sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 9.

Do mieszkania Jordiego wracaliśmy tym samym dużym samochodem z przyciemnianymi szybami. Przez całą drogę siedzieliśmy wtuleni w siebie na tylnym siedzeniu. Nie rozmawialiśmy. Wystarczyła nam nasza obecność. Każde z nas pogrążone było w swoich rozmyślaniach. Byłam pewna że i Jordi myśli o tym samym. O wieczorze, który tak wspaniale przeżyliśmy, podczas którego oboje ujawniliśmy co do siebie czujemy. Byłam w tej chwili najszczęśliwszą kobietą na świecie, siedzącą obok najwspanialszego mężczyzny. 
Nawet nie zauważyłam gdy samochód się zatrzymał. Miałam wrażenie, że minęło zaledwie 5 minut. Szatyn najwyraźniej odniósł podobne wrażenie.
- Przygotujmy się psychicznie na to co za chwilę zobaczymy – zaśmiał się wychodząc na zewnątrz a następnie pomagając mi również.
- Żadnego dymu nie widać, więc nie powinno być źle.
Katalończyk podszedł jeszcze na chwilę do okna kierowcy i szepnął coś do niego. Następnie grzecznie się pożegnał i razem ruszyliśmy do windy. Będąc już w wąskim korytarzu prowadzącym do drzwi jego mieszkania, zatrzymał się. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Poczekaj chwilkę.
Nie spiesząc się do środka oparłam się o ścianę naprzeciwko. Staliśmy tak chyba 30 sekund. Dopiero wtedy domyśliłam się na co czekał. Po upływie tego czasu na korytarzu nastała ciemność, wszystkie światła pogasły. W mgnieniu oka atmosfera uległa zmianie. Powietrze stało się dziwnie naelektryzowane, unosiło się odczucie intymności.
Nie ruszając się ani o centymetr stałam wciąż przyparta do ściany. Jednak nawet w tej ciemności zauważyłam zarys postaci Jordiego, który zaczął zbliżać się w moim kierunku. Moje serce momentalnie zaczęło bić jak oszalałe. Gdy poczułam jego delikatny dotyk na mojej ręce przeszedł mnie dreszcz, bardzo przyjemny. Dłonie położył na mej tali, jedną zaczął powoli zjeżdżać w dół, przez biodro a następnie docierając do uda. Zwinnym ruchem oderwał moją lewą nogę od podłoża unosząc ją nieco wyżej. Głowę zbliżył w okolicę obojczyka posuwają się wyżej na kark. Powoli zaczął składać tam pocałunki, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Odruchowo uniosłam głowę wyżej. Nie chciałam żeby ta chwila się kończyła. Zaczęłam oddychać coraz głębiej nie mogąc opanować szybkiego bicia mego serca. Po paru sekundach oddalił się od mojej szyi opuszczając moją nogę w dół, ręce położył znów na tali. Doskonale wyczuł, że potrzebuję w tym momencie aby wciąż mnie trzymał. W ciemności zobaczyłam jak czule spogląda na moją twarz, w jego oczach widziałam ekscytację, podniecenie, czułość. Byłam w nim zakochana, zakochana na zabój, tak po prostu.
Wspięłam się na palce zarzucając mu dłonie na kark. W ułamku sekundy nasze usta się ponownie zetknęły. Pocałunek był wypełniony ogromnym pożądaniem, całował mnie tak jakby miał to być nasz ostatni pocałunek przez zbliżającym się końcem świata. Przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam. Bez namysłu chwycił oba moje uda unosząc mnie w górę, nogami oplotłam go wokół pasa, sukienka zadarła mi się ku górze. Nie przejmowałam się tym, wokół panowała sama ciemność, była 1 w nocy, nikomu nie spieszyło się nigdzie wychodzić.
W tym miejscu spędziliśmy dobre 5 minut. Stalibyśmy tutaj pewnie jeszcze dłużej gdybyśmy nie usłyszeli gdzieś w oddali otwieranych drzwi. W innej części korytarza zauważyliśmy lekką poświatę zapalanego się światła. Nie mogąc powstrzymać uśmiechów stanęliśmy w normalnej pozycji, wygładziliśmy swoje ubrania i starając się doprowadzić do ludzkiego stanu.
- Co ty ze mną robisz – wyszczerzył zęby w uśmiechu szatyn.
- Ja? – spojrzałam na niego udając całkowicie niewinną.
- Tak, ty. Jak ja mam się teraz tam normalnie funkcjonować?
- Przepraszam, nie będę się już zbliżała do Ciebie – puszczając mu oczko ruszyłam do przodu.
Przeszłam zaledwie pół metra gdy ponownie złapał mnie w pasie obdarzając ostatnim czułym pocałunkiem.


Wchodząc do mieszkania nie mieliśmy absolutnie żadnego pojęcia co tam możemy zastać. Korytarz był jak najbardziej w porządku, nic nie zauważyłem uszkodzonego czy coś. Ruszyliśmy do salonu. Tam zastaliśmy całą bandę. Dosłownie bandę. W pokoju paliła się lampka dająca zawsze dużo światła. Spojrzeliśmy na siebie z Alison powstrzymując wybuchy śmiechu.
- Jak oni słodko wszyscy wyglądają – westchnęła blondynka patrząc na kanapę.
Na mojej własnej kanapie pomieściła się cała trójka. Gerard leżał na spodzie, na brzuchu opierając się o klatkę piersiową, wtulony był w niego Aaron, na nogach zaś leżał sobie wygodnie David.
- Nie no, ja to muszę uwiecznić – szepnąłem wyciągając z kieszeni telefon. Zrobiłem całą serię zdjęć. Nawet sobie nie wyobrażali jak teraz będę ich szantażował tymi perełkami.
W drugim rogu pokoju w fotelu spał Xavi z Nurią na kolanach.
- Chyba się pomęczyli tutaj – zaśmiała się cichutko. – Nie budźmy ich, niech sobie śpią.
- Tak, masz całkowitą rację. Jeszcze będą chcieli żeby im zdać relację i z tego podniecenia już nie zasną – zażartowałem.
- Tyle osób a wszyscy pomieścili się w jednym pokoju. Dobrze, że mój jest wolny.
- Nie boisz się sama tam spać? – spojrzałem na nią unosząc brew ku górze.
- Nie chciałam się do tego przyznać. Ale boję się okropnie – wypowiedziała to niewinnym tonem przygryzając lekko wargę.
- Pójdę tam z Tobą i sprawdzę czy aby łóżko masz wciąż wygodne – chwytając się za ręce wyszliśmy z salonu.

* * *

Dni mijały, nic nie było już takie jak dawniej. Z Aaronem wciąż mieszkaliśmy u Jordiego. Było nam tutaj tak dobrze, nie miałam ochoty jeszcze wracać do siebie, do tych niemiłych wspomnień. A tym bardziej Alba nie chciał abyśmy go opuszczali. Jednak wiedziałam, że w końcu ten moment będzie musiał kiedyś nastąpić. Nie mogliśmy u niego zostać na wieczność. Musieliśmy wrócić do swojego życia. To nie przeszkadzałoby nam w naszych dalszych relacjach, byłam pewna, że gdy wrócimy do siebie to obrońca będzie tam częstym gościem.
Cała czwórka dorosłych domyśliła się co zaszło pomiędzy mną i Jordim podczas naszej randki, nikt nie musiał o nic pytać. Domyślili się również, że nie chcemy się spieszyć, pokazywać się z tym publicznie żeby dziennikarze mieli co do gazety włożyć. Chcieliśmy się sobą w spokoju cieszyć, poznawać siebie nawzajem. Najgorzej było udawać podczas treningów, każdy logicznie myślący człowiek widział z daleka jak na siebie patrzymy. Zawodnicy szanowali nas i o nic nie pytali. Oczywiście nie mogło obyć się bez jakichkolwiek tekstów czy żartów, to już była część ich życia.
Po skończeniu wszystkich zadań udałam się do mojego małego pokoiku czekając na któregoś z graczy. Doskonale wiedzieli, że już skończyłam i tu mnie zastaną gdyby chcieli uzyskać masaż i rozmowę. Długo nie musiałam czekać. Po minucie usłyszałam pukanie do drzwi. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć gdy do środka weszli Pique z Fabregasem.
- Przepraszam kochani ale ja dwóch par rąk nie mam – zaśmiałam się na ich widok. Już parę razy się zdarzyło gdy przychodzili oboje.
- Szkoda, szkoda. Niestety któryś będzie musiał poczekać – wzruszył ramionami Cesc. – I to nie będę ja.
- A to się dopiero okaże! –odgryzł się Gerard – Wszystko wyjaśni kamień, papier, nożyczki.
Grali w to zawsze żeby wyłowić tego szczęśliwca.
Z uśmiechem przyglądałam się jak chowają dłonie za plecami i na trzy wyciągają je z powrotem.
- Ha! – podskoczył zadowolony pomocnik. – Zawsze wygrywam, nie masz ze mną szans drabino – pstryknął do w nos kładąc się wygodnie na łóżku. Obrońcy pozostało jedynie drewniane krzesło.
- Proszę, załatw go szybko i zajmij się mną.
- Chyba naprawdę wam nakażę wchodząc pojedynczo. Jakoś inni potrafią się trzymać tej zasady, tylko wy nie.
- Bo my po prostu lubimy dużo rzeczy robić razem – spojrzałam na szczerzącego się Pique wybuchając śmiechem.
- Jordi już był na masażu? – spytał niby niewinnie Cesc.
- Co to w ogóle za pytanie? Przecież przed chwilą go widzieliście, trzeba było go spytać.
- Nie wiesz, że on ma masaże w domu? – szturchnął kolegę Geri.
- A no tak, o każdej porze. Ten to ma dobrze. Myślisz, że dziękuje jej w jakiś sposób?
- Pewnie, że tak. Przecież go znasz, nie lubi być dłużny. Na pewno ciągle kupuje kwiaty czy czekoladki. Lub czymś innym dziękuje.
- Może jakaś ciepła kąpiel czy śniadanie do łóżka.
- Albo jakieś spacery w świetle księżyca.
- Też możliwe. Wiemy, że z niego romantyk.
- Zdecydowanie. On podchodzi na poważnie do takich rzeczy, widać że mu zależy.
- Zakochała nam się ptaszyna.
- Jestem pewny, że z wzajemnością.
- Myślisz, że będzie ślub?
- Będzie, będzie. Muszę powiedzieć Shaki żeby się za sukienką rozglądała.
- Dobry pomysł. Nigdy nie wiesz kiedy z tą wiadomością wyskoczą.
- Ej! Wolnego chłopcy! Ja tutaj dalej jestem! – przerwałam zanim rozmowa zeszła w inny temat.
- Wiemy. W końcu ktoś mi robi ten działający cuda masaż.
- Nie możecie o innych sobie rozmawiać? Skupcie się na Xavim.
- E tam, oni niech sobie tam żyją spokojnie. Wy jesteście ciekawsi – puścił mi oczko Pique. – A tak w ogóle to może teraz moja kolej, co?
- Kolej na co? Alison dopiero się rozkręca i nie mam zamiaru jej przerywać – uśmiechnął się tryumfalnie Cesc.
- Jak dzieci, jak dzieci.
Pokręciłam śmiejąc się głową. Te ich żarty w ogóle na mnie nie działały, wiedziałam, że lubią sobie pogadać, nie przeszkadzało mi to. Wiem, że na nich nigdy bym się nie zawiodła.

