17 czerwca 2012r.
Zdecydowanym krokiem wysiadłam z autobusu. Przede mną
ostatnia część podróży. Wyciągnęłam z torebki niewielką mapkę, którą Xavi podesłał
mi parę dni wcześniej. Spojrzałam na nią po chwili szukając jakiejś nazwy ulicy,
aby zorientować się w którą dokładnie stronę mam się kierować.
Pół godziny później stałam już przed głównym wejściem do
hotelu „Mistral”. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Dzień dobry. – zwróciłam się po angielsku do czarnowłosej
kobiety stojącej za biurkiem, gdy weszłam do środka. – Czy uzyskam informację
gdzie znajduje się Xavier Hernandez?
- Niestety, nie udzielamy takich informacji osobom z
zewnątrz. Obawiam się, że nie może pani tutaj przebywać jeśli nie jest pani w
jakiś sposób powiązana z Reprezentacją. – odezwała się stanowczym głosem
kobieta.
- Chwileczkę. Dostałam to zanim Hiszpanie wylecieli z
kraju. – mówiłam jednocześnie szukając czegoś w torebce. – Proszę. – uprzejmie podałam
jej niewielką plakietkę.
Na niej była informacja upoważniająca mnie do przebywania
z Reprezentacją. Xavi o wszystkim pomyślał, byłam mu ogromnie za to wdzięczna.
Brunetka przez chwilę przyglądała się podanej przeze mnie
rzeczy, następnie oddała mi ją uśmiechając się miło.
- W takim razie niech pani się uda na pierwsze piętro,
pokój nr 7.
- Bardzo dziękuję. Miłego dnia życzę.
Czym prędzej ruszyłam w stronę schodów i pognałam na
górę. Zatrzymałam się przed wskazanym numerem.
Stałam tak przed drzwiami przez parę sekund. Odgarnęłam z
czoła grzywkę. Tak bardzo cieszyłam się, że tutaj jestem. Potrzebowałam takiej
odmiany. Jednak czułam się nieswojo. Tęskniłam za Aaronem. Nie było godziny
żebym o nim nie myślała. Byłam ciekawa co teraz robi, czy słucha się Davida.
Czułam ogromne wyrzuty sumienia, że go zostawiłam. Nigdy go nie opuszczałam.
Obiecałam sobie, że jak tylko przywitam się z przyjacielem od razu do niego
zadzwonię.
Westchnęłam i podniosłam pięść aby zapukać. W tym samym
czasie drzwi się otworzyły. Zdezorientowana cofnęłam się o pół kroku. W
drzwiach pojawił się niewysoki mężczyzna o jasnobrązowych włosach, kilkudniowym
zaroście, łagodnych rysach twarzy na której na ustach usadowił się uśmiech.
Zarumieniona przyglądałam się mężczyźnie, nie mógł być
dużo starszy ode mnie. Gdy mnie zobaczył widocznie się zmieszał. Jednak nie
odwrócił wzroku, przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Przepraszam, chyba pomyliłam pokoje. – odezwałam się chcąc
się odwrócić i odejść.
- Proszę poczekać. – zatrzymał mnie chwytając delikatnie
za łokieć.
W tej samej chwili przeszedł mnie dreszcz. Przyjemny
dreszcz. Odwróciłam się raz jeszcze na niego spoglądając. Uśmiechnął się.
- Szukasz Xaviego? To jego pokój. My właśnie oblegaliśmy
go, jak codziennie zresztą.
Po tym zdaniu mimowolnie się zaśmiałam. W mej wyobraźni
ukazał się widok Xaviego siedzącego w kółku a naokoło niego całą drużynę La
Roja. Zawsze był bardzo lubiany.
- Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie zakłócę tam
waszego codziennego, rytualnego spotkania. – powiedziałam uśmiechając się delikatnie
do nieznajomego. Nigdy nie byłam dobra w nawiązywaniu kontaktów. Uchodziłam za
osobę nieśmiałą.
- Przyda się jakaś zmiana. – otworzył szeroko drzwi
gestem zapraszając mnie do środka.
Skinęłam głową w geście podziękowania. Zauważyłam, że cofnął
się za próg pokoju. Moje serce zachowało się tak jakoś inaczej, poczułam tak
jakby.. smutek?
