niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 6.

Stałam jak wmurowana. Nawet nie zauważyłam, że ktoś stoi obok.
- Oczywiście, że nie. Co tutaj robisz? – spytałam nie patrząc na katalońskiego pomocnika. Czułam się niezręcznie. Czułam się winna tego co zobaczył.
- Wpadłem Ci oddać bluzę Aarona, którą ostatnio u mnie zostawił. Akurat mieliśmy przejeżdżać  obok z Nurią, więc pomyślałem, że oddam – oznajmił podając mi niebieskie ubranie.
- Dziękuję – odpowiedziałam wreszcie na niego zerkając. – Przepraszam.
- Za co? Za to co zobaczyłem? Przecież to tylko i wyłącznie twoja sprawa. Możesz robić co tylko zechcesz. – uśmiechnął się delikatnie dając mi do zrozumienia, że wcale mnie nie potępia.
- I tak czuję się głupio. Nie powinno do tego dojść. Nie spodziewałam się, że Alexis się tak zachowa.
- To było kwestią czasu. Chyba nie widziałaś jak na Ciebie patrzy.
- Co? Niby jak? – nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
- Widać, że mu się podobasz – wzruszył ramionami.
Powoli oparłam się o balustradę. Że też ja sama tego nie zauważyłam. Nie chciałam aby nasze dzisiejsze spotkanie dawało mu jakiekolwiek sygnały. Lubiłam go, nic więcej.
- Ty go nie lubisz w ten sposób, prawda?
- Oczywiście, że nie! Jest dla mnie tylko kolegą.
- Na przyszłość uważaj z sygnałami. I dla wiadomości, nie tylko jemu się podobasz. – uśmiechnął się zawadiacko. – Muszę lecieć.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wsiadł z samochodu i odjechał.
Chwilę jeszcze stałam zastanawiając się nad tym co powiedział. Przecież nigdy nikomu starałam się nie dawać do zrozumienia, że chcę czegoś więcej. Zachowywałam się normalnie. Owszem na jednej osobie zaczęło mi zależeć coraz bardziej, walczyłam z tym codziennie, jednak nie wiedziałam jak długo jeszcze wytrzymam. Bałam się miłości.

* * *

Do stolicy Portugalii udaliśmy się już następnego dnia. Podróż przebiegała bez żadnych komplikacji.
Na wieczornym treningu drużyna koncentrowała się już tylko i wyłącznie na jutrzejszym spotkaniu, wszyscy chcieli wypaść jak najlepiej.
Siedząc na ławce przyglądałam się wszystkiemu z boku, w razie czego byłam natychmiastowo gotowa do pomocy. Myślami jednak uciekałam do powrotu do hotelu, wtedy miałam zadzwonić do syna. Na dzisiejszą noc został jak zawsze u państwa Villa.
Była jeszcze jedna sprawa, którą musiałam jeszcze dziś załatwić. Gdy o tym myślałam czułam w brzuchu mrowienie. Postanowiłam zaprosić Jordiego do siebie, czułam że powinnam tak zrobić. Sprawiłabym tym ogromną radość Aaronowi. Jutro, bezpośrednio po meczu, był zaplanowany powrót do Barcelony. W środę rano miał się odbyć trening regeneracyjny siły a resztę dnia piłkarze mieli mieć wolną.
Trening powoli dobiegł końca, piłkarze udali się do szatni.
Ja sama ruszyłam do środka szukając Miguela, który chciał ze mną o czymś porozmawiać. Nie okazało się to trudne, stał w tunelu przyglądając się zdjęciom zawieszonym na ścianach.
- Wołałeś mnie? – spytałam. Mężczyzna przeniósł wzrok ze zdjęć na mnie. Kiwnął głową.
Bez słów weszliśmy do średniego pomieszczenia z prawej strony. Usiedliśmy na kanapę stojąca naprzeciw. Odwróciłam się w jego kierunku wyczekująco.
- Od 18 do 20 października w Barcelonie będzie gościł Alberto Luizjano.
- Ten Alberto Luizjano?!
- Tak, dokładnie ten. – uśmiechnął się Miguel. Wiedział, że ta wiadomość mnie zaciekawi.
Podziwiałam tego człowieka. Był jednym z najlepszych fizjoterapeutów w Europie, ba, na świecie! Jego metody były niesamowite. Czego się dotknął wszystko stawało się jak nowe. Potrafił przywrócić do pełnej sprawności ciała osób, które skazywano na kalectwo. Zawsze marzyłam aby go spotkać, udać się na jego zajęcia.
- Przyjedzie na te dni żeby zrobić wykłady. Oczywiście nie takie, że każdy sobie może przyjść, wejść i usiąść. Trzeba wcześniej się zapisać i w dodatku jest oczywiste, że nie przyjmą każdego. 18 i 19 będą zajęcia teoretyczne, 20 praktyczne. Każda osoba tam obecna dostanie bardzo przydatny certyfikat. – przerwał pozwalając ciszy zagościć na parę sekund. – Zgłosiłem Cię.
Zszokowana nie wiedziałam co odpowiedzieć. To chyba nie działo się naprawdę. Kiedyś dałabym bardzo dużo żeby być obecną na tym. Teraz miałam mieszane uczucia. Ogromnie chciałam wziąć w tym udział. Ale bałam się, że nie będzie miał kto zaopiekować się Aaronem.
- Dlaczego nic nie mówisz? Nawet się nie cieszysz?
- Oczywiście, że się cieszę. Tylko sama nie wiem. – westchnęłam.
Zatroskany położył swoją dłoń na moich.
- Co się dzieje?
- Nie mogę tak ciągle prosić każdego żeby się zaopiekował moim synem. – spuściłam głowę. – To okropnie nie w porządku.
- Wiesz, że wszyscy go kochają. Patricia nie raz mi mówiła, że mogłaby się opiekować nim non stop. O to akurat najmniej powinnaś się martwić.
- Ale co ze mnie za matka jak spędzam z nim tak mało czasu?
- Ali, to jest naprawdę dla ciebie ogromna szansa. Jesteś bardzo dobra w swoim fachu, dzięki temu będziesz tylko lepsza. Nie zdziwię się jak w przyszłości ktoś nam ciebie wykradnie. – uśmiechnął się dodając mi otuchy. – Ale nie martw się, dopóki ja pracuję w tym klubie nie dojdzie do tego. Za żadne skarby.
Bardzo schlebiało mi to co mówił. Nigdy nie spodziewałabym się, że ludzie będą mi tak pomagać, tak się o mnie i Aarona troszczyć. Nie po tym co przeszłam.
- Mogłabym się przespać z tą decyzją parę dni?
- Oczywiście. Masz na to cały tydzień. Rozważ wszystko i dasz mi znać.
- Dziękuje Ci bardzo. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. – przysunęłam się do niego przytulając się delikatnie. Był dla mnie jak ojciec.