* * *

Na dzień meczu z Celtkiem dostałam dzień wolny. Dzięki czemu na spotkanie mogłam udać się razem z Aaronem. Trzylatek już od samego rana był strasznie podekscytowany, nie mógł się doczekać aż ruszymy na stadion. Jordi, który już był z drużyną w hotelu na zgrupowaniu, zostawił mi swój samochód, nim mieliśmy się udać na miejsce i z powrotem wrócić już razem. Do wyjazdu została jeszcze ponad godzina a  mój syn biegał już po całym domu ze swoja nową imienną koszulką na sobie. Była ona prezentem od obrońcy. Dwa dni wcześniej spytał malca jaki numer chciałby mieć na koszulce, odpowiedział on z dumą, że 18. Zauważyłam jak jego odpowiedź bardzo wzruszyła szatyna, nie spodziewał się tego. Zaraz po tym oboje się uścisnęli. Nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu jak wspaniale się rozumieli i oboje pokochali.
- Mamo, a lubisz Jordiego? – z zamyślenia wyrwał mnie trzylatek wspinający mi się na kolana.
- Oczywiście, bardzo go lubię.
- Będzie on moim tatą? – czasami szczerość mojego syna bardzo mnie zaskakiwała.
- Nie wiem kochanie, nie mogę Ci teraz tego powiedzieć.
- Ja bym bardzo tego chciał. Też go lubię.
- Wiem, i on Ciebie lubi. Zawsze tak będzie – odpowiedziałam całując do w główkę.


Punktualnie o 20:45 sędzia rozpoczął mecz. Na stadionie siedziało ponad 60 tysięcy ludzi. My z Aaronem siedzieliśmy na krzesełkach prawie tuż za ławką rezerwowych graczy Barcelony. Malec jak zahipnotyzowany patrzył za piłką podskakując za każdym razem gdy któryś z piłkarzy był przy bramce rywala. Wczuł się jak nikt inny.
Katalończycy choć przeważali, pierwsi stracili bramkę. Bramkę dla gości zdobył Samaras, który dostał na głowę piłkę z rzutu wolnego dośrodkowanego przez Mulgrewa. Gol nie zmienił obrazu gry, gospodarze wciąż dominowali sprawiając sobie okazje na wyrównanie. Na parę sekund przed przerwą Messi zagrał piłkę do Iniesty, ten odegrał do Xaviego, który oddał futbolówkę Inieście, a on strzałem doprowadził do remisu.
Podczas przerwy zostaliśmy na swoich miejscach. Podałam synowi napój, który w mgnieniu oka pochłonął połowę. Było już dobrze po 21 a on był pełen energii, w ogóle nie odczuwał tak późnej godziny.
15 minut później piłkarze obu drużyn pojawili się ponownie na boisku. Jordi doskonale wiedział gdzie siedzimy, będąc blisko ławki rezerwowej posłał nam szeroki uśmiech machając dłonią.
Druga połowa nic nie zmieniła. Obie drużyny stwarzały sobie okazje do wyprowadzenia zespołu na prowadzenie. Zbliżyła się minuta 90 i na tablicy zaczęło widnieć odliczanie 4 minut, które doliczył sędzia. Wydawało się, że mecz zakończy się bramkowym remisem. Ludzie wokoło zaczęli podnosić się z krzesełek i ruszać w kierunku wyjść. Jednak mecz się jeszcze nie zakończył, Katalończycy odpowiedzieli ostatecznym ciosem. W ostatniej, czwartej doliczonej minucie, w pole karne Celtiku dośrodkował Adriano. Akcję zamykał Alba, który z kilkunastu centymetrów wpakował piłkę do siatki. Stadion wybuchł nową energią, ludzie zaczęli śpiewać i wiwatować. Nasza dwójka nie zachowywała się wcale inaczej. Na bilbordzie pokazywany był właśnie bohater ostatniej akcji, który utworzył z palców piękne serce wskazując je w dokładnie naszą stronę. Aaron w ogóle tego nie zauważył zajęty skakaniem i śpiewaniem. Zrobiło mi się ciepło w środku, miałam ogromną ochotę wskoczyć na boisko i mu za to podziękować. Gwizdek zabrzmiał po raz ostatni oznajmiający koniec spotkania.
Po meczu udaliśmy się do pomieszczenia gdzie były rozstawione sofy, na które usiedliśmy i czekaliśmy na naszego bohatera. Zjawił się zaledwie 15 minut później, w ciągu których mój mały książę już zdążył ładnie zasnąć.
Szybko wstałam z kanapy i podeszłam do szatyna przytulając go.
- Byłeś niesamowity.
- Dziękuję ale to nic takiego – odpowiedział skromnie.
- Nieprawda. Zawsze jesteś świetny, pamiętaj o tym – uśmiechnęłam się całując go w policzek.
- Ta bramka była dla was.
- Wiem. Za nią również Ci dziękuję – tym razem swoimi wargami dotknęłam jego warg. Przyciągnął mnie bliżej siebie.

* * *

Nazajutrz rano piłkarze odbyli trening regeneracyjny. Później mieli dostać dzień wolnego. Gdy Jordi pojechał do klubu ja z Aaronem wybraliśmy się do przychodni na szczepienie. Nadszedł już termin, więc chciałam wykorzystać ten dzień wolny i mieć to za sobą. Wracając mieliśmy zahaczyć o ośrodek treningowy i po zajęciach razem się gdzieś wybrać. Na drodze był straszny ruch, co chwilę ktoś trąbił lub zajeżdżał komuś drogę. Ludzie wszędzie się spieszyli. Gdy się troszkę rozluźniło wreszcie mogłam jechać bez denerwowania. W ciągu sekundy sytuacja na drodze uległa raptownej zmianie. Wszystko działo się bardzo szybko, na mój pas zjechał jakiś samochód zmuszając mnie do gwałtownego hamowania i użycia parę razu klaksonu. Przestraszyła mnie ta sytuacja, ucieszyłam się, że obyło się bez szkód. Stojąc na światłach włączyłam kierunkowskaz szykując się do skrętu w lewo. Po przełączeniu światła ruszyłam. Będąc już prawie u celu usłyszałam trąbiący pojazd. Na wszystko było już za późno, samochód ciężarowy znajdował się zaledwie metr od mojej prawej strony. Pędził rozpędzony. Nie myślałam już o niczym. W głowie miałam pustkę gdy zamknęłam oczy.


Po treningu wszyscy spoceniu ruszyliśmy do szatni, każdy prosto pod prysznic. Po wysiłku woda zawsze dawała ukojenie. Skończywszy brać prysznic poszedłem do szafki i wyciągnąłem swoje rzeczy szykując się do wyjścia.
- Co dziś będziecie robić? – usłyszałem głos Xaviego, który stał dwie szafki dalej.
- Pojedziemy na jakąś małą wycieczkę. Taka ładna pogoda to trzeba jeszcze z niej korzystać – uśmiechnąłem się.
Zatrzaskując drzwiczki poczułem wibrację telefonu, który przed chwilą schowałem do kieszeni. Wyciągnąłem go stamtąd spoglądając na wyświetlacz. Dziwne, numer nieznany. Nacisnąłem zieloną słuchawkę przykładając aparat do ucha.
Niemożliwe jak życie człowieka może się zmienić w zaledwie parę sekund, po usłyszeniu paru słów. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nie utrzymywały mojego ciała. Bezwiednie upadłem na siedzenie obok szafki. Telefon wypadł mi na podłogę. Słyszący to Xavi podbiegł do mnie.
- Jordi! Co się dzieje?! – spytał naprawdę zaniepokojony.
Pustym wzrokiem patrzyłem w dal. Zdobyłem się tylko na krótką odpowiedź:
- Ona nie żyje.

