Stałam jak wmurowana. Nawet nie zauważyłam, że ktoś stoi
obok.
- Oczywiście, że nie. Co tutaj robisz? – spytałam nie
patrząc na katalońskiego pomocnika. Czułam się niezręcznie. Czułam się winna
tego co zobaczył.
- Wpadłem Ci oddać bluzę Aarona, którą ostatnio u mnie
zostawił. Akurat mieliśmy przejeżdżać
obok z Nurią, więc pomyślałem, że oddam – oznajmił podając mi niebieskie
ubranie.
- Dziękuję – odpowiedziałam wreszcie na niego zerkając. –
Przepraszam.
- Za co? Za to co zobaczyłem? Przecież to tylko i
wyłącznie twoja sprawa. Możesz robić co tylko zechcesz. – uśmiechnął się
delikatnie dając mi do zrozumienia, że wcale mnie nie potępia.
- I tak czuję się głupio. Nie powinno do tego dojść. Nie
spodziewałam się, że Alexis się tak zachowa.
- To było kwestią czasu. Chyba nie widziałaś jak na
Ciebie patrzy.
- Co? Niby jak? – nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
- Widać, że mu się podobasz – wzruszył ramionami.
Powoli oparłam się o balustradę. Że też ja sama tego nie
zauważyłam. Nie chciałam aby nasze dzisiejsze spotkanie dawało mu jakiekolwiek
sygnały. Lubiłam go, nic więcej.
- Ty go nie lubisz w ten sposób, prawda?
- Oczywiście, że nie! Jest dla mnie tylko kolegą.
- Na przyszłość uważaj z sygnałami. I dla wiadomości, nie
tylko jemu się podobasz. – uśmiechnął się zawadiacko. – Muszę lecieć.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wsiadł z samochodu
i odjechał.
Chwilę jeszcze stałam zastanawiając się nad tym co
powiedział. Przecież nigdy nikomu starałam się nie dawać do zrozumienia, że
chcę czegoś więcej. Zachowywałam się normalnie. Owszem na jednej osobie zaczęło
mi zależeć coraz bardziej, walczyłam z tym codziennie, jednak nie wiedziałam jak
długo jeszcze wytrzymam. Bałam się miłości.
* * *
Do stolicy Portugalii udaliśmy się już następnego dnia.
Podróż przebiegała bez żadnych komplikacji.
Na wieczornym treningu drużyna koncentrowała się już
tylko i wyłącznie na jutrzejszym spotkaniu, wszyscy chcieli wypaść jak
najlepiej.
Siedząc na ławce przyglądałam się wszystkiemu z boku, w
razie czego byłam natychmiastowo gotowa do pomocy. Myślami jednak uciekałam do
powrotu do hotelu, wtedy miałam zadzwonić do syna. Na dzisiejszą noc został jak
zawsze u państwa Villa.
Była jeszcze jedna sprawa, którą musiałam jeszcze dziś
załatwić. Gdy o tym myślałam czułam w brzuchu mrowienie. Postanowiłam zaprosić
Jordiego do siebie, czułam że powinnam tak zrobić. Sprawiłabym tym ogromną
radość Aaronowi. Jutro, bezpośrednio po meczu, był zaplanowany powrót do
Barcelony. W środę rano miał się odbyć trening regeneracyjny siły a resztę dnia
piłkarze mieli mieć wolną.
Trening powoli dobiegł końca, piłkarze udali się do
szatni.
Ja sama ruszyłam do środka szukając Miguela, który chciał
ze mną o czymś porozmawiać. Nie okazało się to trudne, stał w tunelu
przyglądając się zdjęciom zawieszonym na ścianach.
- Wołałeś mnie? – spytałam. Mężczyzna przeniósł wzrok ze
zdjęć na mnie. Kiwnął głową.
Bez słów weszliśmy do średniego pomieszczenia z prawej
strony. Usiedliśmy na kanapę stojąca naprzeciw. Odwróciłam się w jego kierunku
wyczekująco.
- Od 18 do 20 października w Barcelonie będzie gościł
Alberto Luizjano.
- Ten Alberto Luizjano?!
- Tak, dokładnie ten. – uśmiechnął się Miguel. Wiedział,
że ta wiadomość mnie zaciekawi.
