
- Nie wiesz, że on ma masaże w domu? – szturchnął kolegę Geri.
- A no tak, o każdej porze. Ten to ma dobrze. Myślisz, że dziękuje jej w jakiś sposób?
- Pewnie, że tak. Przecież go znasz, nie lubi być dłużny. Na pewno ciągle kupuje kwiaty czy czekoladki. Lub czymś innym dziękuje.
- Może jakaś ciepła kąpiel czy śniadanie do łóżka.
- Albo jakieś spacery w świetle księżyca.
- Też możliwe. Wiemy, że z niego romantyk.
- Zdecydowanie. On podchodzi na poważnie do takich rzeczy, widać że mu zależy.
- Zakochała nam się ptaszyna.
- Jestem pewny, że z wzajemnością.
- Myślisz, że będzie ślub?
- Będzie, będzie. Muszę powiedzieć Shaki żeby się za sukienką rozglądała.
- Dobry pomysł. Nigdy nie wiesz kiedy z tą wiadomością wyskoczą.
- Ej! Wolnego chłopcy! Ja tutaj dalej jestem! – przerwałam zanim rozmowa zeszła w inny temat.
- Wiemy. W końcu ktoś mi robi ten działający cuda masaż.
- Nie możecie o innych sobie rozmawiać? Skupcie się na Xavim.
- E tam, oni niech sobie tam żyją spokojnie. Wy jesteście ciekawsi – puścił mi oczko Pique. – A tak w ogóle to może teraz moja kolej, co?
- Kolej na co? Alison dopiero się rozkręca i nie mam zamiaru jej przerywać – uśmiechnął się tryumfalnie Cesc.
- Jak dzieci, jak dzieci.
Pokręciłam śmiejąc się głową. Te ich żarty w ogóle na mnie nie działały, wiedziałam, że lubią sobie pogadać, nie przeszkadzało mi to. Wiem, że na nich nigdy bym się nie zawiodła.

* * *

Na dzień meczu z Celtkiem dostałam dzień wolny. Dzięki czemu na spotkanie mogłam udać się razem z Aaronem. Trzylatek już od samego rana był strasznie podekscytowany, nie mógł się doczekać aż ruszymy na stadion. Jordi, który już był z drużyną w hotelu na zgrupowaniu, zostawił mi swój samochód, nim mieliśmy się udać na miejsce i z powrotem wrócić już razem. Do wyjazdu została jeszcze ponad godzina a  mój syn biegał już po całym domu ze swoja nową imienną koszulką na sobie. Była ona prezentem od obrońcy. Dwa dni wcześniej spytał malca jaki numer chciałby mieć na koszulce, odpowiedział on z dumą, że 18. Zauważyłam jak jego odpowiedź bardzo wzruszyła szatyna, nie spodziewał się tego. Zaraz po tym oboje się uścisnęli. Nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu jak wspaniale się rozumieli i oboje pokochali.
- Mamo, a lubisz Jordiego? – z zamyślenia wyrwał mnie trzylatek wspinający mi się na kolana.
- Oczywiście, bardzo go lubię.
- Będzie on moim tatą? – czasami szczerość mojego syna bardzo mnie zaskakiwała.
- Nie wiem kochanie, nie mogę Ci teraz tego powiedzieć.
- Ja bym bardzo tego chciał. Też go lubię.
- Wiem, i on Ciebie lubi. Zawsze tak będzie – odpowiedziałam całując do w główkę.