Dzisiejszą noc mieliśmy spędzić w Pestana Palace. Większość piłkarzy zebrała się oczywiście w pokoju kapitana chcąc pograć w karty. Również miałem zamiar się tam udać, jednak najpierw poszedłem do restauracji na parterze chcąc napić się filiżankę kawy.
Usiadłem przy stoliku nieopodal czekając na realizacje zamówienia.
W progu wejścia pojawiła się postać o długich, blond włosach. Z daleka uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Cześć. – odezwała się pierwsza siadając naprzeciw.
- Cześć. Szukałaś mnie?
Kiwnęła głową przygryzając  dolną wargę.
- Mam dla Ciebie pewną propozycję.
- Zamieniam się w słuch.
- Masz jakieś plany na środowy wieczór?
Dla pozoru udałem, że się zastanawiam. W głowie oczywiście rozbrzmiewało jedno zdanie: ‘Oczywiście, że nie mam!’.
- Nie, absolutnie żadnych.
Na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Miałem ogromną ochotę przysunąć się i przejechać opuszkiem kciuka po jej policzku. Delikatnie potrząsnąłem głową wyrzucając tą myśl.
- W takim razie co powiesz na odwiedzenie mnie i Aarona?
Moje serce zalała fala ciepła.
- Z ogromną przyjemnością was odwiedzę. – oznajmiłem, starając się nie wykazać ogromnego entuzjazmu który czułem w środku.
Ona odpowiedziała promiennym uśmiechem.
Teraz myślałem już tylko o tym dniu.

* * *

Spotkanie z Benficą rozpoczęliśmy bardzo dobrze. Już w szóstej minucie wynik spotkania otworzył Alexis, które otrzymał od płaskiego dośrodkowania Leo. Jednak to nie naznaczyło przewagi gości. Gospodarze mieli również swoje szanse na zdobycie bramki. Jednak na posterunku czekał Valdes lub nasi piłkarze skutecznie udaremniali akcje przeciwnikom.  Jak często bywa, już po dwudziestu minutach przejęliśmy prowadzenie gry. Piłka była w znacznie dużej ilości czasu w naszym posiadaniu. Piłkarze wymieniali o wiele więcej podać od graczy z klubu z Portugalii.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Nie musieliśmy długo czekać na kolejną bramkę. W pięćdziesiątej szóstej minucie Messi rozpoczął swój pokaz. Z piłką przy nodze ściągnął na siebie czterech rywali, zagrał do Cesca, który bez problemu umieścił piłkę krótkim rogu siatki. 0-2. Rywale starali odpowiedzieć się w jak najlepszy sposób, niestety dla nich skutecznie udaremnił im to Victor.
Do siedemdziesiątej minuty mecz mógł cieszyć. Później stało się coś, co zszokowało cała ławkę rezerwowych, piłkarzy na boisku jak i cały stadion. Carles fatalnie upadł na rękę. Wraz ze sztab medyczny w mgnieniu oka pojawiliśmy się obok. Kapitan kurczowo trzymał się za łokieć. Od razu można było przypuszczać, że coś mu się tam uszkodziło. Bez dłuższego zastanowienia została wezwana karetka, która przewiozła go do szpitala na dalsze badania. Nie był to uraz, który można było szybko zlikwidować z boku boiska. Wymagało to znacznie cięższej pracy. Dwójka lekarzy udała się wraz z nim. Nie było sensu abyśmy wszyscy jechali, i tak byśmy mu tam nie pomogli. Tutaj za to byliśmy bardziej potrzebni.
Do końca meczu utrzymała się napięta atmosfera, każdy był myślami z Puyim. Wszyscy chcieli aby ten mecz już jak najszybciej się skończył.
W międzyczasie Sergio został usunięty z boiska za uderzenie przeciwnika. Jeszcze tego nam brakowało. Po końcowym gwizdku wszyscy poczuliśmy ulgę.
Jak było zapowiedziane do Barcelony wracaliśmy tego samego dnia. Na szczęście Carles mógł wracać z nami. Zostało u niego zdiagnozowane zwichnięcie stawu łokciowego. Jutro miała zapaść dokładna decyzja ile tygodni miałby pauzować. Z cudem graniczył jego występ przeciwko Realowi Madryt.