__________________________________
Niemożliwe, że udało mi się napisać nowy rozdział :) Tak sobie wieczorem pomyślałam, że muszę skończyć kiedyś to opowiadanie, nie mogę go tak zostawić. Przejrzałam całą historie i Voilà, pojawiła się nowość :) Co o niej sądzicie? Ktoś czyta to jeszcze dalej? :D Jeśli wena mnie nie opuści to postaram się dalej pisać. Mam wakacje do października, więc mam nadzieję, że coś się tu dalej ruszy. 
Miłego czytania i pozdrawiam ;-)

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 8.


- Wyjaśni mi ktoś dlaczego miałabym zostawić Aarona dziś z wami? – spytałam naprawdę zdezorientowana zaistniałą sytuacją.
- Mama, ja chcę zostać z wujkami. – odezwał się malec skacząc zadowolony w górę.
- Przecież możesz go spokojnie z nami zostawić, nic mu się nie stanie. – oznajmił Xavi siedzący obok i pijający wodę.
- Chociaż obawiam się, że Aaronowi tak się spodoba przebywać z nami, że nie będzie chciał już z tobą się bawić. – zaśmiał się Pique puszczając chłopcowi oczko.
- A niby czemu ja nie mogę z nim zostać, tak jak zawsze?
- Szykujemy dziś huczną zabawę na którą ty niestety nie jesteś zaproszona. – powiedział przepraszającym tonem David.
- A co ja miałabym robić w tym czasie? I najważniejsze, gdzie miałabym wtedy być?
Nie wiedziałam czy ja tak pomału składam informacje czy oni coś kręcili. Od samego rana czułam, że coś jest nie tak. Pół godziny temu do mieszkania Jordiego wpadli Xavi, David i Gerard, bez gospodarza, co mnie zdziwiło. Ostatni raz widziałam go wczoraj wieczorem, gdy zasnęłam obok niego. Nazajutrz obudziłam się w swoim łóżku, sama w mieszkaniu. Dopiero około 11 Patricia przywiozła mojego syna, który już wtedy jakoś dziwnie się zachowywał.
- Tego dowiesz się w odpowiednim czasie.
- Mamusiu, pozwól mi zostać z wujkami. – Aaron wdrapał mi się na kolana obejmując moją szyję swoimi rączkami.
- Wy coś kombinujecie, nie podoba mi się to. – powiedziałam groźnie, zmierzyłam wzrokiem każdego z nich.
- Jeszcze będziesz nam dziękować, zobaczysz. – Xavi najwyraźniej dumny był z tego co miało nastąpić.
- Ostatnie pytanie. Gdzie podziewa się Jordi?
Cała trójka popatrzyła na siebie w ułamku sekundy, jednak nie uszło to mojej uwagi.
- Musiał zostać trochę dłużej w ośrodku. Niestety wróci dopiero wieczorem.
- Ale my musimy już iść. Niczym się nie martw, wrócimy około 18.
Jak na komendę wszyscy się podnieśli i szybko jak podmuch wiatru zniknęli z mieszkania zostawiając mnie z ogromnym mętlikiem w głowie.
Spojrzałam na syna, który wciąż szeroko się uśmiechał podskakując niecierpliwie na mych kolanach.
Wybuchłam śmiechem widząc jego zachowanie.
Z jednej strony byłam ogromnie ciekawa tego co mnie czeka, lubiłam niespodzianki, ale z drugiej bałam się co im też strzeliło do głowy.

* * *

Przebywałam właśnie w kuchni robiąc kolację chłopcom, gdy około 17 usłyszałam dzwonek do drzwi. Ciekawa kto to może być ruszyłam w tym kierunku, ściągając po drodze fartuch przewiązany dookoła pasa. Po drodze zajrzałam do salonu sprawdzając co robi mój syn. Siedział on grzecznie na dywanie wpatrzony w bajkę, która mu puściłam.
Spojrzałam w dziurkę w drzwiach, jednak nikogo tam nie zobaczyłam. Odczekałam parę sekund i otworzyłam drzwi. Na progu nikogo nie ujrzałam, chcąc wrócić do środka dopiero wtedy zauważyłam na podłodze średniej wielkości karton. Powoli podniosłam go i weszłam z powrotem do mieszkania. Wróciłam do kuchni kładąc pakunek na stole. Niecierpliwie podniosłam wieczko i ujrzałam kopertę leżącą na jakimś materiale. W środku była niewielka karteczka z informacją:
‘Miej mnie na sobie o 18:30’.
Odkładając liścik na bok sięgnęłam po kolejną rzecz. Okazała się nią być sukienka, piękna czerwona sukienka (link sukienki).
Zszokowana wpatrywałam się w nią. Jeśli miałabym być wobec siebie szczera, to już nie mogłam doczekać się aż ją włożę. Kochałam czerwony kolor.
Z ogromną delikatnością złożyłam sukienkę i z powrotem schowałam do pudełka.
Z uśmiechem i bijącym sercem wyciągnęłam telefon i po raz kolejny wybrałam numer do Jordiego. I tym razem nie odpowiedział. Mimo wszystko zaczynałam się martwić, nie odzywał się od rana, żadnego znaku życia, nic. Nie było innej możliwości, musiałam przycisnąć Xaviego gdy się zjawi.

* * *

O godzinie 18:15 siedziałam już jak na szpilkach w salonie. Wciąż nikt nie przyszedł, ani wielka trójca ani Jordi. Nikt. Cała radość i przyjemny dreszczyk zniknęły, zostały tylko strach i zdenerwowanie, w brzuchu miałam ogromny węzeł. Czułam że źle robię, jak ja w ogóle się zachowywałam? Byłam zaniepokojona już całkowicie. Nie, nie mogłam tego zrobić, miałam poważniejsze sprawy na głowie, moje miejsce było tutaj przy Aaronie. Wstałam z kanapy z zamiarem pójścia do sypialni i założenia normalnych ubrań.
- Mamuś, gdzie idziesz? – spytał chłopczyk podbiegając do mnie.
- Mama idzie się przebrać i zjemy kolację, dobrze?
- Ale nie możesz! Mamy plan, musisz ładnie wyglądać.
- Ty coś wiesz kochanie?
- Nie. – malec gorliwie pokręcił głową.
W tym samym momencie doszedł nas dźwięk sygnału, że ktoś stoi pod drzwiami.
Aaron pobiegł w tamtą stronę wpuszczając przybyszy do środka.
Wciąż zdenerwowana usiadłam ponownie na kanapie.
- Gotowa? – spytał David wchodzący do pokoju gościnnego.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam wpatrzona w swe dłonie.
- Wow! Jak ty pięknie wyglądasz! Tylko czegoś mi tu brakuje… - odezwał się Xavi siadając obok. – Uśmiechu na twarzy.
- Denerwuję się. Naprawdę boję się tego w co wy mnie pakujecie. I gdzie jest Jordi? Czemu nie odzywa się cały dzień? Co się stało? – na jednym tchu zadałam wszystkie nurtujące mnie pytania.
- Zapewniamy Cię, że nie masz się o co martwić. Nikomu nic się nie stało. Jordi jest cały i zdrowy, niedługo powinien wrócić. Zapewniamy Cię też, że będziesz dziś się wspaniale bawiła. Należy Ci się trochę szczęścia.
- Jeszcze będziesz nam dziękowała! – krzyknął Pique. – Widzę, że zrobiłaś nam kolację. Super!
Mimowolnie zaśmiałam się. Ten to jest wygodny.
- Obiecujesz się niczym nie przejmować? – David usiadł po mojej drugiej stronie.
- My obiecujemy Ci, że za dwadzieścia minut zapomnisz o swoim całym zdenerwowaniu. – Xavi delikatnie pogładził mnie po plecach.
- Limuzyna już czeka. – powiedział Gerard wchodząc do pokoju z Aaronem na barana.
Zaczerpnęłam głębokiego wdechu i wstałam. Przybliżyłam się do obrońcy, który schylił się tak abym mogła ucałować synka.
- Bądźcie grzeczni! – zagroziłam wszystkim tutaj zgromadzonym.
- A ty baw się dobrze.
- Nie musisz mamusiu wracać przed dziesiątą. – słysząc to wszyscy się roześmiali.