Punktualnie o 20:45 sędzia rozpoczął mecz. Na stadionie siedziało ponad 60 tysięcy ludzi. My z Aaronem siedzieliśmy na krzesełkach prawie tuż za ławką rezerwowych graczy Barcelony. Malec jak zahipnotyzowany patrzył za piłką podskakując za każdym razem gdy któryś z piłkarzy był przy bramce rywala. Wczuł się jak nikt inny.
Katalończycy choć przeważali, pierwsi stracili bramkę. Bramkę dla gości zdobył Samaras, który dostał na głowę piłkę z rzutu wolnego dośrodkowanego przez Mulgrewa. Gol nie zmienił obrazu gry, gospodarze wciąż dominowali sprawiając sobie okazje na wyrównanie. Na parę sekund przed przerwą Messi zagrał piłkę do Iniesty, ten odegrał do Xaviego, który oddał futbolówkę Inieście, a on strzałem doprowadził do remisu.
Podczas przerwy zostaliśmy na swoich miejscach. Podałam synowi napój, który w mgnieniu oka pochłonął połowę. Było już dobrze po 21 a on był pełen energii, w ogóle nie odczuwał tak późnej godziny.
15 minut później piłkarze obu drużyn pojawili się ponownie na boisku. Jordi doskonale wiedział gdzie siedzimy, będąc blisko ławki rezerwowej posłał nam szeroki uśmiech machając dłonią.
Druga połowa nic nie zmieniła. Obie drużyny stwarzały sobie okazje do wyprowadzenia zespołu na prowadzenie. Zbliżyła się minuta 90 i na tablicy zaczęło widnieć odliczanie 4 minut, które doliczył sędzia. Wydawało się, że mecz zakończy się bramkowym remisem. Ludzie wokoło zaczęli podnosić się z krzesełek i ruszać w kierunku wyjść. Jednak mecz się jeszcze nie zakończył, Katalończycy odpowiedzieli ostatecznym ciosem. W ostatniej, czwartej doliczonej minucie, w pole karne Celtiku dośrodkował Adriano. Akcję zamykał Alba, który z kilkunastu centymetrów wpakował piłkę do siatki. Stadion wybuchł nową energią, ludzie zaczęli śpiewać i wiwatować. Nasza dwójka nie zachowywała się wcale inaczej. Na bilbordzie pokazywany był właśnie bohater ostatniej akcji, który utworzył z palców piękne serce wskazując je w dokładnie naszą stronę. Aaron w ogóle tego nie zauważył zajęty skakaniem i śpiewaniem. Zrobiło mi się ciepło w środku, miałam ogromną ochotę wskoczyć na boisko i mu za to podziękować. Gwizdek zabrzmiał po raz ostatni oznajmiający koniec spotkania.
Po meczu udaliśmy się do pomieszczenia gdzie były rozstawione sofy, na które usiedliśmy i czekaliśmy na naszego bohatera. Zjawił się zaledwie 15 minut później, w ciągu których mój mały książę już zdążył ładnie zasnąć.
Szybko wstałam z kanapy i podeszłam do szatyna przytulając go.
- Byłeś niesamowity.
- Dziękuję ale to nic takiego – odpowiedział skromnie.
- Nieprawda. Zawsze jesteś świetny, pamiętaj o tym – uśmiechnęłam się całując go w policzek.
- Ta bramka była dla was.
- Wiem. Za nią również Ci dziękuję – tym razem swoimi wargami dotknęłam jego warg. Przyciągnął mnie bliżej siebie.

* * *

Nazajutrz rano piłkarze odbyli trening regeneracyjny. Później mieli dostać dzień wolnego. Gdy Jordi pojechał do klubu ja z Aaronem wybraliśmy się do przychodni na szczepienie. Nadszedł już termin, więc chciałam wykorzystać ten dzień wolny i mieć to za sobą. Wracając mieliśmy zahaczyć o ośrodek treningowy i po zajęciach razem się gdzieś wybrać. Na drodze był straszny ruch, co chwilę ktoś trąbił lub zajeżdżał komuś drogę. Ludzie wszędzie się spieszyli. Gdy się troszkę rozluźniło wreszcie mogłam jechać bez denerwowania. W ciągu sekundy sytuacja na drodze uległa raptownej zmianie. Wszystko działo się bardzo szybko, na mój pas zjechał jakiś samochód zmuszając mnie do gwałtownego hamowania i użycia parę razu klaksonu. Przestraszyła mnie ta sytuacja, ucieszyłam się, że obyło się bez szkód. Stojąc na światłach włączyłam kierunkowskaz szykując się do skrętu w lewo. Po przełączeniu światła ruszyłam. Będąc już prawie u celu usłyszałam trąbiący pojazd. Na wszystko było już za późno, samochód ciężarowy znajdował się zaledwie metr od mojej prawej strony. Pędził rozpędzony. Nie myślałam już o niczym. W głowie miałam pustkę gdy zamknęłam oczy.