* * *

Gdy usłyszałam dźwięk dzwonka u drzwi, mój syn już przy nich był. Stanęłam na progu kuchni i oglądałam jak zacięcie mocuje się chcąc otworzyć. Założyłam ręce na piersi i z uśmiechem przyglądałam się temu wydarzeniu.
- Pomóc Ci? – spytałam.
- Nie.
W tym samym momencie Aaron dopiął swego. Otworzył drzwi na oścież zadowolony z siebie. Podszedł do przybysza i zaczął go ciągnąć za nogawkę do środka.
- Hej, hej chłopcze. Powoli. – zaśmiał się Jordi zamykając za sobą drzwi.
Obaj zatrzymali się obok mnie.
- Proszę Aaron, mam coś dla Ciebie. – zwrócił się szatyn do mojego syna dając mu niewielkie pudełko. Twarz trzylatka była wymalowana radością, oczy mu błyszczały. Ładnie podziękował i pobiegł do pokoju rozpakować pakunek.
Ja wciąż stałam uśmiechnięta w tym samym miejscu.
- A to dla pani domu. – uśmiechając się łobuzersko podał mi bukiet czerwonych tulipanów.
- Dziękuję bardzo. Za kwiaty i za to, że przyszedłeś. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, to wiele znaczy dla Aarona.
- Tylko..? – gdy podawał mi tulipany nasze palce się dotknęły.
Podniosłam wzrok spoglądając mu w oczy. Oddychałam coraz szybciej.
- Mama, mama! Patrz co dostałem! – na korytarz wparował podekscytowany brunet.
Z ogromnym entuzjazmem zaczął podskakiwać obok mnie pokazując mi jego nowy samochodzik, w drugiej ręce trzymał pilot do niego.
- Wow! Jaki piękny! – powiedziałam z ogromnym entuzjazmem klękając naprzeciw syna. – Tylko uważaj, żebyś mnie nie rozjechał kiedyś.
Malec zaśmiał się.
- A teraz zaprowadź kochanie Jordiego do pokoju a mama przyniesie coś dobrego.
- Ja Ci pomogę. – zaoponował szatyn.
- Nie, nie. Jesteś tu gościem, więc zmykaj na kanapę. – oznajmiłam to głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Ze skruszoną miną ruszył do pokoju gościnnego.
Z lodówki wyciągnęłam naszykowany talerz z jedzeniem, wszystko pozostałe czekało już na stole. Ruszyłam do pokoju o ścianach w kolorze wiśni. Zastał mnie tam obraz Aarona siedzącego obok Jordiego i pokazującego mu książeczkę rysunkową. Widok ten strasznie ścisnął me serce.
Szybko mrugnęłam oczami oddalając łzy. Z czułym uśmiechem położyłam talerz na stole.

Wieczór minął nam wspaniale. Alba co chwilę opowiadał jakieś śmieszne historie, oboje z Aaronem płakaliśmy ze śmiechu.
Nie chcąc umrzeć od tego śmiania postanowiłam, że szybko posprzątam ze stołu.
Szybkim i sprawnym ruchem wkładałam naczynia do zmywarki. Nacisnęłam odpowiedni guzik i podeszłam do zlewu. Na ramieniu miałam przewieszoną kolorową ściereczkę. Odkręciłam kran wkładając pod wodę ręce.
W tej samej chwili poczułam delikatne uderzenia na moich nogach. Odwróciłam się zakręcając kran. Chwyciłam ścierkę i zaczęłam w nią wycierać dłonie.
Sprawcą który przeszkodził mi w tej czynności był nie kto inny jak mój syn.
Stał przede mną szeroko się uśmiechając, w rękach trzymał swoją poduszkę do spania.
- Co się stało? Chcesz żebym ci ją też umyła? – spytałam przyglądając mu się.
- Wojna na poduszki! – krzyknął zadowolony z siebie i rzucił się na mnie uderzając nią.
Muszę przyznać, że ogromnie mnie zaskoczyła ta sytuacja. Dopiero po paru sekundach zaczęłam się bronić i śmiać. Aaron walczył zawzięcie.
W progu zauważyłam naszego gościa uśmiechającego się szeroko. Rzuciłam mu proszące spojrzenie.
- Przepraszam, mam inne zadanie. – wzruszył ramionami i ruszył w moim kierunku.
Chwycił mnie w ramiona i przerzucił przez prawe ramię jak piórko. Krzycząc i uderzając go próbowałam się uwolnić. Jak gdyby nigdy nic wszedł do pokoju i położył mnie na łóżku.
- Co to ma być?
- Nie możesz ciągle wokół nas się kręcić! Pora żebyś odpoczęła. – oznajmił stanowczo Jordi.
- Ale ja odpoczywam! Chciałam to tylko tak szybciutko sprzątnąć. – powiedziałam cicho, skruszonym głosem.
- Teraz zostaniesz tu już do końca dnia. Nie ruszysz się. A ja pójdę pomóc Aaronowi naszykować się do spania.
- Przestań! To nie jest twój obowiązek.
- Ale ja chcę zeby wujek mnie połozył. – wtrącił brunet.
Założyłam ręce na piersiach i westchnęłam poddając się.