10 minut później siedziałam już wygodnie w ogromnym samochodzie z przyciemnianymi szybami. Nawet kierowca nie chciał mi niczego zdradzić, mogłam się tego domyślić. Pozostawało mi już tylko czekać.
Po paru kolejnych minutach pojazd się zatrzymał.
- Proszę iść ciągle prosto, na plażę. Życzę miłego wieczoru. – oznajmił starszy mężczyzna siedzący za kierownicą.
Obdarzyłam go uśmiechem i wyszłam na zewnątrz. Doskonale poznałam gdzie byłam. Właśnie w to miejsce przychodziłam z rodzicami i bratem jeszcze w młodości, była to o wiele mniej uczęszczana strona plaży. Zawsze było tutaj tak przyjemnie cicho i pusto.
Z przyjemnymi wibracjami szłam powoli we wskazanym kierunku. Nie miałam pojęcia co mogę tam zastać. A raczej kogo. W głębi serca wiedziałam kogo chciałabym tam zobaczyć.
Stawiając nogi na piasku ujrzałam w oddali oświetlony kawałek miejsca. Dookoła powbijane były lampki, na środku stał stolik ze słomianą parasolką, obok znajdowały się krzesła z białym okryciem. (link miejsca)Wszystko wyglądało jak w bajce.  Dopiero po paru sekundach zobaczyłam jak z prawej strony ktoś się do mnie zbliżał.
Moje serce podskoczyło niewyobrażalnie wysoko gdy zorientowałam się kto to. W brzuchu rozerwała mi się siatka z motylami. Nie mogłam oderwać wzroku od tegoż szatyna, który kroczył z uśmiechem na ustach i wielkim bukietem czerwono-żółtych tulipanów. Ubrany był w czarny garnitur i białą koszulę. Coraz większa radość ogarniała mnie z każdym jego krokiem, który zbliżał go do mnie.
- Witaj. – odezwał się Jordi gdy stanął już naprzeciw mnie. Na dźwięk jego głosu zadrżały mi nogi. Nie słyszałam i nie widziałam go raptem od wczorajszego wieczoru a już tak na mnie działał. Mogło to oznaczać tylko jedno.
Nie odpowiadając zawiesiłam mu dłonie na szyi. Tutaj słowa były zbędne. Poczułam jak obejmuje mnie wokół talii.
- Nie rób mi tego więcej. – szepnęłam.
- Takich niespodzianek?
- Tego, że nie odzywałeś się cały dzień. Martwiłam się ogromnie.
- Niepotrzebnie. Jednak wiedz, że ledwie się powstrzymywałem aby nie zadzwonić. Nie mogłem znieść, że Cię nie widziałem cały dzień.
Oddalając się od siebie spojrzeliśmy w swoje oczy.
- Teraz to nadrobię. – uśmiechnął się szeroko odsłaniając swoje śnieżnobiałe zęby. – Kwiaty dla pięknej pani. – mówiąc to wręczył mi bukiet.
- Dziękuję. Ja powinnam podziękować za tą piękną sukienkę.
- Nie musisz, idealnie do siebie pasujecie. – chwycił mnie za dłoń i zaprowadził do stolika.
Nie mogłam się napatrzeć na to wszystko, uwierzyć, że takie coś się dzieje. W najskrytszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że będę kiedyś główną postacią takiego wydarzenia.
Odsunął mi krzesło pomagając usiąść, sam zajął drugie miejsce.
- Teraz nie masz prawa myśleć o niczym innym jak tylko o przyjemnych rzeczach. Ja Ci w tym troszkę pomogę.
- Mam nadzieję, że będziesz tu główną postacią. – posłałam mu promienny uśmiech zakładając kosmyk włosów za ucho.

* * *

- Wy mnie oszukujecie! – krzyczał Pique.
- Nie prawda, po prostu ty nie umiesz grać w takie gry. – wzruszył ramionami Villa siedzący po turecku przed telewizorem, z dżojstikiem w ręku i Aaronem na kolanach.
- Gerard, przyznaj się, że nie umiesz przegrywać i tyle. – odezwałem się.
- Nie gram z wami, oszukujecie. Idę zjeść kolację. – wstał udając obrażonego i poszedł do kuchni po kanapki.
- Ale wujek to beksa. – zaśmiał się trzylatek.
- Otworzę. – oznajmiłem gdy zabrzmiał dzwonek u drzwi.
Wstałem i ruszyłem na korytarz. Na progu stała Nuria z torbą na ramieniu.
- A co panienka tu robi? – spytałem widząc ukochaną na progu.
- Przyszłam skontrolować czy wszyscy cali. – oznajmiła wchodząc do środka i całując mnie na powitanie.
- Nie ma się o co bać, wszyscy są cali i wszystko też.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. – uśmiechnęła się.
Wróciliśmy do pokoju gdzie David zawzięcie walczył z Aaronem o pierwsze miejsce w wyścigu owoców. Dopiero po zakończonej rundzie zauważyli, że przybyła jeszcze jedna osoba.
- Ciocia! – malec zbliżył się do Nurii chwytając ją za nogę i przytulając. – Będziesz się z nami bawiła?
- Oczywiście. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy.
- Co będziemy robić? – nagle pojawił się Gerard z kolejną kanapką i talerzem w ręku.
- Ooo, już Ci przeszło?
- Przecież nic mi nie było. Co będziemy teraz robić?
- Zagramy w kalambury. – oznajmiła szatynka z dumą.
- Już mi się podoba. – odezwał się obrońca siadając za stołem i rozkładając się wygodnie.
- Ja z Gerardem i Aaronem przeciwko tobie i Nurii. Pasuje? – David usiadł obok Pique biorąc kanapkę z talerza.
- Pasuje. – objąłem dziewczynę zacierając ręce.

* * *

Był to najpiękniejszy wieczór jaki przeżywałam. Chłopcy mieli rację, zapomniałam o wszystkich przykrych rzeczach, które mnie ostatnio spotkały. Czułam się tak, że góry mogłam przenosić. Byłam wdzięczna wszystkim za to co dla mnie robili. Przede wszystkim Jordiemu. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotkam jeszcze mężczyznę, któremu ponownie zaufam, z którym będę chciała przebywać całymi dniami, do którego poczuję to co teraz czułam.
Po skończonej kolacji szatyn wstał stając naprzeciw mnie. Z szarmanckim uśmiechem wyciągnął dłoń prosząc mnie do tańca. Bez chwili wahania chwyciłam jego dłoń i wstałam oddalając się z nim troszkę dalej. Malutkim pilotem włączył piosenkę z wolną melodią. Oplotłam dłonie wokół jego szyi, on swoimi objął mnie w talii.
Przez parę minut poruszaliśmy się w ciszy, bez słów. Nie były one potrzebne. Wystarczyła nam sama nasza obecność.
- Dlaczego to wszystko zrobiłeś? – spytałam cicho.
- Chcę żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie naprawdę ważna, obchodzi mnie co dzieje się w twoim i Aarona życiu, chcę wam pomagać, chcę być obecny w waszym życiu.
- Ja też chcę abyś był z nami.
- Ale boisz się prawda?
Skinęłam głową.
- Boję się tego, że to może być sen. Boję się, że to może się skończyć jak kiedyś. Boję się jednak nie o sobie, ale o Aarona. Teraz zależy mi już tylko na jego dobru.
- Wycierpiałaś już za dużo, o wiele za dużo, pozwól abym Ci pomógł wywołać ponowną radość w twoim życiu. Zrobisz to na co jesteś gotowa i kiedy będziesz gotowa. Chcę tylko abyś wiedziała, że ja zawsze przy tobie będę, bez względu na wszystko.
Słysząc te wyznania Jordiego z oczu popłynęły mi łzy. Wreszcie były to łzy szczęścia. Kochałam go, ja naprawdę go kochałam, teraz byłam tego pewna. Wiedziałam również to, że to co czułam wtedy do Mariusa nie było miłością, a głupim młodzieńczym zauroczeniem.
Słysząc delikatne pociągnięcie nosem, szatyn przestał tańczyć. Chwycił moją twarz w dłonie patrząc głęboko mi w oczy. Byłam pewna, że przeczytał wszystko co chciał z wyrazu mojej twarzy. Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie, na pewno słyszał głośne bicie mego serca. Chciałam aby wiedział jak szleję na jego punkcie.
Bez krępacji a z ogromną gracją zbliżył swoją twarz na raptem trzy centymetry do mojej. Nasze nosy się stykały. Ponownie zarzuciłam mu dłonie na szyję.
Po paru sekundach nastąpiło to na co oboje czekaliśmy. Delikatnie dotknął moich ust swoimi wargami. Po chwili pocałunek przerodził się w coś głębszego. Oboje zachłannie poznawaliśmy swoje usta. Wplotłam dłonie we włosy Jordiego, on zaś przyciągnął mnie bardziej do siebie. W takich rozkoszach spędziliśmy sporo czasu. Żadne z nas nie wiedziało czy mijają minuty czy może godziny. To nie było teraz ważne.

_______________________________
Po tak długim czasie wreszcie dodaję nowy rozdział! Ktoś będzie czytał jeszcze tego bloga? :) Niestety matura zbliża się ogromnymi krokami, więc nie mam najmniejszego pojęcia kiedy pojawi się coś nowego. Mam nadzieję, że ten dzisiejszy nie wyszedł aż tak źle.. Chyba wyszłam już trochę z wprawy. 
Wracamy do oglądania meczu! Vamos Barça!  T'estimo Barça! ♥

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 7.

Zaparkowałem się tuż przed budynkiem. Wyszedłem, zamknąłem samochód i ruszyłem do środka. Windą wjechałem na trzecie piętro. Sięgnąłem do kieszeni chcąc wyciągnąć klucze. Doznałem wtedy niemiłego zaskoczenia. Kluczy nie było w środku! Stałem tak chwilę zastanawiając się gdzie ja je podziałem! I nagle zorientowałem się, że przecież wyciągnąłem je u Alison. Gdy usiadłem na kanapie zaczęły mnie strasznie kłóć w kieszeni więc położyłem je na stole. Oczywiście zapasowe leżały w domu. Jak dobrze, że do blondynki było tylko około dziesięciu minut drogi.
Zbiegłem po schodach i znów wsiadłem do auta. Miałem tylko nadzieję, że nie obudzę jej.
Szybko zaparkowałem pod jej blokiem i wszedłem do góry.
Właśnie miałem zapukać do drzwi kiedy z jej mieszkania dobiegły mnie przeraźliwe krzyki.
Zdecydowanie chwyciłem za klamkę i pociągnąłem. Drzwi były otwarte. Wbiegłem do głównego pokoju i zobaczyłem Alison leżącą na ziemi i trzymającą się za twarz. Nad nią stał facet o kruczoczarnych włosach.
W ogromnej złości rzuciłem się na niego, zacząłem okładać go pięściami. Przeciwnik niczego się nie spodziewał, więc miałem przewagę. Jednak zanim uciekł zdołał mi zadać jeden cios obok oka.
Rzuciłem się na kolana obok dziewczyny. Chwyciłem jej twarz w dłonie. Wargę miała rozciętą, po podbródku płynęła jej stróżka krwi. Oczy miała rozmazane. Gdy mnie zobaczyła rozpłakała się całkowicie. Podniosłem ją do pozycji siedzącej przytulając jej głowę do mej klatki piersiowej.
- Cichutko, nie płacz już. Jesteś bezpieczna. Nikt Cię nie skrzywdzi, obiecuję.
Szlochając objęła mnie w pasie.
- Aaron! – krzyknęła po chwili podrywając się w górę i idąc do jego pokoju.
Szybko ruszyłem za nią. Malec stał w drzwiach prowadzących do niego, w ręku trzymał niewielką poduszeczkę. Płakał przestraszony.
Nie mogłem uwierzyć, że tutaj działo się takie piekło. Gdybym nie zapomniał kluczy nie wiadomo co by się stało…
- Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy. – odezwałem się od razu.
Alison spojrzała na mnie. Nie oponowała. Podszedłem do chłopczyka i wziąłem go w ramiona. Poszliśmy do sypialni Ali.
Już dziesięć minut później wchodziliśmy do mojego samochodu. Oboje usiedli z tyłu.
Zapalając silnik odjechałem jak najszybciej z tego miejsca.


