- Na pewno nie jest to problem,
że zostawię u was Aarona?
- Przestań! Wiesz, że go
uwielbiamy. Poza tym dziewczynki już za nim tęskniły. – uśmiechnęła się
Patricia odprowadzając mnie do drzwi.
- Odbiorę go zaraz po pracy.
- Jedźcie już bo zaraz się spóźnicie!
W tym momencie zabrzmiał dźwięk
klaksonu. Szybko zbiegłam po schodach i wskoczyłam do samochodu Davida.
Dziś wszystko miało wrócić do
normalności. Wracali Mistrzowie Europy, piłkarze, którzy dostali więcej czasu
wolnego. Tego ranka miały odbyć się ich badania. Wreszcie mieliśmy mieć do
dyspozycji prawie wszystkich.
Villa co prawda całe wakacje
spędził na trenowaniu aby wrócić do pełnej sprawności po jego okropnej kontuzji
z grudnia ubiegłego roku.
- Współczuję Ci, znów będziesz
musiała się z nami użerać. – zaśmiał się David gdy szliśmy do środka budynku.
- Postaram jakoś to wytrzymać i
nie stracić resztek rozumu.
- Halo! – krzyknął ktoś za
nami.
Był to oczywiście Pique,
któremu towarzyszył Cesc.
Teatralnie podbiegł do mego
kompana i chwycił go w ramiona podnosząc ponad ziemię.
Patrząc na tę sytuację nie
można było się nie śmiać. Witali się jakby ostatni po raz ostatni widzieli się
dziesięć lat temu.
W ciągu paru następnych minut
zebrała się obok nas już cała grupka. Wszyscy wymieniali się uściskami, różnymi
informacjami. Chętnie pozostałabym z nimi na dłużej, jednak musiałam już stawić
się w gabinecie. Niezauważenie ewakuowałam się i poszłam prosto do szatni.
Wszyscy mieliśmy ręce pełne
roboty, jak to zawsze bywa na początku nowego sezonu. Szczerze powiedziawszy
już się stęskniłam za tą banką, za ich krzykami, żartami, za nimi samymi.
Wróciła cała ta atmosfera. Każdy był wypoczęty. Wyniki badań wychodziły
nadzwyczaj bardzo dobrze. Każdy o siebie dbał w te wakacje. Kontuzjowani powoli
wracali do pełni sił. Piłkarze byli ogromnie podekscytowani nowym sezonem,
chcieli jak zawsze dać z siebie wszystko, stopniowo sięgać bo to co było do
wygrania. Nie mieli zamiaru odpuszczać. Byli głodni gry i oczywiście zwycięstw.
- Jeszcze nie miałam okazji Ci
pogratulować. – uśmiechnęłam się do Leo, który właśnie kładł się na łóżku. –
Tyle razy już się widzieliśmy podczas treningów a ja zapomniałam.
- Dzięki. Nawet nie wiesz jak
się cieszę, że zostanę ojcem. To będzie niesamowita sprawa.
- A jak się czuje Anto?
- Bardzo dobrze. Spodziewaliśmy
się, że będzie gorzej. A czuje się jakby w ogóle nie była w ciąży. Wszystko
idzie bez przeszkód. – powiedział szczerze zadowolony.
- Wybraliście już imię?
- Oczywiście. Nazwiemy go
Thiago. – odparł z dumą. Na sercu robiło się ciepło gdy się patrzyło na jego
szczęśliwą twarz.
- Wspaniałe. Już się nie mogę doczekać aż go
zobaczę. - skończyłam przypinanie mu
nalepek i podeszłam do specjalnej maszyny. – Ty sobie teraz leż i myśl co
chcesz dostać za prezent na narodziny a ja idę walczyć dalej.
Nacisnęłam guzik i przeszłam do
pomieszczenia obok.
W drugim pokoju było niesamowicie
głośno. Spotkały się największe paple. Gdy Dani mnie zobaczył od razu
wykrzyczał:
- Rodzinny uścisk!
Nawet nie zdążyły do mnie
dotrzeć jego słowa a już tonęłam w środku kółka. Nie miałam siły nawet się
śmiać.