- Gotowy? – spytałem gdy Aaron umył zęby.
- Tak. - odpowiedział zadowolony. Następnie wybiegł z łazienki w podskokach. Wskoczył na łóżko i przykrył się kołdrą aż pod brodę.
Usiadłem na brzegu łóżka śmiejąc się.
- Zostawić Ci lampkę zapaloną, tak?
Kiwnął powoli głową.
- Lubis moją mamę?
To pytanie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się takiego z jego ust.
- Lubię. Bardzo lubię.
- Ona ciebie też. Się uśmiecha ciągle. To dobrze, prawda? – dociekał.
- Bardzo dobrze. Musi się dużo uśmiechać.
- A dlacego?
- Bo jest wtedy jeszcze piękniejsza.
Trzylatek uśmiechnął się zadowolony i zamknął oczy.
- Dobranoc. – nachyliłem się i delikatnie pocałowałem malca w czoło. Wstałem i wyszedłem z pokoju cicho zamykając drzwi.
Alison siedziała dalej posłusznie na łóżku, nie ruszyła się z miejsca. Usiadłem bez słowa obok. Oboje spojrzeliśmy na swoje twarze, na których pojawiły się uśmiechy. Siedzieliśmy tak bez słowa parę minut. Przyzwyczailiśmy się do swojej obecności.
- Pojadę już. – oznajmiłem.
- Co? Już? – spytała zawiedzionym głosem. – Jest dopiero ..- spojrzała na zegarek – prawie 22.
Oboje zaśmialiśmy się ze sposobu w jaki to powiedziała.
- Nie wypada tak długo siedzieć w gościach.
- Mi to nie przeszkadza.
- Ale jednak pojadę.- wstałem i wyciągnąłem dłoń aby pomóc i blondynce wstać.
W milczeniu odprowadziła mnie do drzwi.
- Dziękuję, że przyjechałeś.
- Ja dziękuję za kolejny wspaniale spędzony czas.
Podeszła bliżej. Wspięła się na palce i musnęła wargami mój prawy policzek. Wstrzymałem oddech, moje serce szalało. Zawsze się tak działo gdy była tak blisko. Musiałem szybko wyjść, inaczej nie wiem co by się stało.
Nacisnąłem klamkę i bez zerknięcie do tyłu wyszedłem. W ekspresowym tempie zbiegłem po schodach na zewnątrz. Potrzebowałem powietrza.



Po piętnastu minutach od wyjazdu Jordiego ruszyłam do toalety aby wziąć prysznic. Będąc tuż przy drzwiach usłyszałam dźwięk dzwonka frontowych drzwi.
Zdziwiłam się, bo kto mógłby o tej porze przyjść. Może mój niedawny gość czegoś zapomniał.
Stanęłam przed drzwiami przekręcając klucz i otwierając je.
Wypełniła mnie fala najgorszych uczuć, nie do opisania. Szybkim ruchem starałam się zamknąć drzwi. Niestety osoba stojąca naprzeciw była szybsza, i co zaważyło, silniejsza.
Przede mną stał w okropnym stanie Marco, ojciec Aarona.
Całe uczucie nienawiści, złości, strachu wróciło w mgnieniu oka. Stałam tam bezbronna, niewiedząca co robić.
- Tatuś wrócił. – odpowiedział tym doskonale mi znanym głosem, znienawidzonym z całego serca.
Poczułam odór alkoholu.
- Wynoś się. – powiedziałam twardo i stanowczo.
- Kochanie, dopiero co wróciłem.
Nie myśląc dużo pobiegłam do kuchni i chwyciłam nóż leżący pod ręką.
- Doskonale wiesz, że tego nie użyjesz. –powiedział ogromnie rozbawiony.
- Zrobię wszystko żebyś tylko dał nam spokój! – wykrzyknęłam.
- Apropo. Gdzie jest mój syn?
- Nie waż się o nim w ogóle mówić! – krzyknęłam jeszcze głośniej i mocniej zacisnęłam dłonie na przedmiocie.
Chwiejąc się wycofał się z kuchni i ruszył korytarzem.
Przestraszona rzuciłam nóż i pobiegłam za nim. Bez namysłu uderzyłam go z całej siły.
Odwrócił się w moim kierunku. Na jego twarzy malowała się furia wściekłości.
- Nie rób tego więcej! – wrzasnął.
- Mam gdzieś czego chcesz a czego nie!
Zaczęłam się cofać chcąc go odciągnąć jak najdalej od pokoju Aarona.
Z niedowierzaniem pokręcił głową i poszedł w moje ślady.
- Wojownicza się zrobiłaś myszeczko.
Skrzywiłam się ze wstrętem. W głowie miałam pustkę, nie wiedziałam co robić. Telefon był daleko, zanim bym zadzwoniła wydarłby mi go. Mogłam wybiec na korytarz i zacząć wołać o pomoc. Chyba tylko to mi pozostało.
Nie zdołałam nawet dobiec do drzwi. Mężczyzna chwycił mnie i zaciągnął do pokoju gościnnego. Wyrywanie się było na nic, nie umiałam się uwolnić. Do oczu napłynęły mi łzy.
Ugryzłam go w rękę którą przyłożył mi do ust. Wrzasnął z bólu a następnie chwycił mnie z całej siły za włosy. Nie dając za wygraną kopnęłam go od tyłu między nogi. Zawył i zgiął się w pół, jednak nie upadając. Wyprostował się szybko. Kipiała z niego sama złość. W głowie miałam wszystkie te wydarzenia z przeszłości. Bez ceregieli podszedł i uderzył mnie z całej siły w twarz. Bezwiednie upadłam na ziemię, nie mogłam już więcej zrobić. Obiecałam sobie że nigdy już do tego nie dojdzie. A było jak kiedyś. Nie miałam siły. Przegrałam.



_________________________________________
Wow, dodaję rozdział w terminie :) Chciałam dodać wczoraj ale byłam tak zmęczona po całonocnym maratonie w kinie, że nie dałam rady. Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny. Aktualnie napisałam tylko połowę. Mam nadzieję, że do końca listopada dam radę. Wtorek - czwartek mam próbne matury. Trzymajcie za mnie kciuki :) Oby nie były koszmarne. Wam życzę znośnego tygodnia, niech nie będzie wykańczający.  Miłej końcówki niedzieli ;-)
P.S. Piosenka w której się zakochałam. Christina Perri ft. Steve Kazee - A Thousand Years 

poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział 5.