Po treningu wszyscy spoceniu ruszyliśmy do szatni, każdy prosto pod prysznic. Po wysiłku woda zawsze dawała ukojenie. Skończywszy brać prysznic poszedłem do szafki i wyciągnąłem swoje rzeczy szykując się do wyjścia.
- Co dziś będziecie robić? – usłyszałem głos Xaviego, który stał dwie szafki dalej.
- Pojedziemy na jakąś małą wycieczkę. Taka ładna pogoda to trzeba jeszcze z niej korzystać – uśmiechnąłem się.
Zatrzaskując drzwiczki poczułem wibrację telefonu, który przed chwilą schowałem do kieszeni. Wyciągnąłem go stamtąd spoglądając na wyświetlacz. Dziwne, numer nieznany. Nacisnąłem zieloną słuchawkę przykładając aparat do ucha.
Niemożliwe jak życie człowieka może się zmienić w zaledwie parę sekund, po usłyszeniu paru słów. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nie utrzymywały mojego ciała. Bezwiednie upadłem na siedzenie obok szafki. Telefon wypadł mi na podłogę. Słyszący to Xavi podbiegł do mnie.
- Jordi! Co się dzieje?! – spytał naprawdę zaniepokojony.
Pustym wzrokiem patrzyłem w dal. Zdobyłem się tylko na krótką odpowiedź:
- Ona nie żyje.

__________________________________
Niemożliwe, że udało mi się napisać nowy rozdział :) Tak sobie wieczorem pomyślałam, że muszę skończyć kiedyś to opowiadanie, nie mogę go tak zostawić. Przejrzałam całą historie i Voilà, pojawiła się nowość :) Co o niej sądzicie? Ktoś czyta to jeszcze dalej? :D Jeśli wena mnie nie opuści to postaram się dalej pisać. Mam wakacje do października, więc mam nadzieję, że coś się tu dalej ruszy. 
Miłego czytania i pozdrawiam ;-)

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 8.


- Wyjaśni mi ktoś dlaczego miałabym zostawić Aarona dziś z wami? – spytałam naprawdę zdezorientowana zaistniałą sytuacją.
- Mama, ja chcę zostać z wujkami. – odezwał się malec skacząc zadowolony w górę.
- Przecież możesz go spokojnie z nami zostawić, nic mu się nie stanie. – oznajmił Xavi siedzący obok i pijający wodę.
- Chociaż obawiam się, że Aaronowi tak się spodoba przebywać z nami, że nie będzie chciał już z tobą się bawić. – zaśmiał się Pique puszczając chłopcowi oczko.
- A niby czemu ja nie mogę z nim zostać, tak jak zawsze?
- Szykujemy dziś huczną zabawę na którą ty niestety nie jesteś zaproszona. – powiedział przepraszającym tonem David.
- A co ja miałabym robić w tym czasie? I najważniejsze, gdzie miałabym wtedy być?
Nie wiedziałam czy ja tak pomału składam informacje czy oni coś kręcili. Od samego rana czułam, że coś jest nie tak. Pół godziny temu do mieszkania Jordiego wpadli Xavi, David i Gerard, bez gospodarza, co mnie zdziwiło. Ostatni raz widziałam go wczoraj wieczorem, gdy zasnęłam obok niego. Nazajutrz obudziłam się w swoim łóżku, sama w mieszkaniu. Dopiero około 11 Patricia przywiozła mojego syna, który już wtedy jakoś dziwnie się zachowywał.
- Tego dowiesz się w odpowiednim czasie.
- Mamusiu, pozwól mi zostać z wujkami. – Aaron wdrapał mi się na kolana obejmując moją szyję swoimi rączkami.
- Wy coś kombinujecie, nie podoba mi się to. – powiedziałam groźnie, zmierzyłam wzrokiem każdego z nich.
- Jeszcze będziesz nam dziękować, zobaczysz. – Xavi najwyraźniej dumny był z tego co miało nastąpić.
- Ostatnie pytanie. Gdzie podziewa się Jordi?
Cała trójka popatrzyła na siebie w ułamku sekundy, jednak nie uszło to mojej uwagi.
- Musiał zostać trochę dłużej w ośrodku. Niestety wróci dopiero wieczorem.
- Ale my musimy już iść. Niczym się nie martw, wrócimy około 18.
Jak na komendę wszyscy się podnieśli i szybko jak podmuch wiatru zniknęli z mieszkania zostawiając mnie z ogromnym mętlikiem w głowie.
Spojrzałam na syna, który wciąż szeroko się uśmiechał podskakując niecierpliwie na mych kolanach.
Wybuchłam śmiechem widząc jego zachowanie.
Z jednej strony byłam ogromnie ciekawa tego co mnie czeka, lubiłam niespodzianki, ale z drugiej bałam się co im też strzeliło do głowy.