W bezruchu siedziałam na ziemi oparta o kanapę w mieszkaniu Jordiego. On zaś kładł właśnie Aarona, który zasnął w samochodzie.
Nie miałam siły nic robić, bałam się nawet myśleć. Nie docierało jeszcze do mnie co się stało. Gdyby nie Jordi… Gdy tylko o tym pomyślałam oczy znów zaszły mi łzami. Warga mnie okropnie piekła, czułam jak policzek mi puchnie. To zresztą nie miało znaczenia. Czułam się jak śmieć. Myślałam, że już wszystko wróci do normy, że nie spotkamy go już nigdy. Na co ja głupia liczyłam? Najbardziej szkoda mi było syna, znów to przeżywał. Byłam gotowa dla niego zrobić wszystko.
Poczułam jak obok mnie siada szatyn. Delikatnie chwycił mnie i przyciągnął do siebie. Poddałam mu się całkowicie. Nic nie mówił, o nic nie pytał. Byłam mu za to wdzięczna.
Czas mijał, żadne z nas się nie odzywało. Powoli się uspokajałam, już nie drgałam od szlochu. W głowie miałam pustkę, nie potrafiłam myśleć o tym co teraz nas czeka. Co mam zrobić? Do kogo się zwrócić? Znów uciekać?
- Powinnaś odpocząć. – szepnął szatyn.
- I tak nie zasnę. Boję się. – odezwałam się cichym głosem. Gardło mnie piekło z suchości.
- Jestem tutaj. Nikt was już nie skrzywdzi, obiecuję.
Mówiąc to przeczesał dłonią me włosy. Po chwili wstał, chwycił mnie w biodrach i bez problemu postawił na nogi.
- Chodź, musisz się czegoś napić, ja opatrzę twoją ranę.
Nie było sensu wmawiać, że nic się nie stało, bo stało się bardzo dużo. Posłusznie udałam się z nim do kuchni. Zmęczona usiadłam na krześle przy blacie stojącym na środku. Jordi tymczasem przyniósł apteczkę.
- Może troszkę zapiec.
Dzielnie wytrzymałam moment, gdy przykładał mi gazę do policzka i wargi. Zamknęłam oczy.
- Dziękuję. – odezwałam się dopiero gdy chwilę później przyklejał mi plaster na ranę policzka.
- Nie dziękuj. – oznajmił przejeżdżając delikatnie kciukiem po opatrunku.
- Muszę. Nie dziękuję za to. To znaczy, nie tylko. Dziękuję, że… - zacisnęłam mocniej powieki hamując płacz – przyjechałeś jeszcze raz, pomogłeś mi. Gdyby nie ty… - wciąż wystraszona schowałam twarz w dłoniach.
Brunet kucnął przede mną, podniósł moja brodę zmuszając bym na niego patrzyła.
- Nie myśl już o tym. Od dziś się wszystko zmieni. Zostajecie tutaj do momentu aż on nie zniknie z waszego życia.
- Ja nawet nie wiem co mam teraz zrobić.
- Wymyślimy coś. Nie zostawię was z tym samych. I zapewne nie tylko ja. – mówiąc to uśmiechnął się dodając mi otuchy.
- Dziękuję – wyszeptałam ledwie dźwięcznie.

* * *

Po cichu zajrzałem do swojej sypialni. Blondynka leżała spokojnie, pogrążona we śnie. Nie miałem zamiaru jej budzić. Poprzednia noc była dla niej okropna, ledwie zasnęła. Po paru sekundach tak samo cicho zamknąłem drzwi.
Ruszyłem do kuchni, położonej najdalej od mego pokoju. Chwyciłem telefon leżący na stole i wybrałem potrzebny numer.
- Halo. – odezwał się Xavi z drugiej strony.
- Cześć. Pilna sprawa. Musimy się zaraz spotkać. – powiedziałem bez niepotrzebnego owijania.
- Przerażasz mnie. Co się dzieje?
- To nie jest rozmowa na telefon. Mógłbyś zaraz przyjechać do mnie?
- Jasne. Będę za parę minut.
- Do zobaczenia.
Nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Od razu jednak wykonałem taki sam telefon do Davida. Również zgodził się zaraz przyjechać.
Już trzy minuty później czekałem na dole oparty o barierkę. Pierwszy na miejsce dotarł David, jednak zaraz za nim zjawił się i Xavi.
- Co się dzieje? – odezwał się zniecierpliwiony pomocnik.
- Alison i Aaron u mnie są.
Oboje spojrzeli na mnie zdziwieni. Nie mieli pojęcia dlaczego i o co w ogóle chodzi.
- Byłem u nich wczoraj na kolacji. – ciągnąłem – Po moim wyjściu zjawił się tam ktoś jeszcze.
Opowiedziałem im całą historię z poprzedniego wieczoru. Pod koniec na ich twarzach malowała się czysta złość. Nie trzeba było być mistrzem wróżenia z twarzy żeby wyczytać co teraz czują.
- Nie wiem co mam powiedzieć – odezwał się Villa siadający na murek.  – Gdybym go tylko dorwał.
- Próbowałem go zatrzymać, niestety wyrwał się i uciekł. Zaraz później kazałem Alison zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i dziesięć minut później już nas tam nie było.
- Nie wiem jak ci dziękować. Miałem się nimi opiekować a tu takie coś… - Xavi schował twarz w dłoniach opadając obok Davida.
-To nie twoja wina, nikt nie mógł tego przewidzieć. – odezwał się napastnik.
- Ale dlaczego ja o niczym nie wiedziałem?! Że ktoś taki jest w ich życiu? – nie rozumiałem dlaczego nikt mi o tym nie powiedział. Czułem się oszukany. Myślałem, że się do siebie zbliżyliśmy, a wchodziło na to że nic o niej nie wiem…
- Alison nie chciała żebyśmy Ci mówili.
- Niby dlaczego?
- Bała się, że odwrócisz się od niej, zrozumiesz, że nie ma sensu trzymać się z kimś takim, tylko byś się narażał.
- Co?! Skąd jej takie coś przyszło do głowy?! Nigdy bym tak nie postąpił! – zdenerwowany zacząłem chodzić w te i z powrotem.
Żaden nic nie odpowiedział.
- Musimy jej pomóc skończyć to raz na zawsze. – powiedziałem twardym głosem.
- Trzeba zabrać ją do lekarza, zrobić badania żeby miała zaświadczenie tego co jej zrobił. Ty też powinieneś to zrobić.
- Tutaj chodzi o nią, nie o mnie. Zrobimy to jak najszybciej, za długo cierpiała.
- Będę musiał powiadomić jej brata – odparł Xavi.
- W takim razie ja pojadę do Klubu i zgłoszę, że dziewczyna musi wziąć tydzień urlopu.
- Dobry pomysł. Więc mi zostaje zabranie jej do lekarza. Po tym pomyślimy co dalej.
Hiszpanie wstali z murka szykując się do odjazdu.
- Zakończymy to. Raz na zawsze. – odezwał się pomocnik kładąc mi rękę na ramieniu. – Razem.
Uśmiechnąłem się delikatnie kiwając głową. Wszedłem drzwiami ruszając schodami w górę.