- Właśnie i tak wychodziłem. – odezwał się szatyn jakby
przeczytał moje pytanie dryfujące gdzieś w mym umyśle.
Wesoło uśmiechnięty pomachał mi i zaraz zniknął w korytarzu.
Nie dane było mi zauważyć jak zatrzymuje się troszkę
dalej i opiera o ścianę, wznosząc oczy w górę i pogrążając się w myślach.
- Alison! – dobiegł mnie krzyk który poznałabym wszędzie.
Chwilę później znajdowałam się już w ramionach Xaviego. Przez chwilę myślałam,
że mnie udusi.
- Spokojnie, możesz mnie już puścić. – śmiałam się
próbując się wyswobodzić z jego uścisku.
- Tak się cieszę, że przyjechałaś. Szkoda, że Aaron nie
może być teraz tutaj z nami.
Zwęziłam usta w cienką linię. Wolałam nic nie mówić, nie
chciałam się tutaj rozpłakać.
- Kogóż to moje oczy widzą! – zbliżył się do nas wysoki
mężczyzna, którego od dość dawna już znałam. – Nasza kochana i opiekuńcza dama.
– delikatnie zmierzwił mi włosy śmiejąc się sam z siebie.
Pokręciłam z dezaprobatą głową śmiejąc się z Gerarda.
Następnie każda zgromadzona tutaj osoba zaczęła się ze
mną witać. Połowę towarzystwa znałam, w końcu pracowałam z nimi na co dzień.
Nie mogłam uwierzyć jaka panowała tutaj radość, nikt się
nie denerwował jutrzejszym meczem, wszyscy byli jak najbardziej wyluzowani. Nie
widziałam nigdzie drużyny w której byłby taki dobry kontakt. Nie przeszkadzało
nawet to, że dużo graczy gra na co dzień w dwóch wrogich sobie klubach. Teraz
liczyła się tylko Reprezentacja.
* * *
- Jak się czujesz? – usłyszałam pytanie Xaviego gdy
przechadzaliśmy się dookoła hotelu.
- Bardzo dobrze. – odpowiedziałam machinalnie, może
troszkę za szybko.
- Takie odpowiedz możesz zachować dla reszty. Znam Cię
już trochę. – przybrał surowy ton głosu.
- A co Ci mam powiedzieć? – spojrzałam w jego stronę. Na
twarzy nie było ani cienia poprzedniego uśmiechu.
- Czy coś się zmieniło? Jak żyjesz?
Westchnęłam. Nie lubiłam wracać do wydarzeń sprzed roku.
Niestety wydarzenia te wracały do mnie często, ten strach nie opuścił mnie
całkowicie. Jakaś część mnie ciągle się bała.
- Boję się. – skierowałam wzrok na chodnik. – Boję się
tego, że kiedyś znów zastanę go przed drzwiami, że będzie jak zawsze. Jednak
nie boję się tutaj o siebie, tylko o Aarona . Oddałabym wszystko żeby on był
już na zawsze bezpieczny. Dziecko w jego wieku nie powinno być świadkiem takich
wydarzeń, żadne dziecko nie powinno przeżywać takich rzeczy.
Zacisnęłam mocno powieki. W mych oczach zbierały się łzy.
Brunet bez chwili wahania objął mnie ramieniem.
- Zostały mu tylko dwa lata. Dwa lata. Wiesz jak to
szybko zleci? Co będzie potem? Jeśli się dowie gdzie jesteśmy? Wtedy tego nie
przeżyję. – głos przeszedł mi w niepohamowany szloch.
- Ciii. W Barcelonie masz nas. Żaden z nas nie pozwoli
aby was skrzywdzono, rozumiesz? – Xavier chwycił moja twarz w swoje dłonie,
zmuszając mnie żebym spojrzała mu prosto w oczy. – Stałaś się częścią
wszystkich od razu. I ty i Aaron . Żaden bezduszny cham nie będzie krzywdził
takiej kobiety. Nie pozwolimy na to. Zrozumiano?
Posłusznie kiwnęłam głową. Zatopiłam się w jego objęciu.
Nie chciałam nikogo wciągać w moje brudne sprawy, ale
wiedziałam że sama nie dam sobie rady.
- A teraz chodź pokażę Ci gdzie trenujemy. – powiedział
przywracając swoją wesołość na twarz.
* * *
- No no, imponujące boisko. I jak się tutaj czujecie? –
spytałam rozglądając się.