Bez zastanowienia wstukałem liczby ‘6295’ na domofonie umieszczonym przy furtce. Po krótkim sygnale oznajmiającym przyjęcie kodu, otworzyła się. Wszedłem na teren posiadłości.
Przede mną była dłuższa ścieżka wyłożona kostką, w oddali widniał duży, biały budynek, który był dzisiaj moim celem. Z lewej i prawej strony, na trawniku, siedzieli ludzie w grupkach czy też samotnie. Za każdym razem było tu tak przyjemnie cicho, z dala od gwaru miasta, tylko natura. Dookoła były same drzewa, niedaleko był również niewielki stawik, do którego jednak nie miałem okazji się jeszcze udać.
Beztrosko zmierzałem ku ogromnym wejściowym drzwiom.
W recepcji siedziała jak zawsze uśmiechnięta pani Valentina.
- Jordi! Jak miło Cię znowu widzieć. – uśmiechnęła się jeszcze szerzej na mój widok.
- Dzień dobry. Pani z dnia na dzień jeszcze bardziej promienieje.
- Nie można inaczej jak się ma takich gości.
Zwinnym ruchem ręki ściągnęła okulary. Wyczułem, że starsza pani ma straszną ochotę porozmawiać. Niestety nie miałem za dużo czasu. Musiałem przejść do rzeczy.
- Jest u siebie?
- Tak. Wczoraj wieczorem pytała o ciebie. Dziś już niestety nie pamiętała. – powiedziała ze smutkiem.
- Dziękuję. Pójdę do niej. Miłego dnia.
Kiwnęła głową i wróciła do robienia poprzedniej rzeczy.
Ruszyłem w górę po schodach, następnie dłuższym korytarzem. Po drodze zajrzałem do pokoju wspólnego aby przywitać się z innymi.
- Nasza gwiazda! – usłyszałem mężczyznę o siwych włosach. – Wreszcie nas odwiedziłeś.
Paru innych panów wstało i podeszło uścisnąć mi dłoń.
- Może nam poopowiadasz co słychać w wielkim świecie? – spytał Martin, szczerze zaciekawiony.
- Bardzo chętnie, lecz najpierw chciałbym odwiedzić Marię. – oznajmiłem z przepraszającym uśmiechem.
Z wyrozumieniem kiwnęli głowami i powrócili na swoje miejsce przy stoliku, gdzie rozgrywali partyjkę szachów.
Lubiłem tu przyjeżdżać, rozmawiać z tymi ludźmi. Tak dużo oni przeszli, opowiadali takie ciekawe i życiowe historie, z przyjemnością się ich słuchało.
Cichutko otworzyłem drzwi w końcu korytarza. Wszedłem do niewielkiego pokoiku o błękitnych ścianach. Z lewej strony były wielkie, szklane drzwi prowadzące na balkon. Były otwarte. Przestąpiłem ich próg znajdując się ponownie na zewnątrz. Obok siedziała starsza kobieta w bujanym fotelu, o siwych kręconych włosach. Wpatrywała się daleko przed siebie, pogrążona w myślach. Najprawdopodobniej wspomnieniach.
- Cześć babciu. – wyszeptałem i nachyliłem się delikatnie muskając jej policzek.
Powoli skierowała głowę w mym kierunku. Uśmiechnęła się.
Wewnątrz siebie poczułem niewyobrażalną ulgę i szczęście. Był to ten z niewielu dni, kiedy pamiętała kim jestem. Tak często bywało, że mnie nie poznawała. Czułem się wtedy taki bezradny.
- Kochany, tęskniłam za tobą. – po jej policzku spłynęło parę łez.
- Ja również. Popatrz co Ci przyniosłem. Twoje ulubiony ciastka. – położyłem je na jej przykryte kocem kolana.
- Dziękuję. Proszę, opowiedz mi co u Ciebie słychać. Póki jeszcze wszystko pamiętam. – gdy to wypowiedziała zauważyłem w jej oczach ogromny smutek. Przerażał mnie za każdym razem.
Mówiłem jej o wszystkim. O tym jak zadomowiłem się w Barcelonie. O wszystkich których tam poznałem, o tym jak mnie ciepło przyjęli, jak dobrze się wpasowałem w grę. Babcia wynajdowała tysiące nowych pytań, chciała wiedzieć o wszystkim. Dużo miejsca poświęciła pytaniom o przyjaciół. Była ogromnie ciekawa czy miałem tak z kim spędzać czas. Wspomniałem jej również o Alison. Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Może dlatego, że chciałem o tym komuś powiedzieć. Miałem również przeczucie, że kiedy następny razem ją odwiedzę może już tego nie pamiętać.
Całe popołudnie spędziliśmy na rozmowach, w bardzo przyjemnej atmosferze. Później przenieśliśmy się do pokoju wspólnego. Zagrałem partię szachów z panami, z którymi obiecałem porozmawiać. Babcia w międzyczasie wychwalała pod niebiosa swojego wnuka.
Za każdym razem było mi ciężko ją opuszczać, a w takie dni jeszcze ciężej.
Gdy wychodziłem z budynku byłem cały objedzony. Każda z pań w pokoju gościnnym częstowała mnie czy to czekoladkami, czy ciastkami. Wszystkie zgodnie utrzymywały, że jestem za chudy jak na obrońcę. Nie chcąc być niegrzecznym, nie kłóciłem się.
Parę minut siedziałem jeszcze na parkingu w samochodzie zastanawiając się co robić. Zbliżała się godzina 18, na dworze było wciąż jeszcze ciepło. Postanowiłem odstawić samochód pod mieszkanie i udać się na spacer do parku.