* * *

Przebywałam właśnie w kuchni robiąc kolację chłopcom, gdy około 17 usłyszałam dzwonek do drzwi. Ciekawa kto to może być ruszyłam w tym kierunku, ściągając po drodze fartuch przewiązany dookoła pasa. Po drodze zajrzałam do salonu sprawdzając co robi mój syn. Siedział on grzecznie na dywanie wpatrzony w bajkę, która mu puściłam.
Spojrzałam w dziurkę w drzwiach, jednak nikogo tam nie zobaczyłam. Odczekałam parę sekund i otworzyłam drzwi. Na progu nikogo nie ujrzałam, chcąc wrócić do środka dopiero wtedy zauważyłam na podłodze średniej wielkości karton. Powoli podniosłam go i weszłam z powrotem do mieszkania. Wróciłam do kuchni kładąc pakunek na stole. Niecierpliwie podniosłam wieczko i ujrzałam kopertę leżącą na jakimś materiale. W środku była niewielka karteczka z informacją:
‘Miej mnie na sobie o 18:30’.
Odkładając liścik na bok sięgnęłam po kolejną rzecz. Okazała się nią być sukienka, piękna czerwona sukienka (link sukienki).
Zszokowana wpatrywałam się w nią. Jeśli miałabym być wobec siebie szczera, to już nie mogłam doczekać się aż ją włożę. Kochałam czerwony kolor.
Z ogromną delikatnością złożyłam sukienkę i z powrotem schowałam do pudełka.
Z uśmiechem i bijącym sercem wyciągnęłam telefon i po raz kolejny wybrałam numer do Jordiego. I tym razem nie odpowiedział. Mimo wszystko zaczynałam się martwić, nie odzywał się od rana, żadnego znaku życia, nic. Nie było innej możliwości, musiałam przycisnąć Xaviego gdy się zjawi.