Podziwiałam tego człowieka. Był jednym z najlepszych
fizjoterapeutów w Europie, ba, na świecie! Jego metody były niesamowite. Czego
się dotknął wszystko stawało się jak nowe. Potrafił przywrócić do pełnej
sprawności ciała osób, które skazywano na kalectwo. Zawsze marzyłam aby go
spotkać, udać się na jego zajęcia.
- Przyjedzie na te dni żeby zrobić wykłady. Oczywiście
nie takie, że każdy sobie może przyjść, wejść i usiąść. Trzeba wcześniej się
zapisać i w dodatku jest oczywiste, że nie przyjmą każdego. 18 i 19 będą
zajęcia teoretyczne, 20 praktyczne. Każda osoba tam obecna dostanie bardzo
przydatny certyfikat. – przerwał pozwalając ciszy zagościć na parę sekund. –
Zgłosiłem Cię.
Zszokowana nie wiedziałam co odpowiedzieć. To chyba nie
działo się naprawdę. Kiedyś dałabym bardzo dużo żeby być obecną na tym. Teraz
miałam mieszane uczucia. Ogromnie chciałam wziąć w tym udział. Ale bałam się,
że nie będzie miał kto zaopiekować się Aaronem.
- Dlaczego nic nie mówisz? Nawet się nie cieszysz?
- Oczywiście, że się cieszę. Tylko sama nie wiem. –
westchnęłam.
Zatroskany położył swoją dłoń na moich.
- Co się dzieje?
- Nie mogę tak ciągle prosić każdego żeby się zaopiekował
moim synem. – spuściłam głowę. – To okropnie nie w porządku.
- Wiesz, że wszyscy go kochają. Patricia nie raz mi
mówiła, że mogłaby się opiekować nim non stop. O to akurat najmniej powinnaś
się martwić.
- Ale co ze mnie za matka jak spędzam z nim tak mało
czasu?
- Ali, to jest naprawdę dla ciebie ogromna szansa. Jesteś
bardzo dobra w swoim fachu, dzięki temu będziesz tylko lepsza. Nie zdziwię się
jak w przyszłości ktoś nam ciebie wykradnie. – uśmiechnął się dodając mi
otuchy. – Ale nie martw się, dopóki ja pracuję w tym klubie nie dojdzie do
tego. Za żadne skarby.
Bardzo schlebiało mi to co mówił. Nigdy nie
spodziewałabym się, że ludzie będą mi tak pomagać, tak się o mnie i Aarona
troszczyć. Nie po tym co przeszłam.
- Mogłabym się przespać z tą decyzją parę dni?
- Oczywiście. Masz na to cały tydzień. Rozważ wszystko i
dasz mi znać.
- Dziękuje Ci bardzo. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
– przysunęłam się do niego przytulając się delikatnie. Był dla mnie jak ojciec.
Dzisiejszą noc mieliśmy spędzić w Pestana Palace.
Większość piłkarzy zebrała się oczywiście w pokoju kapitana chcąc pograć w
karty. Również miałem zamiar się tam udać, jednak najpierw poszedłem do restauracji
na parterze chcąc napić się filiżankę kawy.
Usiadłem przy stoliku nieopodal czekając na realizacje
zamówienia.
W progu wejścia pojawiła się postać o długich, blond
włosach. Z daleka uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Cześć. – odezwała się pierwsza siadając naprzeciw.
- Cześć. Szukałaś mnie?
Kiwnęła głową przygryzając dolną wargę.
- Mam dla Ciebie pewną propozycję.
- Zamieniam się w słuch.
- Masz jakieś plany na środowy wieczór?
Dla pozoru udałem, że się zastanawiam. W głowie
oczywiście rozbrzmiewało jedno zdanie: ‘Oczywiście, że nie mam!’.
- Nie, absolutnie żadnych.
Na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Miałem ogromną
ochotę przysunąć się i przejechać opuszkiem kciuka po jej policzku. Delikatnie
potrząsnąłem głową wyrzucając tą myśl.
- W takim razie co powiesz na odwiedzenie mnie i Aarona?
Moje serce zalała fala ciepła.
- Z ogromną przyjemnością was odwiedzę. – oznajmiłem,
starając się nie wykazać ogromnego entuzjazmu który czułem w środku.