* * *

Powoli odłożyłam telefon na stolik. Marius zapowiedział, że pojutrze przyleci do Barcelony. Nie musiałam się długo zastanawiać żeby zgadnąć od kogo dostał wiadomość o tym co się stało. Podczas gdy ja wciąż rozpamiętywałam wydarzenia poprzedniej nocy, Jordi wraz z Xavim i Davidem wszystkim się zajęli.
Gdy wracaliśmy z przychodni wstąpiliśmy jeszcze do mojego mieszkania, by zabrać więcej rzeczy. Jordi nawet nie chciał słuchać o tym, że najlepiej będzie jeśli tam z Aaronem zostaniemy. Nie kłóciłam się, w głębi serca nie chciałam tam wracać. Postawił sprawę jasno: minimum do końca mojego ‘urlop’ mieliśmy zostać u niego.
Później udaliśmy się na posterunek policji od razu złożyć zeznania i przekazać dzisiaj zdobyte dokumenty. Teraz musieliśmy tylko czekać. Wiedziałam, że u niego będziemy bezpieczni.
Aaron cały dzień spędził u Davida i Patricii, tam też miał zostać na noc. Nie chciałam żeby patrzył na mnie w takim stanie, potrzebował radości, zabawy. Ode mnie dziś by tego nie otrzymał. Moja psychika była wciąż rozdarta. Potrzebowałam czasu.
- Zrobiłem ci gorącą czekoladę. – do salonu wszedł uśmiechnięty Jordi z dwoma kubkami gorącego napoju. Postawił je na ławie przede mną.
- Dziękuję. – obdarzyłam go delikatnym uśmiechem, tylko zewnętrznym.
Miałam coś jeszcze dziś do zrobienia. Nie mogłam dłużej tego wszystkiego przed nim tłumić, musiałam mu o wszystkim w końcu powiedzieć. Byłam mu to winna.
- Koniec z sekretami. Muszę ci to powiedzieć. – zaczęłam obejmując zgięte nogi ramionami.
Chłopak usiadł na fotelu z prawej strony kanapy. Wzrok skierował na moją twarz, czekał cierpliwie, nie poganiał mnie.
- Jak już wiesz, to był ojciec Aarona. –oczy wpiłam w stopy powoli je przymykając. Cofnęłam się parę lat wstecz. – Poznałam go gdy miałam nieco ponad 18 lat. Od razu wpadliśmy sobie w oko. Nie mogło być inaczej. Czułam się miło połechtana, niecodziennie w końcu ktoś tak popularny jak on, starszy i doświadczony zaczyna interesować się młodą, szarą myszką jak ja. Marius nie akceptował mojego związku z nim, starszym ode mnie o 6 lat facetem. Ja nie widziałam w tym nic złego. Zbuntowałam się i wyprowadziłam do Marco. 2 miesiące później okazało się, że jestem w ciąży – przerwałam zaczerpując dużej ilości powietrza.
- Wyrzucił cię? – spytał przez mocno zaciśnięte zęby szatyn.
- Wręcz przeciwnie. Obiecał, że staniemy się wspaniałą rodziną, że cieszy się z tego dziecka, ponieważ mnie kocha najbardziej. Poinformowałam brata o ciąży. On jedyny nie był zadowolony. Mówił, że jestem za młoda, że całe życie przede mną, on się ode mnie odwróci, zostanę sama. Ja w to nie wierzyłam. Byłam zaślepiona miłością. Od tamtego czasu nie rozmawiałam z nim. We wrześniu Aaron przyszedł na świat. Wszystko szło tak jak sobie to wymarzyłam. Do czasu. Nadeszły dni kiedy płacz synka zaczął irytować Marco, denerwowała go każda mała rzecz. Wychodził z domu nie wracając na całą noc. Gdy Aaron miał cztery miesiące, jego ojciec po raz pierwszy wrócił nocą do domu całkowicie zalany. Awanturował się, chciał wynieść dziecko z domu. Uderzył mnie. – z oczu poleciały mi pierwsze łzy. Wspomnienia sprawiały mi niewyobrażalny ból. Jordi to zauważył. Przeniósł się z fotela siadając obok mnie i obejmując mnie ramieniem. Bezwładnie oparłam się o jego bark.
- I tak było coraz częściej. Ja głupia wierzyłam, że to tylko chwilowe, że się zmieni i wszystko wróci do normy. Tak się jednak nie stało. Najbardziej bałam się o syna, nie tego chciałam dla niego. Którejś nocy pobił mnie prawie do nieprzytomności. Cały czas krzyczał, że zmarnowałam jego życie, złapałam go na ciążę i nie może być teraz wolny. Ja byłam pewna, że zdradza mnie z pierwszą lepszą na prawo i lewo. Gdy zobaczył, że ledwie się ruszam wyszedł, najzwyczajniej w świecie. Zostawiając mnie na ziemi z płaczącym chłopcem w kołysce. – nie hamowałam już łez, leciały jak strumyk rzeki. Poczułam jak Jordi zaciska pięści.
- Nie mam pojęcia jakim cudem dostałam się do taksówki i pojechałam do Mariusa. Gdy zobaczył mnie w takim stanie z Aaronem wpadł w ogromną złość. Chwycił kurtkę i wybiegł z domu. Nami zajęła się moja szwagierka. Nie złapał go. Czułam się podle. Nie zdawałam sobie sprawy, że człowiek może tak się czuć, upaść tak nisko. Czemu ja go wtedy nie posłuchałam?! Zaraz na początku.. Wszystkim się zajął. Nigdy nie powiedział 'A nie mówiłem'. To dzięki niemu zamknęli go. Xavi i David pomogli mi wrócić do Barcelony, zajęli się mną tutaj. Marius chciał żebyśmy tam zostali, u niego i Victorii. Ja nie mogłam zostać dłużej w Londynie, miejscu gdzie to wszystko się zaczęło. Wróciliśmy w moje rodzinny strony, do domu, tu gdzie się wychowałam, do miejsca gdzie spoczywają nasi rodzice. -- Dalej wiesz już co się działo. 
Bez wypowiedzenia żadnego słowa wtulił mnie w siebie. Siedzieliśmy tak przytuleni przez jakiś czasu, może parę minut, może godzin. Nie myślałam o tym.
- Dziękuję, że mi to wszystko powiedziałaś. Wiesz już, że nie pozwolę was skrzywdzić. Pomogę wymazać Ci te wspomnienia z serca. – wyszeptał Jordi nie ruszając się ani o centymetr.
- Poznanie Ciebie jest najlepszą rzeczą jaka mnie ostatnio spotkała. Zaufałam Ci.
- I ja cię nie zawiodę. Obiecuję. – mówiąc to chwycił moją twarz w dłonie, kciukami wycierając łzy z policzków.
- Wiem.
Nasze twarze były oddalone od siebie raptem o parę centymetrów. Mimo ostatnich przejść moje serce przyspieszyło. Jego oczy błądziły po mej twarzy, na ustach zatrzymując się na parę sekund dłużej, następnie kończąc na oczach. Zbliżył się na odległość centymetra. Unosząc głowę przyłożył swoje usta do mojego czoła na dłuższą chwilę. Dłońmi oplotłam go wokół pasa przysuwając się jeszcze bliżej, chcąc ciągle czuć jego ciepło. W takiej pozycji przespałam całą noc.


_____________________________________
Wreszcie dodaję nowy rozdział! Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Nie jestem z niego zadowolona... Ciężko mi się go pisało. Nie mam najmniejszego pojęcia kiedy pojawi się nowy. Nie mam jeszcze nic do niego napisane. Może w przerwie świątecznej coś napiszę :)
Jeszcze tylko tydzień szkoły i wreszcie odpoczynek. Mój mózg odpocznie ;) Musieliście mocno trzymać kciuki, bo próbne matury poszły mi całkiem nieźle :D
A już dziś wieczorem piłkarska uczta. Damy radę! T'estimo Barça! ♥
Trzymajcie się i do następnego! Miłego wieczoru! ;-)

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 6.

Stałam jak wmurowana. Nawet nie zauważyłam, że ktoś stoi obok.
- Oczywiście, że nie. Co tutaj robisz? – spytałam nie patrząc na katalońskiego pomocnika. Czułam się niezręcznie. Czułam się winna tego co zobaczył.
- Wpadłem Ci oddać bluzę Aarona, którą ostatnio u mnie zostawił. Akurat mieliśmy przejeżdżać  obok z Nurią, więc pomyślałem, że oddam – oznajmił podając mi niebieskie ubranie.
- Dziękuję – odpowiedziałam wreszcie na niego zerkając. – Przepraszam.
- Za co? Za to co zobaczyłem? Przecież to tylko i wyłącznie twoja sprawa. Możesz robić co tylko zechcesz. – uśmiechnął się delikatnie dając mi do zrozumienia, że wcale mnie nie potępia.
- I tak czuję się głupio. Nie powinno do tego dojść. Nie spodziewałam się, że Alexis się tak zachowa.
- To było kwestią czasu. Chyba nie widziałaś jak na Ciebie patrzy.
- Co? Niby jak? – nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
- Widać, że mu się podobasz – wzruszył ramionami.
Powoli oparłam się o balustradę. Że też ja sama tego nie zauważyłam. Nie chciałam aby nasze dzisiejsze spotkanie dawało mu jakiekolwiek sygnały. Lubiłam go, nic więcej.
- Ty go nie lubisz w ten sposób, prawda?
- Oczywiście, że nie! Jest dla mnie tylko kolegą.
- Na przyszłość uważaj z sygnałami. I dla wiadomości, nie tylko jemu się podobasz. – uśmiechnął się zawadiacko. – Muszę lecieć.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wsiadł z samochodu i odjechał.
Chwilę jeszcze stałam zastanawiając się nad tym co powiedział. Przecież nigdy nikomu starałam się nie dawać do zrozumienia, że chcę czegoś więcej. Zachowywałam się normalnie. Owszem na jednej osobie zaczęło mi zależeć coraz bardziej, walczyłam z tym codziennie, jednak nie wiedziałam jak długo jeszcze wytrzymam. Bałam się miłości.