* * *

- Mamo, mamo! Co będziemy robić? – do kuchni niczym torpeda wparował Aaron.
- A na co masz ochotę? – spytałam wciąż wpatrzona w teczkę leżącą przede mną.
Malec wspiął się na krzesło naprzeciw mnie.
- Na lody!
Mogłam się tego domyśleć. Ta rzecz nigdy mu się nie znudzi.
- Niech będzie. Pójdziemy na lody. – uśmiechnęłam się zamykając teczkę.
Aaron przeszczęśliwy przeszedł na kolanach po stole i uwiesił mi się na szyi.
- Śmigaj się ubrać. Za trzy minuty wychodzimy. – powiedziałam śmiejąc się i stawiając go na ziemi.
W podskokach wybiegł z kuchni. Jednak tak szybko jak wyszedł tak i wrócił.
- A trzy minuty to dużo mamusiu?
- Trzy minuty to tyle ile potrzebujesz żeby rano umyć ząbki.
 Usatysfakcjonowany zniknął.
Ruszyłam do swojej sypialni aby zabrać torbę w której miałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. I już byłam gotowa do wyjścia.

- Smakują lody? – spytałam syna gdy siedzieliśmy na ławce przy fontannie.
Pochłonięty jedzeniem tylko kiwnął głową.
Sama kupiłam sobie swoje ulubione truskawkowe lody.
Ludzie dookoła spacerowali podziwiając piękno tego miasta, rozmawiali z towarzyszami. O tej godzinie były tu największe tłumy, każdy chciał odpocząć po dniu pracy, poprze chadzać się na świeżym powietrzu, pobyć z drugą osobą. Ogromnie się cieszyłam, że nie mieliśmy daleko do parku. Mogliśmy tu przychodzić codziennie. Aaron jak i ja uwielbialiśmy tutaj przebywać. Dziś wreszcie mogliśmy spędzić cały dzień we dwoje. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie musiałam się stawić w pracy. Również i piłkarz mieli dzień wolny. Pozostawało na dziś słodkie lenistwo.
- Przepraszam, czy tu wolne? – spytał ktoś żartobliwym tonem.
Zaskoczona odwróciłam się w stronę skąd dobiegło pytanie. Gdy zobaczyłam osobę, która wypowiedziała te słowa zaskoczenie stało się jeszcze większe. Po paru sekundach od razu się uśmiechnęłam.
- Oczywiście, bardzo proszę.
- Nie spodziewałem się, że kogoś znajomego tu spotkam. Myślałem, że wszyscy śpią lub wylegują się na kanapie. – powiedział Jordi przyglądając mi się.
- Trochę ruchu i świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Tak też uważam.
Przez krótką chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Zauważyłam jak Aaron nieśmiało skubie mnie za ramię. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że szatyn nie poznał jeszcze chłopca. Nie wiem dlaczego ale obawiałam się troszkę tej chwili.
- Przedstawię Ci kogoś. To mój syn, Aaron. – po wypowiedzeniu tego posadziłam malca na swoich kolanach. – A to Jordi. – następnie zwróciłam się do trzylatka.
Obrońca z uśmiechem wyciągnął dłoń w kierunku chłopca.
- Ogromnie jest mi miło wreszcie cię poznać.
Aaron powolutku chwycił jego wyciągniętą dłoń.
- Ja już pana znam. – powiedział cichutko.
Zaskoczeni oboje na niego spojrzeliśmy.
- Tak? A skąd mnie znasz?
- Z telewizora. Pan gra w naszej drużynie i mi się to podoba. – kąciki jego ust wygięły się ku górze.
- No no, poznałem mojego nowego fana.
- I ma pan numer jeden i osiem. – oznajmił z dumą.
- Bystry z ciebie chłopak. – zaśmiał się szatyn. – Ale nie musisz mi mówić na pan. Jestem Jordi.
- Ale nie wiem czy mogę. – powiedział powoli patrząc na mnie.
- Oczywiście, że możesz. Jordi to przecież twój nowy kolega, prawda?
- Jak najbardziej.
Wystarczyło parę minut aby Aaron nie czuł się onieśmielony w towarzystwie Alby. Polubili się od razu. Przez następne pół godziny siedziałam i w rozbawieniu słuchałam jak ze sobą rozmawiali. Szatyn co chwile opowiadał jakieś śmieszne anegdotki, które były tak ciekawe i zabawne. Czułam się jakbyśmy wszyscy znali się już parę dobrych lat. Mój syn wyciągnął nawet naszego towarzysza na krótki spacer dookoła fontanny. Mnie oczywiście nie chcieli zabrać ze sobą bo uznali, że to męska wyprawa. Z ciągłym uśmiechem obserwowałam ich. Gdy wrócili znów do mnie, brunet usiadł nawet bliżej Jordiego!
- A wiesz ile to są trzy minuty? – wypalił nagle.
Zbity z tropu kolega pokręcił przecząco głową.
- Mama mi powiedziała, że to tyle ile myję zęby.
- A to dlatego, że robisz to naprawdę dokładnie i tyle czasu Ci to zajmuje. – dodałam.
- W takim razie ile według ciebie to piętnaście minut?
- Hmm… niech pomyślę. Wasze przygotowanie do treningu trwa niekiedy nawet dłużej.
- Żartujesz, prawda?
- Oczywiście, że nie. Straszne z was plotkary, więc nie dziwię się że potrzebujecie tyle czasu. – starałam się aby zabrzmiało to poważnie, nie chciałam wybuchnąć śmiechem.
- Mamusiu, co to są plotkary?
- To osoba, która bez przerwy mówi i mówi o wszystkim co przyjdzie jej do głowy.
- Ale u nas w szatni w ogóle nie ma czegoś takiego!
- Oj Jordi, nie oszukujmy się. Przecież wy uwielbiacie rozmawiać o wszystkim.
- Ale to przecież nie jest złe. – usprawiedliwiał kolegów.
- Gdyby to nie trwało tak długo, to oczywiście że nie.
- Nie mów, że ty nie lubisz rozmawiać.
- Oczywiście, że lubię.
- Wszystko wyjaśnione. – uśmiechnął się zadowolony.
- Ale nie tyle co wy. – nie mogąc się powstrzymać musiałam tym zakończyć.
Jednak nie przewidziałam co może się potem stać. Jordi nie chcący dać mi wygrać wstał i z szybkością światła podniósł mnie do góry, przerzucając sobie przez ramię.
- Chyba czas na kąpiel. – oznajmił złowieszczym, diabelskim tonem.
- Nie, nie, nie! – zaczęłam krzyczeć.
Aaron siedział na ławeczce i w najlepsze przyglądał się tej scenie z uśmiechem. Ludzie dookoła zaczęli się zatrzymywać i patrzeć z ciekawością. Szatyn powoli ruszył ku fontannie.
- Proszę Cię, nie rób sobie żartów!
- Przeproś ładnie. – szepnął.
- Przepraszam, przepraszam! – powiedziałam kurczowo się go trzymając.
Na szczęście swe kroki skierował z powrotem ku ławce. Poczułam ulgę. Nie myśląc co robię oplotłam swoje dłonie wokół jego karku gdy mnie powoli stawiał na ziemi.
- Możesz mnie puścić. – szepnął chichotko, że tylko ja to usłyszałam, tym samym muskając moje ucho wargami.
Zaczerwieniona szybko go puściłam. Nie potrafiłam być poważna. Cała nasza trójka zaczęła się śmiać.
Nawet nie zauważyliśmy gdy nasze zegary wskazywały już 19:47. Jordi postanowił nas odprowadzić. Nie chciał żeby ktoś porwał nas i wrzucił do fontanny. Uważał, że tylko i wyłącznie on ma do tego prawo.
- Dziękujemy za mile spędzoną końcówkę dnia. – powiedziałam gdy staliśmy już pod naszym blokiem.
- To ja dziękuję, bawiłem się naprawdę świetnie.
- Odwiedzisz nas kiedyś? – odezwał się Aaron stając naprzeciw Alby i chwytając go za rękę.
- Jeśli twoja mama mnie zaprosi. – odpowiedział kucając aby zrównać się z malcem.
Ja odpowiedziałam tylko uśmiechem. Nie chciałam aby Aaron tak bardzo przyzwyczajał się do niego.
- Pójdę już. Jeszcze raz dziękuję. – pomachał nam i ruszył ulicą w kierunku swojego celu.
- Ceść. – pożegnał się trzylatek.
Chwyciłam syna za rękę i weszliśmy po schodach do siebie.