Ona odpowiedziała promiennym uśmiechem.
Teraz myślałem już tylko o tym dniu.
* * *
Spotkanie z Benficą rozpoczęliśmy bardzo dobrze. Już w
szóstej minucie wynik spotkania otworzył Alexis, które otrzymał od płaskiego
dośrodkowania Leo. Jednak to nie naznaczyło przewagi gości. Gospodarze mieli
również swoje szanse na zdobycie bramki. Jednak na posterunku czekał Valdes lub
nasi piłkarze skutecznie udaremniali akcje przeciwnikom. Jak często bywa, już po dwudziestu minutach
przejęliśmy prowadzenie gry. Piłka była w znacznie dużej ilości czasu w naszym
posiadaniu. Piłkarze wymieniali o wiele więcej podać od graczy z klubu z
Portugalii.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Nie
musieliśmy długo czekać na kolejną bramkę. W pięćdziesiątej szóstej minucie
Messi rozpoczął swój pokaz. Z piłką przy nodze ściągnął na siebie czterech
rywali, zagrał do Cesca, który bez problemu umieścił piłkę krótkim rogu siatki.
0-2. Rywale starali odpowiedzieć się w jak najlepszy sposób, niestety dla nich
skutecznie udaremnił im to Victor.
Do siedemdziesiątej minuty mecz mógł cieszyć. Później
stało się coś, co zszokowało cała ławkę rezerwowych, piłkarzy na boisku jak i
cały stadion. Carles fatalnie upadł na rękę. Wraz ze sztab medyczny w mgnieniu
oka pojawiliśmy się obok. Kapitan kurczowo trzymał się za łokieć. Od razu można
było przypuszczać, że coś mu się tam uszkodziło. Bez dłuższego zastanowienia
została wezwana karetka, która przewiozła go do szpitala na dalsze badania. Nie
był to uraz, który można było szybko zlikwidować z boku boiska. Wymagało to
znacznie cięższej pracy. Dwójka lekarzy udała się wraz z nim. Nie było sensu
abyśmy wszyscy jechali, i tak byśmy mu tam nie pomogli. Tutaj za to byliśmy
bardziej potrzebni.
Do końca meczu utrzymała się napięta atmosfera, każdy był
myślami z Puyim. Wszyscy chcieli aby ten mecz już jak najszybciej się skończył.
W międzyczasie Sergio został usunięty z boiska za
uderzenie przeciwnika. Jeszcze tego nam brakowało. Po końcowym gwizdku wszyscy
poczuliśmy ulgę.
Jak było zapowiedziane do Barcelony wracaliśmy tego
samego dnia. Na szczęście Carles mógł wracać z nami. Zostało u niego
zdiagnozowane zwichnięcie stawu łokciowego. Jutro miała zapaść dokładna decyzja
ile tygodni miałby pauzować. Z cudem graniczył jego występ przeciwko Realowi
Madryt.
* * *
Gdy usłyszałam dźwięk dzwonka u drzwi, mój syn już przy
nich był. Stanęłam na progu kuchni i oglądałam jak zacięcie mocuje się chcąc
otworzyć. Założyłam ręce na piersi i z uśmiechem przyglądałam się temu
wydarzeniu.
- Pomóc Ci? – spytałam.
- Nie.
W tym samym momencie Aaron dopiął swego. Otworzył drzwi
na oścież zadowolony z siebie. Podszedł do przybysza i zaczął go ciągnąć za
nogawkę do środka.
- Hej, hej chłopcze. Powoli. – zaśmiał się Jordi
zamykając za sobą drzwi.
Obaj zatrzymali się obok mnie.
- Proszę Aaron, mam coś dla Ciebie. – zwrócił się szatyn
do mojego syna dając mu niewielkie pudełko. Twarz trzylatka była wymalowana
radością, oczy mu błyszczały. Ładnie podziękował i pobiegł do pokoju rozpakować
pakunek.
Ja wciąż stałam uśmiechnięta w tym samym miejscu.
- A to dla pani domu. – uśmiechając się łobuzersko podał
mi bukiet czerwonych tulipanów.
- Dziękuję bardzo. Za kwiaty i za to, że przyszedłeś.
Jestem Ci ogromnie wdzięczna, to wiele znaczy dla Aarona.