- Jej ręce! – krzyknął Masche rozpychając tłum. – Chcecie
żeby je sobie połamała? One są nieocenione!
Po tym chwycił moje dłonie i przytulił do siebie.
- Ja was sobie zapamiętam… I uwzględnię w masażach po
treningach. – oznajmiłam groźnie wskazując palcem na grupkę która mnie ściskała.
Wszyscy zrobili przerażone miny. Większość z ich była
gotowa nawet rzucić się przede mną na kolana. Niestety udaremnił im to Juan
wchodzący do środka.
On już zrobił z nimi porządek ustawiając ich w rządku i
prosząc aby czekali na swoją kolej.
* * *
8 sierpnia, punktualnie o 9:00 stawiłem się na barcelońskim
lotnisku. Dziś mieliśmy udać się w podróż do Göteborga, gdzie czekał nas
towarzyski mecz z Manchesterem United.
Była to moja pierwsza podróż z drużyną po powrocie z
Londynu. Co prawda wróciłem już w zeszłym tygodniu ale Klub nalegał abym dostał
parę dni wolnego. Dziś jednak wreszcie miałem już szansę zadebiutować.
Na miejscu była obecna już większość osób. Czekaliśmy
tylko na ponoć jak zawsze spóźniającego się Pedro.
- Jak tam? – spytał podchodzący do mnie David.
Gdy miałem te parę dni wolnego udało mi się znaleźć
własne mieszkanie, w całkiem zacisznym miejscu i z ładnymi widokami. Teraz
pozostało mi się tylko przyzwyczaić.
- Bardzo dobrze. W domu mnie już roznosiło tak siedzieć i
siedzieć. Cieszę się, że w końcu mogę normalnie trenować i grać.
W międzyczasie usłyszeliśmy w oddali głośny wybuch
śmiechu. Gdy się odwróciłem ujrzałem Alison. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie
widziałem jej od momentu mojej prezentacji. Wspaniale było ją zobaczyć taką
roześmianą. W mgnieniu oka przypomniałem sobie również ją w niebieskiej
sukience i z jej rodziną. Momentalnie się odwróciłem.
- Ciekawe co znów głupiego powiedział Gerard. – pokręcił
głową Villa.
Ruszył w stronę tamtej grupki pozostawiając mnie z
mętlikiem w głowie.
Pięć minut później staliśmy w kolejce do odprawy.
Sięgnąłem do torby w poszukiwaniu biletu. Mogłem tak szukać i trzy dni a jego
tam nie było! Przestraszony wyszedłem z kolejki i usiadłem kładąc na drugim krzesełku
torbę i szukając głębiej. Na próżno. Musiałem go zapomnieć! Mój wyraz twarzy
musiał wyglądać okropnie bo zaraz obok mnie pojawił się Jordi Roura pytając co
się dzieje.
- Zapomniałem biletu. – byłem na siebie zły. Bałem się,
że przeze mnie opóźni się wyjazd.
- Poczekaj, zaraz wrócę. – odpowiedział i ruszył w
kierunku informacji.
Na krzesełko obok opadł Xavi.
- Biletu się zapomniało, tak? – nie wiem jak w takiej
sytuacji mógł żartować. Ja byłem okropnie przerażony. – Nie martw się. David na
swój pierwszy lot też zapomniał. Nie wspomnę nawet o Alexisie, który do tej
pory notorycznie zapomina.
- Słyszałem! – krzyknął wspomniany wcześniej osobnik.
Chwilkę później Roura pojawił się obok z na szczęście
dobrymi informacjami.
- Spokojnie, możesz lecieć.
- A już myślałem, że będę musiał polecieć następnym
lotem. – naprawdę mi lżyło.
Obaj się roześmiali i ruszyliśmy z powrotem do odprawy.
Informacja o mojej wpadce rozniosła się w ekspresowym
tempie. Cała drużyna robiła sobie z tego żarty. Wcale mi to nie przeszkadzało,
śmiałem się razem z nimi.