- Wspaniale. Polacy się ogromnie gościnni. Mamy tu
wszystko czego potrzebujemy. – odwrócił wzrok patrząc gdzieś w dal. – Jordi!
Krzyknął i migiem pognał w tamtą stronę. Stałam chwilę w
jednym miejscy troszkę zdezorientowana. Następnie ruszyłam za nim. Gdy się
zbliżałam zauważyłam, że Xavi z kimś rozmawia. Kiedy byłam dostatecznie blisko
poznałam, że jest to ten sam nieznajomy z pokoju hotelowego.
Zatrzymałam się troszkę dalej nie chcąc im przeszkadzać w
rozmowie.
- Ali, tego pana chyba jeszcze nie poznałaś. – zaśmiał
się kataloński pomocnik.
- Właściwie już się dziś spotkaliśmy. – wtrącił szatyn.
- Ooo. – zdziwił się mój towarzysz.
- Jordi Alba. – mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku.
Bez wahania wyciągnęłam swoją.
- Alison Domínguez. – obdarzyłam go przyjaznym uśmiechem.
Znałam go zaledwie parę minut a poczułam, że musi być naprawdę przyjazną osobą.
Zauważyłam, że utrzymują bardzo dobry kontakt z Xavim, pomimo różnicy wieku.
- A ty znów trenujesz? Jordi, przecież musisz zachować
siły na jutro.
- Spokojnie, będę na jutro dobrze przygotowany. –
odpowiedział podrzucając piłkę, którą trzymał w ręku.
- Zawsze jesteś. Przydasz nam się w Barcelonie. –
uśmiechnął się szeroko mój przyjaciel.
- Poczekajmy na oficjalną informację. Jeszcze nie wiadomo
co się wydarzy. – Jordi widocznie się droczył z Hiszpanem.
Kątek oka zauważyłam, że Alba zerka w moim kierunku
ukradkiem. W mgnieniu oka na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Była to
jedna z rzeczy których nienawidziłam w moim wyglądzie.
- Przyjechałaś na jutrzejszy mecz? – usłyszałam pytanie
skierowane do mnie.
- Tak. Xavi już mi żyć nie dawał, że nie byłam bardzo
dawno na żadnym. – wzruszyłam ramionami chcąc się tym usprawiedliwić.
- Zawsze dopinam swego. – uśmiechnął się tryumfalnie. – A
teraz uciekamy. Alison, musisz odpocząć. Masz za sobą długą podróż. No i musisz
wykonać chyba telefon, prawda? – spojrzał na mnie znacząco.
- Masz rację. Bardzo miło było Cię poznać. – uśmiechnęłam
się po raz ostatni do szatyna.
- Wzajemnie. Do zobaczenia.
* * *
Stałem tak w bezruchu patrząc jak ta dwójka odchodzi. Targały
mną mieszane uczucia. Ta blondynka, Alison, kim ona była? Gdy zobaczyłem ją po
raz pierwszy wyglądała na taką bezbronną, zagubioną istotę. A gdy się uśmiechnęła..
Trudno było mi oderwać wzrok. Przeklinałem się w duchu, że nie jestem żadnym
czarującym facetem. Nie potrafiłem nawet podtrzymać rozmowy.
Jeszcze żadna dziewczyna nie zrobiła na mnie takiego
wrażenia. Nie mogłem siedzieć bezczynnie. Alison miała być jutro na meczu, nie miałem
pojęcia skąd jest, czym się zajmuje, czy jeszcze kiedyś ją zobaczę. W głowie
zaświeciła mi się żółta lampka - ‘Xavi’. Widać, że bardzo dobrze się znali,
przyjaźnili się. Wiedziałem co muszę zrobić.
Piłkę trzymaną w ręku położyłem na ziemię i z całej siły
oddałem strzał na bramkę znajdującej się w sporej odległości.
____________________
Początki zawsze są trudne. I ten jest chyba najgorszy. Prolog mi się podobał, ale ten rozdział nic a nic. Miał wyjść całkiem inaczej, no ale cóż, jest jaki jest. Mam nadzieję, że jakoś go dacie radę przeczytać :) Zaczęłam go pisać wczoraj o 23 w nocy, skończyłam dziś rano. Mile widziane opinie :) Miłego dnia, pozdrawiam ;)