- Tylko..? – gdy podawał mi tulipany nasze palce się
dotknęły.
Podniosłam wzrok spoglądając mu w oczy. Oddychałam coraz
szybciej.
- Mama, mama! Patrz co dostałem! – na korytarz wparował
podekscytowany brunet.
Z ogromnym entuzjazmem zaczął podskakiwać obok mnie
pokazując mi jego nowy samochodzik, w drugiej ręce trzymał pilot do niego.
- Wow! Jaki piękny! – powiedziałam z ogromnym entuzjazmem
klękając naprzeciw syna. – Tylko uważaj, żebyś mnie nie rozjechał kiedyś.
Malec zaśmiał się.
- A teraz zaprowadź kochanie Jordiego do pokoju a mama
przyniesie coś dobrego.
- Ja Ci pomogę. – zaoponował szatyn.
- Nie, nie. Jesteś tu gościem, więc zmykaj na kanapę. –
oznajmiłam to głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Ze skruszoną miną ruszył do pokoju gościnnego.
Z lodówki wyciągnęłam naszykowany talerz z jedzeniem,
wszystko pozostałe czekało już na stole. Ruszyłam do pokoju o ścianach w
kolorze wiśni. Zastał mnie tam obraz Aarona siedzącego obok Jordiego i
pokazującego mu książeczkę rysunkową. Widok ten strasznie ścisnął me serce.
Szybko mrugnęłam oczami oddalając łzy. Z czułym uśmiechem
położyłam talerz na stole.
Wieczór minął nam wspaniale. Alba co chwilę opowiadał
jakieś śmieszne historie, oboje z Aaronem płakaliśmy ze śmiechu.
Nie chcąc umrzeć od tego śmiania postanowiłam, że szybko
posprzątam ze stołu.
Szybkim i sprawnym ruchem wkładałam naczynia do zmywarki.
Nacisnęłam odpowiedni guzik i podeszłam do zlewu. Na ramieniu miałam
przewieszoną kolorową ściereczkę. Odkręciłam kran wkładając pod wodę ręce.
W tej samej chwili poczułam delikatne uderzenia na moich
nogach. Odwróciłam się zakręcając kran. Chwyciłam ścierkę i zaczęłam w nią
wycierać dłonie.
Sprawcą który przeszkodził mi w tej czynności był nie kto
inny jak mój syn.
Stał przede mną szeroko się uśmiechając, w rękach trzymał
swoją poduszkę do spania.
- Co się stało? Chcesz żebym ci ją też umyła? – spytałam
przyglądając mu się.
- Wojna na poduszki! – krzyknął zadowolony z siebie i
rzucił się na mnie uderzając nią.
Muszę przyznać, że ogromnie mnie zaskoczyła ta sytuacja.
Dopiero po paru sekundach zaczęłam się bronić i śmiać. Aaron walczył zawzięcie.
W progu zauważyłam naszego gościa uśmiechającego się
szeroko. Rzuciłam mu proszące spojrzenie.
- Przepraszam, mam inne zadanie. – wzruszył ramionami i
ruszył w moim kierunku.
Chwycił mnie w ramiona i przerzucił przez prawe ramię jak
piórko. Krzycząc i uderzając go próbowałam się uwolnić. Jak gdyby nigdy nic wszedł
do pokoju i położył mnie na łóżku.
- Co to ma być?
- Nie możesz ciągle wokół nas się kręcić! Pora żebyś
odpoczęła. – oznajmił stanowczo Jordi.
- Ale ja odpoczywam! Chciałam to tylko tak szybciutko
sprzątnąć. – powiedziałam cicho, skruszonym głosem.
- Teraz zostaniesz tu już do końca dnia. Nie ruszysz się.
A ja pójdę pomóc Aaronowi naszykować się do spania.
- Przestań! To nie jest twój obowiązek.
- Ale ja chcę zeby wujek mnie połozył. – wtrącił brunet.
Założyłam ręce na piersiach i westchnęłam poddając się.
- Gotowy? – spytałem gdy Aaron umył zęby.
- Tak. - odpowiedział zadowolony. Następnie wybiegł z
łazienki w podskokach. Wskoczył na łóżko i przykrył się kołdrą aż pod brodę.