* * *

Od naszego spotkania w parku minęły ponad dwa tygodnie. Nie było dnia aby Aaron nie spytał mnie czy zaproszę Jordiego do nas. Jak się obawiałam, malec coraz bardziej się do niego przyzwyczajał. Bałam się, że gdy Alba przestanie z nami utrzymywać kontakty to złamie mu to serduszko. Gdyby tylko dowiedział się o naszej przeszłości pewnie nasze kontakty by się urwały. W końcu kto chciałby się angażować w związek z kobietą z dzieckiem, z problemem… Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja też się do niego przywiązywałam. Lubiłam chwile gdy z nami był, to w jaki sposób potraktował mojego syna. To wszystko nie zmierzało w dobrym kierunku…
Nastał kolejny dzień pracy. Pogoda jak zawsze dopisywała. Z reguły bywało, że w Hiszpanii wrzesień był jeszcze miesiącem ciepłym, niekiedy aż za ciepłym. Ostatni dzień tego miesiąca nie był wcale inny.
Siedziałam w swoim gabinecie uzupełniając w komputerze karty fizjoterapii. Dziś to Emili pracował w siłowni z kontuzjowanymi, mi przypadła praca papierkowa. Drużyna tymczasem ćwiczyła na boisku przygotowując się tym samym do najbliższego spotkania przeciwko Benfice Lisbona.
Po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! – odpowiedziałam podniesionym głosem nie odrywając wzroku od monitora.
- Jesteś wolna? – usłyszałam pytanie Gerarda. Nie czekając na moją odpowiedź, wszedł i rozgościł się na łóżku.
Pokręciłam głową wzdychając. Duże dziecko.
- Słucham, do czego jestem Ci potrzebna. – przekręciłam się na krześle obrotowym w jego kierunku. Oczywiście słodko się uśmiechał, niczym szczeniaczek chcący się bawić.
- Dziś nie moja kolej. Jestem dla was za miękka. – powiedziałam zrezygnowana i wstałam idąc w kierunku szafki gdzie miałam różne rzeczy potrzebne mi przy pracy.
Bez najmniejszego namysłu wyciągnęłam proszek którego szukałam. Pique siedział już doskonale przygotowany z wyrazem triumfu na twarzy.
- Boje się. – wypalił gdy zajęłam się masażem jego nogi.
- Boisz się? Niby czego? – spytałam marszcząc brwi.
- Że nie będę dobrym ojcem. – naprawdę się tego bał. W tej chwili był absolutnie poważny.
- Geri, nawet tak nie mów. Wiesz dobrze, że tak nie będzie. Znam Cię troszkę i kto jak kto, ale ty się do tego nadajesz. – spojrzałam na niego uśmiechając się szczerze.
- A jeśli sobie nie poradzę?
- Nie wygaduj głupot. Oboje razem dacie sobie świetnie radę. Przy pierwszym dziecku zawsze jest trudno, ale od czego jest rodzina i przyjaciele?
- Ja ciebie podziwiam. Dajesz sobie tak wspaniale radę. Tak dobrze sobie radzisz z Aaronem.
- Bez pomocy i wsparcia innych nie dałabym sobie rady. – wzruszyłam ramionami dokładnie wpatrując się jego nogę.
- Jesteś wspaniałą matką. Twój syn jest i zawsze będzie z ciebie dumny.
- Mam taką nadzieję. – nie przerywając masażu uśmiechnęłam się pod nosem.
- Chyba klub będzie musiał pomyśleć tutaj o jakimś żłobku. Tyle dzieci, mnóstwo dzieci. – zaśmiał się.
- I przy okazji otworzyć kawiarenkę dla mam. – dodałam.
Mój gość całkowicie się już rozluźnił. Doskonale wiedział do kogo ma się zwrócić z taką sprawą. Byłam tutaj nie tylko fizjoterapeutką, większość z nich uważała mnie również za ich prywatną panią psycholog. Szczerze trzeba przyznać, że odpowiadało mi to.