* * *

Do stolicy Portugalii udaliśmy się już następnego dnia. Podróż przebiegała bez żadnych komplikacji.
Na wieczornym treningu drużyna koncentrowała się już tylko i wyłącznie na jutrzejszym spotkaniu, wszyscy chcieli wypaść jak najlepiej.
Siedząc na ławce przyglądałam się wszystkiemu z boku, w razie czego byłam natychmiastowo gotowa do pomocy. Myślami jednak uciekałam do powrotu do hotelu, wtedy miałam zadzwonić do syna. Na dzisiejszą noc został jak zawsze u państwa Villa.
Była jeszcze jedna sprawa, którą musiałam jeszcze dziś załatwić. Gdy o tym myślałam czułam w brzuchu mrowienie. Postanowiłam zaprosić Jordiego do siebie, czułam że powinnam tak zrobić. Sprawiłabym tym ogromną radość Aaronowi. Jutro, bezpośrednio po meczu, był zaplanowany powrót do Barcelony. W środę rano miał się odbyć trening regeneracyjny siły a resztę dnia piłkarze mieli mieć wolną.
Trening powoli dobiegł końca, piłkarze udali się do szatni.
Ja sama ruszyłam do środka szukając Miguela, który chciał ze mną o czymś porozmawiać. Nie okazało się to trudne, stał w tunelu przyglądając się zdjęciom zawieszonym na ścianach.
- Wołałeś mnie? – spytałam. Mężczyzna przeniósł wzrok ze zdjęć na mnie. Kiwnął głową.
Bez słów weszliśmy do średniego pomieszczenia z prawej strony. Usiedliśmy na kanapę stojąca naprzeciw. Odwróciłam się w jego kierunku wyczekująco.
- Od 18 do 20 października w Barcelonie będzie gościł Alberto Luizjano.
- Ten Alberto Luizjano?!
- Tak, dokładnie ten. – uśmiechnął się Miguel. Wiedział, że ta wiadomość mnie zaciekawi.
Podziwiałam tego człowieka. Był jednym z najlepszych fizjoterapeutów w Europie, ba, na świecie! Jego metody były niesamowite. Czego się dotknął wszystko stawało się jak nowe. Potrafił przywrócić do pełnej sprawności ciała osób, które skazywano na kalectwo. Zawsze marzyłam aby go spotkać, udać się na jego zajęcia.
- Przyjedzie na te dni żeby zrobić wykłady. Oczywiście nie takie, że każdy sobie może przyjść, wejść i usiąść. Trzeba wcześniej się zapisać i w dodatku jest oczywiste, że nie przyjmą każdego. 18 i 19 będą zajęcia teoretyczne, 20 praktyczne. Każda osoba tam obecna dostanie bardzo przydatny certyfikat. – przerwał pozwalając ciszy zagościć na parę sekund. – Zgłosiłem Cię.
Zszokowana nie wiedziałam co odpowiedzieć. To chyba nie działo się naprawdę. Kiedyś dałabym bardzo dużo żeby być obecną na tym. Teraz miałam mieszane uczucia. Ogromnie chciałam wziąć w tym udział. Ale bałam się, że nie będzie miał kto zaopiekować się Aaronem.
- Dlaczego nic nie mówisz? Nawet się nie cieszysz?
- Oczywiście, że się cieszę. Tylko sama nie wiem. – westchnęłam.
Zatroskany położył swoją dłoń na moich.
- Co się dzieje?
- Nie mogę tak ciągle prosić każdego żeby się zaopiekował moim synem. – spuściłam głowę. – To okropnie nie w porządku.
- Wiesz, że wszyscy go kochają. Patricia nie raz mi mówiła, że mogłaby się opiekować nim non stop. O to akurat najmniej powinnaś się martwić.
- Ale co ze mnie za matka jak spędzam z nim tak mało czasu?
- Ali, to jest naprawdę dla ciebie ogromna szansa. Jesteś bardzo dobra w swoim fachu, dzięki temu będziesz tylko lepsza. Nie zdziwię się jak w przyszłości ktoś nam ciebie wykradnie. – uśmiechnął się dodając mi otuchy. – Ale nie martw się, dopóki ja pracuję w tym klubie nie dojdzie do tego. Za żadne skarby.
Bardzo schlebiało mi to co mówił. Nigdy nie spodziewałabym się, że ludzie będą mi tak pomagać, tak się o mnie i Aarona troszczyć. Nie po tym co przeszłam.
- Mogłabym się przespać z tą decyzją parę dni?
- Oczywiście. Masz na to cały tydzień. Rozważ wszystko i dasz mi znać.
- Dziękuje Ci bardzo. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. – przysunęłam się do niego przytulając się delikatnie. Był dla mnie jak ojciec.


Dzisiejszą noc mieliśmy spędzić w Pestana Palace. Większość piłkarzy zebrała się oczywiście w pokoju kapitana chcąc pograć w karty. Również miałem zamiar się tam udać, jednak najpierw poszedłem do restauracji na parterze chcąc napić się filiżankę kawy.
Usiadłem przy stoliku nieopodal czekając na realizacje zamówienia.
W progu wejścia pojawiła się postać o długich, blond włosach. Z daleka uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Cześć. – odezwała się pierwsza siadając naprzeciw.
- Cześć. Szukałaś mnie?
Kiwnęła głową przygryzając  dolną wargę.
- Mam dla Ciebie pewną propozycję.
- Zamieniam się w słuch.
- Masz jakieś plany na środowy wieczór?
Dla pozoru udałem, że się zastanawiam. W głowie oczywiście rozbrzmiewało jedno zdanie: ‘Oczywiście, że nie mam!’.
- Nie, absolutnie żadnych.
Na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Miałem ogromną ochotę przysunąć się i przejechać opuszkiem kciuka po jej policzku. Delikatnie potrząsnąłem głową wyrzucając tą myśl.
- W takim razie co powiesz na odwiedzenie mnie i Aarona?
Moje serce zalała fala ciepła.
- Z ogromną przyjemnością was odwiedzę. – oznajmiłem, starając się nie wykazać ogromnego entuzjazmu który czułem w środku.
Ona odpowiedziała promiennym uśmiechem.
Teraz myślałem już tylko o tym dniu.

* * *

Spotkanie z Benficą rozpoczęliśmy bardzo dobrze. Już w szóstej minucie wynik spotkania otworzył Alexis, które otrzymał od płaskiego dośrodkowania Leo. Jednak to nie naznaczyło przewagi gości. Gospodarze mieli również swoje szanse na zdobycie bramki. Jednak na posterunku czekał Valdes lub nasi piłkarze skutecznie udaremniali akcje przeciwnikom.  Jak często bywa, już po dwudziestu minutach przejęliśmy prowadzenie gry. Piłka była w znacznie dużej ilości czasu w naszym posiadaniu. Piłkarze wymieniali o wiele więcej podać od graczy z klubu z Portugalii.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Nie musieliśmy długo czekać na kolejną bramkę. W pięćdziesiątej szóstej minucie Messi rozpoczął swój pokaz. Z piłką przy nodze ściągnął na siebie czterech rywali, zagrał do Cesca, który bez problemu umieścił piłkę krótkim rogu siatki. 0-2. Rywale starali odpowiedzieć się w jak najlepszy sposób, niestety dla nich skutecznie udaremnił im to Victor.
Do siedemdziesiątej minuty mecz mógł cieszyć. Później stało się coś, co zszokowało cała ławkę rezerwowych, piłkarzy na boisku jak i cały stadion. Carles fatalnie upadł na rękę. Wraz ze sztab medyczny w mgnieniu oka pojawiliśmy się obok. Kapitan kurczowo trzymał się za łokieć. Od razu można było przypuszczać, że coś mu się tam uszkodziło. Bez dłuższego zastanowienia została wezwana karetka, która przewiozła go do szpitala na dalsze badania. Nie był to uraz, który można było szybko zlikwidować z boku boiska. Wymagało to znacznie cięższej pracy. Dwójka lekarzy udała się wraz z nim. Nie było sensu abyśmy wszyscy jechali, i tak byśmy mu tam nie pomogli. Tutaj za to byliśmy bardziej potrzebni.
Do końca meczu utrzymała się napięta atmosfera, każdy był myślami z Puyim. Wszyscy chcieli aby ten mecz już jak najszybciej się skończył.
W międzyczasie Sergio został usunięty z boiska za uderzenie przeciwnika. Jeszcze tego nam brakowało. Po końcowym gwizdku wszyscy poczuliśmy ulgę.
Jak było zapowiedziane do Barcelony wracaliśmy tego samego dnia. Na szczęście Carles mógł wracać z nami. Zostało u niego zdiagnozowane zwichnięcie stawu łokciowego. Jutro miała zapaść dokładna decyzja ile tygodni miałby pauzować. Z cudem graniczył jego występ przeciwko Realowi Madryt.

* * *

Gdy usłyszałam dźwięk dzwonka u drzwi, mój syn już przy nich był. Stanęłam na progu kuchni i oglądałam jak zacięcie mocuje się chcąc otworzyć. Założyłam ręce na piersi i z uśmiechem przyglądałam się temu wydarzeniu.
- Pomóc Ci? – spytałam.
- Nie.
W tym samym momencie Aaron dopiął swego. Otworzył drzwi na oścież zadowolony z siebie. Podszedł do przybysza i zaczął go ciągnąć za nogawkę do środka.
- Hej, hej chłopcze. Powoli. – zaśmiał się Jordi zamykając za sobą drzwi.
Obaj zatrzymali się obok mnie.
- Proszę Aaron, mam coś dla Ciebie. – zwrócił się szatyn do mojego syna dając mu niewielkie pudełko. Twarz trzylatka była wymalowana radością, oczy mu błyszczały. Ładnie podziękował i pobiegł do pokoju rozpakować pakunek.
Ja wciąż stałam uśmiechnięta w tym samym miejscu.
- A to dla pani domu. – uśmiechając się łobuzersko podał mi bukiet czerwonych tulipanów.
- Dziękuję bardzo. Za kwiaty i za to, że przyszedłeś. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, to wiele znaczy dla Aarona.
- Tylko..? – gdy podawał mi tulipany nasze palce się dotknęły.
Podniosłam wzrok spoglądając mu w oczy. Oddychałam coraz szybciej.
- Mama, mama! Patrz co dostałem! – na korytarz wparował podekscytowany brunet.
Z ogromnym entuzjazmem zaczął podskakiwać obok mnie pokazując mi jego nowy samochodzik, w drugiej ręce trzymał pilot do niego.
- Wow! Jaki piękny! – powiedziałam z ogromnym entuzjazmem klękając naprzeciw syna. – Tylko uważaj, żebyś mnie nie rozjechał kiedyś.
Malec zaśmiał się.
- A teraz zaprowadź kochanie Jordiego do pokoju a mama przyniesie coś dobrego.
- Ja Ci pomogę. – zaoponował szatyn.
- Nie, nie. Jesteś tu gościem, więc zmykaj na kanapę. – oznajmiłam to głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Ze skruszoną miną ruszył do pokoju gościnnego.
Z lodówki wyciągnęłam naszykowany talerz z jedzeniem, wszystko pozostałe czekało już na stole. Ruszyłam do pokoju o ścianach w kolorze wiśni. Zastał mnie tam obraz Aarona siedzącego obok Jordiego i pokazującego mu książeczkę rysunkową. Widok ten strasznie ścisnął me serce.
Szybko mrugnęłam oczami oddalając łzy. Z czułym uśmiechem położyłam talerz na stole.