Usiadłem na brzegu łóżka śmiejąc się.
- Zostawić Ci lampkę zapaloną, tak?
Kiwnął powoli głową.
- Lubis moją mamę?
To pytanie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się takiego
z jego ust.
- Lubię. Bardzo lubię.
- Ona ciebie też. Się uśmiecha ciągle. To dobrze, prawda?
– dociekał.
- Bardzo dobrze. Musi się dużo uśmiechać.
- A dlacego?
- Bo jest wtedy jeszcze piękniejsza.
Trzylatek uśmiechnął się zadowolony i zamknął oczy.
- Dobranoc. – nachyliłem się i delikatnie pocałowałem
malca w czoło. Wstałem i wyszedłem z pokoju cicho zamykając drzwi.
Alison siedziała dalej posłusznie na łóżku, nie ruszyła
się z miejsca. Usiadłem bez słowa obok. Oboje spojrzeliśmy na swoje twarze, na
których pojawiły się uśmiechy. Siedzieliśmy tak bez słowa parę minut.
Przyzwyczailiśmy się do swojej obecności.
- Pojadę już. – oznajmiłem.
- Co? Już? – spytała zawiedzionym głosem. – Jest dopiero
..- spojrzała na zegarek – prawie 22.
Oboje zaśmialiśmy się ze sposobu w jaki to powiedziała.
- Nie wypada tak długo siedzieć w gościach.
- Mi to nie przeszkadza.
- Ale jednak pojadę.- wstałem i wyciągnąłem dłoń aby
pomóc i blondynce wstać.
W milczeniu odprowadziła mnie do drzwi.
- Dziękuję, że przyjechałeś.
- Ja dziękuję za kolejny wspaniale spędzony czas.
Podeszła bliżej. Wspięła się na palce i musnęła wargami
mój prawy policzek. Wstrzymałem oddech, moje serce szalało. Zawsze się tak
działo gdy była tak blisko. Musiałem szybko wyjść, inaczej nie wiem co by się
stało.
Nacisnąłem klamkę i bez zerknięcie do tyłu wyszedłem. W
ekspresowym tempie zbiegłem po schodach na zewnątrz. Potrzebowałem powietrza.
Po piętnastu minutach od wyjazdu Jordiego ruszyłam do
toalety aby wziąć prysznic. Będąc tuż przy drzwiach usłyszałam dźwięk dzwonka
frontowych drzwi.
Zdziwiłam się, bo kto mógłby o tej porze przyjść. Może
mój niedawny gość czegoś zapomniał.
Stanęłam przed drzwiami przekręcając klucz i otwierając je.
Wypełniła mnie fala najgorszych uczuć, nie do opisania.
Szybkim ruchem starałam się zamknąć drzwi. Niestety osoba stojąca naprzeciw
była szybsza, i co zaważyło, silniejsza.
Przede mną stał w okropnym stanie Marco, ojciec Aarona.
Całe uczucie nienawiści, złości, strachu wróciło w
mgnieniu oka. Stałam tam bezbronna, niewiedząca co robić.
- Tatuś wrócił. – odpowiedział tym doskonale mi znanym
głosem, znienawidzonym z całego serca.
Poczułam odór alkoholu.
- Wynoś się. – powiedziałam twardo i stanowczo.
- Kochanie, dopiero co wróciłem.
Nie myśląc dużo pobiegłam do kuchni i chwyciłam nóż
leżący pod ręką.
- Doskonale wiesz, że tego nie użyjesz. –powiedział
ogromnie rozbawiony.
- Zrobię wszystko żebyś tylko dał nam spokój! –
wykrzyknęłam.
- Apropo. Gdzie jest mój syn?
- Nie waż się o nim w ogóle mówić! – krzyknęłam jeszcze
głośniej i mocniej zacisnęłam dłonie na przedmiocie.
Chwiejąc się wycofał się z kuchni i ruszył korytarzem.
Przestraszona rzuciłam nóż i pobiegłam za nim. Bez
namysłu uderzyłam go z całej siły.
Odwrócił się w moim kierunku. Na jego twarzy malowała się
furia wściekłości.
- Nie rób tego więcej! – wrzasnął.
- Mam gdzieś czego chcesz a czego nie!