Parę minut po godzinie 16 wyszłam z gabinetu kierując się do wyjścia. Zmęczona po całym tym dniu marzyłam już tylko o wygodnej sofie. Wszyscy robiliśmy co mogliśmy aby kontuzjowani jak najszybciej wrócili do zdrowia.
- Alison! – usłyszałam swoje imię gdy wyszłam na zewnątrz i kierowałam się w stronę ulicy. Odwróciłam się i ujrzałam Alexisa biegnącego w moim kierunku.
- Coś się stało? – spytałam uśmiechając się i patrząc na niego z ciekawością.
- Nie, nie masz się o co martwić. Chciałem tylko o coś spytać. – czy mi się zdawało czy wydawał się być troszkę speszony?
- Śmiało. – zachęciłam. Z wszystkimi piłkarzami utrzymywałam dobre kontakty, każdy był do mnie przyjaźnie nastawiony, ja do nich również.
- Co będę owijał w bawełnę, raz się żyje. – machnął ręką uśmiechnięty od ucha do ucha. – Czy nie wybrałabyś się ze mną na kawę?
To pytanie całkowicie zbiło mnie z tropu. Nie miałam w zwyczaju umawiać się ze swoimi podopiecznymi, chyba że było to wyjście grupowe. Nie wiedzieć czemu w głowie pojawiła mi się twarz Jordiego. Dlaczego na każdym kroku o nim myślałam? Niezauważenie potrząsnęłam głowa jakby to miało mi pomóc w pozbyciu się tego obrazu. Od kawy jeszcze nic nigdy się nie stało.
- Ale tylko na taką malutką. – zaśmiałam się.
Chilijczyk rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Obiecuję odwieźć Cię potem do domu żebyś nie musiała się tłuc w autobusie.
Skinięciem głowy zgodziłam się na propozycję.
Do kawiarni udaliśmy się piechotą, nie była daleko. Standardowo zamówiłam Latte macchiato, mój towarzysz zdecydował się na zwykłą kawę.
- Jak się miewa twój syn?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Wszystkiego ciekawy, wiecznie zadowolony. Nie mam pojęcia skąd on czerpie tą ciągłą radość. – uśmiechnęłam się na jego wspomnienie.
- Proste, ma to po mamie. – napastnik pozwolił abym ujrzała jego śnieżnobiały uśmiech.
Zawstydzona przeczesałam dłonią włosy.
- A jak ty się czujesz? Zadomowiony już na dobre w Barcelonie?
- Oczywiście. Jest mi tutaj naprawdę bardzo dobrze, nawet mam wrażenie jakbym mieszkał tu już parę lat.
- Tutaj nikt nie pozwoli aby ktoś czuł się samotnie. Każdy każdemu służy pomocą.
- I to mi się najbardziej podoba.
- Jeszcze trochę i założysz sobie tutaj własną rodzinę. – oznajmiłam, następnie wzięłam łyk ciepłego napoju.
- Aż tak daleko bym się jeszcze nie zapędzał. – zaśmiał się. – Najpierw trzeba znaleźć odpowiednią kandydatkę.
- Nie mów mi, że takiej jeszcze nie masz.
- Nie, nie mam. I wcale mnie to nie dziwi.
- Ale mnie dziwi. Jestem pewna, że pod twoim mieszkaniem codziennie wieczorem stoi cały sznur dziewczyn.
Alexis pijący właśnie swoją kawę zakrztusił się wybuchając śmiechem.
- Jeśli chcesz możesz raz przyjść i się przekonać.
- Nie dziękuję, spasuję.
Oboje patrzyliśmy na siebie roześmiani. Resztę naszego wypadu spędziliśmy w naprawdę dobrej atmosferze. Jak na dżentelmena przystało Alexis zapłacił za nas oboje, chociaż oczywiście nie odbyło się bez drobnej kłótni co do tego. Jak też obiecał podwiózł mnie pod sam blok. Wysiadając odprowadził mnie do drzwi, przy których stało się coś czego nie spodziewałabym się nigdy, co mnie bardzo zawstydziło i zmieszało. Żegnając się zbliżył się do mnie na tyle, że na moim policzku złożył delikatny pocałunek, następnie odwrócił się i odszedł. Gdyby nie głos osoby stojącej niedaleko, stałabym chyba tam dobrych parę godzin.
- Nie przyszedłem nie w porę?


_________________________________

Proszę, pojawia się kolejny rozdział :) Co o nim sądzicie?
Kolejny może się pojawić w okolicach 17-18 listopada. Albo prędzej jeśli ten Wam się spodobał :)
Nie będę Wam tutaj truła i pisała co się u mnie dzieje, nie od tego jest ten blog.
Serdecznie zapraszam do czytania. Miłej końcówki dnia :) W środę trzymamy kciuki za Barçę! ♥