* * *

O godzinie 18:15 siedziałam już jak na szpilkach w salonie. Wciąż nikt nie przyszedł, ani wielka trójca ani Jordi. Nikt. Cała radość i przyjemny dreszczyk zniknęły, zostały tylko strach i zdenerwowanie, w brzuchu miałam ogromny węzeł. Czułam że źle robię, jak ja w ogóle się zachowywałam? Byłam zaniepokojona już całkowicie. Nie, nie mogłam tego zrobić, miałam poważniejsze sprawy na głowie, moje miejsce było tutaj przy Aaronie. Wstałam z kanapy z zamiarem pójścia do sypialni i założenia normalnych ubrań.
- Mamuś, gdzie idziesz? – spytał chłopczyk podbiegając do mnie.
- Mama idzie się przebrać i zjemy kolację, dobrze?
- Ale nie możesz! Mamy plan, musisz ładnie wyglądać.
- Ty coś wiesz kochanie?
- Nie. – malec gorliwie pokręcił głową.
W tym samym momencie doszedł nas dźwięk sygnału, że ktoś stoi pod drzwiami.
Aaron pobiegł w tamtą stronę wpuszczając przybyszy do środka.
Wciąż zdenerwowana usiadłam ponownie na kanapie.
- Gotowa? – spytał David wchodzący do pokoju gościnnego.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam wpatrzona w swe dłonie.
- Wow! Jak ty pięknie wyglądasz! Tylko czegoś mi tu brakuje… - odezwał się Xavi siadając obok. – Uśmiechu na twarzy.
- Denerwuję się. Naprawdę boję się tego w co wy mnie pakujecie. I gdzie jest Jordi? Czemu nie odzywa się cały dzień? Co się stało? – na jednym tchu zadałam wszystkie nurtujące mnie pytania.
- Zapewniamy Cię, że nie masz się o co martwić. Nikomu nic się nie stało. Jordi jest cały i zdrowy, niedługo powinien wrócić. Zapewniamy Cię też, że będziesz dziś się wspaniale bawiła. Należy Ci się trochę szczęścia.
- Jeszcze będziesz nam dziękowała! – krzyknął Pique. – Widzę, że zrobiłaś nam kolację. Super!
Mimowolnie zaśmiałam się. Ten to jest wygodny.
- Obiecujesz się niczym nie przejmować? – David usiadł po mojej drugiej stronie.
- My obiecujemy Ci, że za dwadzieścia minut zapomnisz o swoim całym zdenerwowaniu. – Xavi delikatnie pogładził mnie po plecach.
- Limuzyna już czeka. – powiedział Gerard wchodząc do pokoju z Aaronem na barana.
Zaczerpnęłam głębokiego wdechu i wstałam. Przybliżyłam się do obrońcy, który schylił się tak abym mogła ucałować synka.
- Bądźcie grzeczni! – zagroziłam wszystkim tutaj zgromadzonym.
- A ty baw się dobrze.
- Nie musisz mamusiu wracać przed dziesiątą. – słysząc to wszyscy się roześmiali.