Zaczęłam się cofać chcąc go odciągnąć jak najdalej od
pokoju Aarona.
Z niedowierzaniem pokręcił głową i poszedł w moje ślady.
- Wojownicza się zrobiłaś myszeczko.
Skrzywiłam się ze wstrętem. W głowie miałam pustkę, nie
wiedziałam co robić. Telefon był daleko, zanim bym zadzwoniła wydarłby mi go.
Mogłam wybiec na korytarz i zacząć wołać o pomoc. Chyba tylko to mi pozostało.
Nie zdołałam nawet dobiec do drzwi. Mężczyzna chwycił
mnie i zaciągnął do pokoju gościnnego. Wyrywanie się było na nic, nie umiałam
się uwolnić. Do oczu napłynęły mi łzy.
Ugryzłam go w rękę którą przyłożył mi do ust. Wrzasnął z
bólu a następnie chwycił mnie z całej siły za włosy. Nie dając za wygraną
kopnęłam go od tyłu między nogi. Zawył i zgiął się w pół, jednak nie upadając.
Wyprostował się szybko. Kipiała z niego sama złość. W głowie miałam wszystkie
te wydarzenia z przeszłości. Bez ceregieli podszedł i uderzył mnie z całej siły
w twarz. Bezwiednie upadłam na ziemię, nie mogłam już więcej zrobić. Obiecałam
sobie że nigdy już do tego nie dojdzie. A było jak kiedyś. Nie miałam siły. Przegrałam.
_________________________________________
Wow, dodaję rozdział w terminie :) Chciałam dodać wczoraj ale byłam tak zmęczona po całonocnym maratonie w kinie, że nie dałam rady. Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny. Aktualnie napisałam tylko połowę. Mam nadzieję, że do końca listopada dam radę. Wtorek - czwartek mam próbne matury. Trzymajcie za mnie kciuki :) Oby nie były koszmarne. Wam życzę znośnego tygodnia, niech nie będzie wykańczający. Miłej końcówki niedzieli ;-)
P.S. Piosenka w której się zakochałam. Christina Perri ft. Steve Kazee - A Thousand Years
Gratuluje:) Masz niesamowity talent, mam nadzieję, że wykorzystasz go w przyszłości.
OdpowiedzUsuńP.S. Powodzenia na maturze :D
-Z
Chce mi się dosłownie płakać po tych ostatnich akapitach - mam nadzieję, że w jakiś sposób pozbędzie się tego całego Marco ze swojego życia.
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny chciałabym też podkreślić, jak bardzo urzeka mnie Twój styl pisania i fabuła opowiadania. Czekam niecierpliwie na kolejną odsłonę :)
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Pięknie jak zawsze:* Też byłam na maratonie Zmierzchu :D ajćć super było :)aż szkoda że to już koniec:) powodzenia na maturach dasz sobie radę :)
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję że do końca listopada dodasz nowy rozdział :) pozdrawiam:*
P.
Jeny! Rozdział interesujący i genialnie rozpisany ! I powrót ojca małego?! Zaskakujący! Dlaczego akurat Jordi nie mógł czegoś zostawić u Ali i po nie, nie wrócić i być jak superbohater?!
OdpowiedzUsuńCzarno to widzę, a w szczególności jak Marco ją na końcu uderzył ; ( Pisz szybko kolejną część, bo ciekawość mnie zżera !
Czeeekam ! ; **
Uwieeeeelbiam JAK PIszzesz:* czekam z niecieprliwością na kolejny rozdział:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że między Alison a Jordim coś fajnego się wydarzy :D :*
Pozdrawiam:)
Listopad się kończy kochana i
OdpowiedzUsuńliczę na kolejny rozdział: )
Buziaki:)
Fanka:)
Dodaj nowy dłuuuuuugi rozdział:)
OdpowiedzUsuńZrób Nam prezent na święta ! :)
:**
Zapraszam na bloga o dosyć skomplikowanym uczuciu,które łączy psycholog sportową i jednego z piłkarzy Barcelony.Mam nadzieję,że zajrzysz;)
OdpowiedzUsuńyou-can-fix-everything.blogspot.com
Wreszcie jest!!:) Świetny rozdział:)
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam do siebie na http://without-love-borders.blogspot.com/ na prolog:)