- Nie przejmuj się, oni wiecznie czegoś zapominają. –
szepnęła mi do ucha Alison, która właśnie przechodziła obok w kierunku paru
siedzeń przede mną.
Na fotel obok mnie usiadł ponownie Xavi.
- Czas na małą partyjkę Parchís! – krzyknął uradowany gdy
samolot unosił się już parę minut w powietrzu.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obok pojawili
się Sergio, David i Pedro. Chyba była to tradycja podczas takich wypraw. Ja
jednak wolałem popatrzeć z boku, nie chciałem się skompromitować.
Tuż przed lądowaniem każdy wrócił na swoje miejsce
siadając wygodnie i zapinając pasy. Postanowiłem wreszcie jakoś poruszyć ten
temat.
- Alison nigdy nie zabiera swojego syna ze sobą?
Hernandez spojrzał na mnie trochę zdziwiony, pewnie nie
wiedział, że ja wiem.
- Nie. Woli zostawiać go w dobrych rękach. Zresztą
Patricia uwielbia się nim opiekować, tego malca nie można nie kochać.
- Patricia? Żona Davida?
- Tak. A któżby inny?
- A jej mąż?
- Maż?
- Ten co go z nią widziałem?
Xavi zastanawiał się przez chwilę nad czymś.
- Kiedy?
- W dzień mojej prezentacji.
Ten spojrzał na mnie zdziwiony. Nie miałem pojęcia o co
mu chodzi. Powoli schodziliśmy coraz niżej ku ziemi.
- To gej.
- Gej?!
- Tak, gej.
- Ale kto? Jaki gej?
- Robert!
- Robert?
- Facet z którym widziałeś Ali.
- Przestań sobie robić żarty.
- Nie żartuję. – powiedział wyraźnie rozbawiony tą
sytuacją. – Jak mogłeś tego nie zauważyć.
- Nie przyglądałem się mu z bliska!
Nie miałem w sobie żadnego gej-radaru to skąd mogłem się
zorientować?!
- A kim jest ten chłopczyk, który z nim był?
- To jest faktycznie jej syn, Aaron.
- Sama go wychowuje?
- Tak. Albo nie, w końcu ma mnie i innych do pomocy.
Wyczułem smutek w jego głosie. Lepiej było nie dopytywać
co się stało z jego ojcem.
Koła samolotu dotknęły właśnie podłoża. Wszyscy zaczęli
powoli kierować się w stronę wyjścia.
- Nie mogę uwierzyć jak mogłeś się nie zorientować kim
jest ten facet. – pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia? – spytałem.
- Tak! – krzyknął będąc już z przodu.
Zauważyłem jak podchodzi do Andresa i mu coś mówi.
Jak małe dzieci, pomyślałem. Odwróciłem się chcąc znaleźć
wzrokiem blondynkę. Patrzyła akurat na mnie. Uśmiechała się, mogłem
przypuszczać, że słyszała cała naszą rozmowę, a jak nie to pewnie Katalończyk
niedługo jej ją opowie.
Ten dzień z każdą chwilą stawał się coraz lepszy. Miałem
ogromną ochotę wyskoczyć z tego samolotu w podskokach. Ale dla mojego i innych
bezpieczeństwa powstrzymałem się. Szeroki uśmiech nie schodził jednak z mej
twarzy.
* * *
- Jeszcze jestem Ci w czymś potrzebna? – spytałam Emilio
oddając mu wypełnione kartki.
- Nie. Już jesteś wolna. – uśmiechnął się. – Śmigaj zając
się tym czym chcesz.
Nikt nie musiał mi tego dwa razy powtarzać. Swoje kroki
skierowałam na zewnątrz stadionu po drodze zabierając swój aparat z
pomieszczenia gdzie zostałam ulokowana na czas meczu.
Uwielbiałam robić zdjęcia. Gdy wyjeżdżaliśmy gdzieś, czy
nawet gdy graliśmy u siebie, zawsze mi towarzyszył. Fotografowałam wszystko
dookoła. Takie chwile warto upamiętniać, na starość usiąść sobie w fotelu i
powspominać minione czasy.