10 minut później siedziałam już wygodnie w ogromnym samochodzie z przyciemnianymi szybami. Nawet kierowca nie chciał mi niczego zdradzić, mogłam się tego domyślić. Pozostawało mi już tylko czekać.
Po paru kolejnych minutach pojazd się zatrzymał.
- Proszę iść ciągle prosto, na plażę. Życzę miłego wieczoru. – oznajmił starszy mężczyzna siedzący za kierownicą.
Obdarzyłam go uśmiechem i wyszłam na zewnątrz. Doskonale poznałam gdzie byłam. Właśnie w to miejsce przychodziłam z rodzicami i bratem jeszcze w młodości, była to o wiele mniej uczęszczana strona plaży. Zawsze było tutaj tak przyjemnie cicho i pusto.
Z przyjemnymi wibracjami szłam powoli we wskazanym kierunku. Nie miałam pojęcia co mogę tam zastać. A raczej kogo. W głębi serca wiedziałam kogo chciałabym tam zobaczyć.
Stawiając nogi na piasku ujrzałam w oddali oświetlony kawałek miejsca. Dookoła powbijane były lampki, na środku stał stolik ze słomianą parasolką, obok znajdowały się krzesła z białym okryciem. (link miejsca)Wszystko wyglądało jak w bajce.  Dopiero po paru sekundach zobaczyłam jak z prawej strony ktoś się do mnie zbliżał.
Moje serce podskoczyło niewyobrażalnie wysoko gdy zorientowałam się kto to. W brzuchu rozerwała mi się siatka z motylami. Nie mogłam oderwać wzroku od tegoż szatyna, który kroczył z uśmiechem na ustach i wielkim bukietem czerwono-żółtych tulipanów. Ubrany był w czarny garnitur i białą koszulę. Coraz większa radość ogarniała mnie z każdym jego krokiem, który zbliżał go do mnie.
- Witaj. – odezwał się Jordi gdy stanął już naprzeciw mnie. Na dźwięk jego głosu zadrżały mi nogi. Nie słyszałam i nie widziałam go raptem od wczorajszego wieczoru a już tak na mnie działał. Mogło to oznaczać tylko jedno.
Nie odpowiadając zawiesiłam mu dłonie na szyi. Tutaj słowa były zbędne. Poczułam jak obejmuje mnie wokół talii.
- Nie rób mi tego więcej. – szepnęłam.
- Takich niespodzianek?
- Tego, że nie odzywałeś się cały dzień. Martwiłam się ogromnie.
- Niepotrzebnie. Jednak wiedz, że ledwie się powstrzymywałem aby nie zadzwonić. Nie mogłem znieść, że Cię nie widziałem cały dzień.
Oddalając się od siebie spojrzeliśmy w swoje oczy.
- Teraz to nadrobię. – uśmiechnął się szeroko odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby. – Kwiaty dla pięknej pani. – mówiąc to wręczył mi bukiet.
- Dziękuję. Ja powinnam podziękować za tą piękną sukienkę.
- Nie musisz, idealnie do siebie pasujecie. – chwycił mnie za dłoń i zaprowadził do stolika.
Nie mogłam się napatrzeć na to wszystko, uwierzyć, że takie coś się dzieje. W najskrytszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że będę kiedyś główną postacią takiego wydarzenia.
Odsunął mi krzesło pomagając usiąść, sam zajął drugie miejsce.
- Teraz nie masz prawa myśleć o niczym innym jak tylko o przyjemnych rzeczach. Ja Ci w tym troszkę pomogę.
- Mam nadzieję, że będziesz tu główną postacią. – posłałam mu promienny uśmiech zakładając kosmyk włosów za ucho.

* * *

- Wy mnie oszukujecie! – krzyczał Pique.
- Nie prawda, po prostu ty nie umiesz grać w takie gry. – wzruszył ramionami Villa siedzący po turecku przed telewizorem, z dżojstikiem w ręku i Aaronem na kolanach.
- Gerard, przyznaj się, że nie umiesz przegrywać i tyle. – odezwałem się.
- Nie gram z wami, oszukujecie. Idę zjeść kolację. – wstał udając obrażonego i poszedł do kuchni po kanapki.
- Ale wujek to beksa. – zaśmiał się trzylatek.
- Otworzę. – oznajmiłem gdy zabrzmiał dzwonek u drzwi.
Wstałem i ruszyłem na korytarz. Na progu stała Nuria z torbą na ramieniu.
- A co panienka tu robi? – spytałem widząc ukochaną na progu.
- Przyszłam skontrolować czy wszyscy cali. – oznajmiła wchodząc do środka i całując mnie na powitanie.
- Nie ma się o co bać, wszyscy są cali i wszystko też.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. – uśmiechnęła się.
Wróciliśmy do pokoju gdzie David zawzięcie walczył z Aaronem o pierwsze miejsce w wyścigu owoców. Dopiero po zakończonej rundzie zauważyli, że przybyła jeszcze jedna osoba.
- Ciocia! – malec zbliżył się do Nurii chwytając ją za nogę i przytulając. – Będziesz się z nami bawiła?
- Oczywiście. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy.
- Co będziemy robić? – nagle pojawił się Gerard z kolejną kanapką i talerzem w ręku.
- Ooo, już Ci przeszło?
- Przecież nic mi nie było. Co będziemy teraz robić?
- Zagramy w kalambury. – oznajmiła szatynka z dumą.
- Już mi się podoba. – odezwał się obrońca siadając za stołem i rozkładając się wygodnie.
- Ja z Gerardem i Aaronem przeciwko tobie i Nurii. Pasuje? – David usiadł obok Pique biorąc kanapkę z talerza.
- Pasuje. – objąłem dziewczynę zacierając ręce.