Wieczór minął nam wspaniale. Alba co chwilę opowiadał jakieś śmieszne historie, oboje z Aaronem płakaliśmy ze śmiechu.
Nie chcąc umrzeć od tego śmiania postanowiłam, że szybko posprzątam ze stołu.
Szybkim i sprawnym ruchem wkładałam naczynia do zmywarki. Nacisnęłam odpowiedni guzik i podeszłam do zlewu. Na ramieniu miałam przewieszoną kolorową ściereczkę. Odkręciłam kran wkładając pod wodę ręce.
W tej samej chwili poczułam delikatne uderzenia na moich nogach. Odwróciłam się zakręcając kran. Chwyciłam ścierkę i zaczęłam w nią wycierać dłonie.
Sprawcą który przeszkodził mi w tej czynności był nie kto inny jak mój syn.
Stał przede mną szeroko się uśmiechając, w rękach trzymał swoją poduszkę do spania.
- Co się stało? Chcesz żebym ci ją też umyła? – spytałam przyglądając mu się.
- Wojna na poduszki! – krzyknął zadowolony z siebie i rzucił się na mnie uderzając nią.
Muszę przyznać, że ogromnie mnie zaskoczyła ta sytuacja. Dopiero po paru sekundach zaczęłam się bronić i śmiać. Aaron walczył zawzięcie.
W progu zauważyłam naszego gościa uśmiechającego się szeroko. Rzuciłam mu proszące spojrzenie.
- Przepraszam, mam inne zadanie. – wzruszył ramionami i ruszył w moim kierunku.
Chwycił mnie w ramiona i przerzucił przez prawe ramię jak piórko. Krzycząc i uderzając go próbowałam się uwolnić. Jak gdyby nigdy nic wszedł do pokoju i położył mnie na łóżku.
- Co to ma być?
- Nie możesz ciągle wokół nas się kręcić! Pora żebyś odpoczęła. – oznajmił stanowczo Jordi.
- Ale ja odpoczywam! Chciałam to tylko tak szybciutko sprzątnąć. – powiedziałam cicho, skruszonym głosem.
- Teraz zostaniesz tu już do końca dnia. Nie ruszysz się. A ja pójdę pomóc Aaronowi naszykować się do spania.
- Przestań! To nie jest twój obowiązek.
- Ale ja chcę zeby wujek mnie połozył. – wtrącił brunet.
Założyłam ręce na piersiach i westchnęłam poddając się.


- Gotowy? – spytałem gdy Aaron umył zęby.
- Tak. - odpowiedział zadowolony. Następnie wybiegł z łazienki w podskokach. Wskoczył na łóżko i przykrył się kołdrą aż pod brodę.
Usiadłem na brzegu łóżka śmiejąc się.
- Zostawić Ci lampkę zapaloną, tak?
Kiwnął powoli głową.
- Lubis moją mamę?
To pytanie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się takiego z jego ust.
- Lubię. Bardzo lubię.
- Ona ciebie też. Się uśmiecha ciągle. To dobrze, prawda? – dociekał.
- Bardzo dobrze. Musi się dużo uśmiechać.
- A dlacego?
- Bo jest wtedy jeszcze piękniejsza.
Trzylatek uśmiechnął się zadowolony i zamknął oczy.
- Dobranoc. – nachyliłem się i delikatnie pocałowałem malca w czoło. Wstałem i wyszedłem z pokoju cicho zamykając drzwi.
Alison siedziała dalej posłusznie na łóżku, nie ruszyła się z miejsca. Usiadłem bez słowa obok. Oboje spojrzeliśmy na swoje twarze, na których pojawiły się uśmiechy. Siedzieliśmy tak bez słowa parę minut. Przyzwyczailiśmy się do swojej obecności.
- Pojadę już. – oznajmiłem.
- Co? Już? – spytała zawiedzionym głosem. – Jest dopiero ..- spojrzała na zegarek – prawie 22.
Oboje zaśmialiśmy się ze sposobu w jaki to powiedziała.
- Nie wypada tak długo siedzieć w gościach.
- Mi to nie przeszkadza.
- Ale jednak pojadę.- wstałem i wyciągnąłem dłoń aby pomóc i blondynce wstać.
W milczeniu odprowadziła mnie do drzwi.
- Dziękuję, że przyjechałeś.
- Ja dziękuję za kolejny wspaniale spędzony czas.
Podeszła bliżej. Wspięła się na palce i musnęła wargami mój prawy policzek. Wstrzymałem oddech, moje serce szalało. Zawsze się tak działo gdy była tak blisko. Musiałem szybko wyjść, inaczej nie wiem co by się stało.
Nacisnąłem klamkę i bez zerknięcie do tyłu wyszedłem. W ekspresowym tempie zbiegłem po schodach na zewnątrz. Potrzebowałem powietrza.



Po piętnastu minutach od wyjazdu Jordiego ruszyłam do toalety aby wziąć prysznic. Będąc tuż przy drzwiach usłyszałam dźwięk dzwonka frontowych drzwi.
Zdziwiłam się, bo kto mógłby o tej porze przyjść. Może mój niedawny gość czegoś zapomniał.
Stanęłam przed drzwiami przekręcając klucz i otwierając je.
Wypełniła mnie fala najgorszych uczuć, nie do opisania. Szybkim ruchem starałam się zamknąć drzwi. Niestety osoba stojąca naprzeciw była szybsza, i co zaważyło, silniejsza.
Przede mną stał w okropnym stanie Marco, ojciec Aarona.
Całe uczucie nienawiści, złości, strachu wróciło w mgnieniu oka. Stałam tam bezbronna, niewiedząca co robić.
- Tatuś wrócił. – odpowiedział tym doskonale mi znanym głosem, znienawidzonym z całego serca.
Poczułam odór alkoholu.
- Wynoś się. – powiedziałam twardo i stanowczo.
- Kochanie, dopiero co wróciłem.
Nie myśląc dużo pobiegłam do kuchni i chwyciłam nóż leżący pod ręką.
- Doskonale wiesz, że tego nie użyjesz. –powiedział ogromnie rozbawiony.
- Zrobię wszystko żebyś tylko dał nam spokój! – wykrzyknęłam.
- Apropo. Gdzie jest mój syn?
- Nie waż się o nim w ogóle mówić! – krzyknęłam jeszcze głośniej i mocniej zacisnęłam dłonie na przedmiocie.
Chwiejąc się wycofał się z kuchni i ruszył korytarzem.
Przestraszona rzuciłam nóż i pobiegłam za nim. Bez namysłu uderzyłam go z całej siły.
Odwrócił się w moim kierunku. Na jego twarzy malowała się furia wściekłości.
- Nie rób tego więcej! – wrzasnął.
- Mam gdzieś czego chcesz a czego nie!
Zaczęłam się cofać chcąc go odciągnąć jak najdalej od pokoju Aarona.
Z niedowierzaniem pokręcił głową i poszedł w moje ślady.
- Wojownicza się zrobiłaś myszeczko.
Skrzywiłam się ze wstrętem. W głowie miałam pustkę, nie wiedziałam co robić. Telefon był daleko, zanim bym zadzwoniła wydarłby mi go. Mogłam wybiec na korytarz i zacząć wołać o pomoc. Chyba tylko to mi pozostało.
Nie zdołałam nawet dobiec do drzwi. Mężczyzna chwycił mnie i zaciągnął do pokoju gościnnego. Wyrywanie się było na nic, nie umiałam się uwolnić. Do oczu napłynęły mi łzy.
Ugryzłam go w rękę którą przyłożył mi do ust. Wrzasnął z bólu a następnie chwycił mnie z całej siły za włosy. Nie dając za wygraną kopnęłam go od tyłu między nogi. Zawył i zgiął się w pół, jednak nie upadając. Wyprostował się szybko. Kipiała z niego sama złość. W głowie miałam wszystkie te wydarzenia z przeszłości. Bez ceregieli podszedł i uderzył mnie z całej siły w twarz. Bezwiednie upadłam na ziemię, nie mogłam już więcej zrobić. Obiecałam sobie że nigdy już do tego nie dojdzie. A było jak kiedyś. Nie miałam siły. Przegrałam.



_________________________________________
Wow, dodaję rozdział w terminie :) Chciałam dodać wczoraj ale byłam tak zmęczona po całonocnym maratonie w kinie, że nie dałam rady. Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny. Aktualnie napisałam tylko połowę. Mam nadzieję, że do końca listopada dam radę. Wtorek - czwartek mam próbne matury. Trzymajcie za mnie kciuki :) Oby nie były koszmarne. Wam życzę znośnego tygodnia, niech nie będzie wykańczający.  Miłej końcówki niedzieli ;-)
P.S. Piosenka w której się zakochałam. Christina Perri ft. Steve Kazee - A Thousand Years