Na murawie piłkarze powoli się rozgrzewali, stadion z
minuty na minutę się zapełniał. Zaczęli mnie mijać piłkarze Manchesteru, którzy
również chcieli się rozgrzać przed tym meczem.
Po 15 minutach skierowałam się z powrotem do środka. Czas
mijał, każdy z nas musiał zająć się swoimi obowiązkami.
* * *
- Jordi, jesteś gotowy dziś zagrać? – usłyszałem pytanie
Tito gdy siedziałem jeszcze chwilę w szatni.
Spojrzałem na niego. Czekałem na ten moment od zawsze. Od
dzieciństwa, gdy byłem graczem młodszych drużyn FC Barcelony, marzyłem o
występie w pierwszej drużynie. Jak każde dziecko.
- Nigdy nie byłem bardziej gotowy.
Na twarzy trenera pojawił się szeroki uśmiech.
- Wejdziesz w drugiej połowie, nie chcę ryzykować tym, że
jeszcze nie trenowałeś z drużyną.
- Oczywiście.
To była wielka
sprawa zadebiutować w starciu z taką drużyną jak Manchester United. Czułem
ogromny głód gry, nie mogłem się doczekać.
W trakcie meczu na ławce siedziałem obok Xaviego i Cesca,
którzy dogłębnie analizowali każdą minutę meczu. Opowiadali mi jak grają
poszczególnie zawodnicy przeciwnika. Mecz był rozgrywany w dobrym tempie. W 44
minucie Victor wspaniale obronił rzut karny wykonywany przez Rooneya.
W przerwie meczu nastąpiło sporo zmian. Trener chciał dać
wszystkim szansę. Nie był to mecz o jakąś największą stawkę.
Dopiero w 60 minucie, wraz z innymi zawodnikami
dostaliśmy polecenie drugiego trenera do rozgrzewki. Naciągnąłem na siebie
znacznik i starałem się rozciągnąć każdy mięsień.
Niedaleko ławki trenerskiej zauważyłem siedzącą Alison z
innymi medykami ze sztabu. Skupiona uważnie oglądała wydarzenia na murawie.
Jednak gdy spojrzałem w jej stronę jak na zawołanie spojrzała w moim kierunku.
Posłała mi uśmiech i w górę uniosła zaciśnięte kciuki. W środku poczułem nagły
przypływ ciepła.
W 67 minucie zastąpiłem Adriano wbiegając na boisko w stroju
FC Barcelony z numerem ‘19’ na plecach.
Uczucia, które czułem w trakcie i po meczu są w takiej
chwili nie do opisania. Czułem jakbym grał z tymi ludźmi już parę lat, nie
czułem się obco. Koledzy darzyli mnie zaufaniem.
Do końca meczu utrzymał się wynik 0-0. Potrzebne były
rzuty karne do wyłonienia zwycięzcy. Stałem z boku z innymi i obserwowaliśmy
jak Nani nie strzela pierwszego karnego, drugiego Xavi z pewnością siebie
pakuje do siatki, trzeciego wspaniale broni Pinto, czwartego z łatwością
zdobywa Pique tym samym dając nam zwycięstwo.
‘Göteborg Cup’ należał do nas. Wszystkich ogarnęła taka radość jakbyśmy
wygrali jakiś prestiżowy Puchar.
Mój pierwszy mecz dobiegł końca, z ogromnym zniecierpliwieniem
wyczekiwałem następnego.
Na potrzebę opowiadania, we fragmencie gdzie piłkarze są na badaniach umieściłam również osoby, które już wcześniej wtedy rozpoczęły treningi :)
Postanowiłam umieszczać rozdziały wtedy, gdy będę miała jakiś do przodu. Tak się akurat składa, że 5 już napisałam a dziś skończę 6. W takim razie następny rozdział może pojawić się 1 listopada :)
Dziś wreszcie mam więcej czasu i mogę się za to wszystko zabrać. I oczywiście niecierpliwie czekam na jutrzejszy mecz :D
Zapraszam również na skończone już opowiadanie: fcb-no-dejar-nunca-de-sonar
Miłego czytania i przyjemnego wieczoru! ;-)