* * *

Był to najpiękniejszy wieczór jaki przeżywałam. Chłopcy mieli rację, zapomniałam o wszystkich przykrych rzeczach, które mnie ostatnio spotkały. Czułam się tak, że góry mogłam przenosić. Byłam wdzięczna wszystkim za to co dla mnie robili. Przede wszystkim Jordiemu. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotkam jeszcze mężczyznę, któremu ponownie zaufam, z którym będę chciała przebywać całymi dniami, do którego poczuję to co teraz czułam.
Po skończonej kolacji szatyn wstał stając naprzeciw mnie. Z szarmanckim uśmiechem wyciągnął dłoń prosząc mnie do tańca. Bez chwili wahania chwyciłam jego dłoń i wstałam oddalając się z nim troszkę dalej. Malutkim pilotem włączył piosenkę z wolną melodią. Oplotłam dłonie wokół jego szyi, on swoimi objął mnie w talii.
Przez parę minut poruszaliśmy się w ciszy, bez słów. Nie były one potrzebne. Wystarczyła nam sama nasza obecność.
- Dlaczego to wszystko zrobiłeś? – spytałam cicho.
- Chcę żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie naprawdę ważna, obchodzi mnie co dzieje się w twoim i Aarona życiu, chcę wam pomagać, chcę być obecny w waszym życiu.
- Ja też chcę abyś był z nami.
- Ale boisz się prawda?
Skinęłam głową.
- Boję się tego, że to może być sen. Boję się, że to może się skończyć jak kiedyś. Boję się jednak nie o sobie, ale o Aarona. Teraz zależy mi już tylko na jego dobru.
- Wycierpiałaś już za dużo, o wiele za dużo, pozwól abym Ci pomógł wywołać ponowną radość w twoim życiu. Zrobisz to na co jesteś gotowa i kiedy będziesz gotowa. Chcę tylko abyś wiedziała, że ja zawsze przy tobie będę, bez względu na wszystko.
Słysząc te wyznania Jordiego z oczu popłynęły mi łzy. Wreszcie były to łzy szczęścia. Kochałam go, ja naprawdę go kochałam, teraz byłam tego pewna. Wiedziałam również to, że to co czułam wtedy do Mariusa nie było miłością, a głupim młodzieńczym zauroczeniem.
Słysząc delikatne pociągnięcie nosem, szatyn przestał tańczyć. Chwycił moją twarz w dłonie patrząc głęboko mi w oczy. Byłam pewna, że przeczytał wszystko co chciał z wyrazu mojej twarzy. Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie, na pewno słyszał głośne bicie mego serca. Chciałam aby wiedział jak szleję na jego punkcie.
Bez krępacji a z ogromną gracją zbliżył swoją twarz na raptem trzy centymetry do mojej. Nasze nosy się stykały. Ponownie zarzuciłam mu dłonie na szyję.
Po paru sekundach nastąpiło to na co oboje czekaliśmy. Delikatnie dotknął moich ust swoimi wargami. Po chwili pocałunek przerodził się w coś głębszego. Oboje zachłannie poznawaliśmy swoje usta. Wplotłam dłonie we włosy Jordiego, on zaś przyciągnął mnie bardziej do siebie. W takich rozkoszach spędziliśmy sporo czasu. Żadne z nas nie wiedziało czy mijają minuty czy może godziny. To nie było teraz ważne.

_______________________________
Po tak długim czasie wreszcie dodaję nowy rozdział! Ktoś będzie czytał jeszcze tego bloga? :) Niestety matura zbliża się ogromnymi krokami, więc nie mam najmniejszego pojęcia kiedy pojawi się coś nowego. Mam nadzieję, że ten dzisiejszy nie wyszedł aż tak źle.. Chyba wyszłam już trochę z wprawy. 
Wracamy do oglądania meczu! Vamos Barça!  T'estimo Barça! ♥