poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział 5.

Bez zastanowienia wstukałem liczby ‘6295’ na domofonie umieszczonym przy furtce. Po krótkim sygnale oznajmiającym przyjęcie kodu, otworzyła się. Wszedłem na teren posiadłości.
Przede mną była dłuższa ścieżka wyłożona kostką, w oddali widniał duży, biały budynek, który był dzisiaj moim celem. Z lewej i prawej strony, na trawniku, siedzieli ludzie w grupkach czy też samotnie. Za każdym razem było tu tak przyjemnie cicho, z dala od gwaru miasta, tylko natura. Dookoła były same drzewa, niedaleko był również niewielki stawik, do którego jednak nie miałem okazji się jeszcze udać.
Beztrosko zmierzałem ku ogromnym wejściowym drzwiom.
W recepcji siedziała jak zawsze uśmiechnięta pani Valentina.
- Jordi! Jak miło Cię znowu widzieć. – uśmiechnęła się jeszcze szerzej na mój widok.
- Dzień dobry. Pani z dnia na dzień jeszcze bardziej promienieje.
- Nie można inaczej jak się ma takich gości.
Zwinnym ruchem ręki ściągnęła okulary. Wyczułem, że starsza pani ma straszną ochotę porozmawiać. Niestety nie miałem za dużo czasu. Musiałem przejść do rzeczy.
- Jest u siebie?
- Tak. Wczoraj wieczorem pytała o ciebie. Dziś już niestety nie pamiętała. – powiedziała ze smutkiem.
- Dziękuję. Pójdę do niej. Miłego dnia.
Kiwnęła głową i wróciła do robienia poprzedniej rzeczy.
Ruszyłem w górę po schodach, następnie dłuższym korytarzem. Po drodze zajrzałem do pokoju wspólnego aby przywitać się z innymi.
- Nasza gwiazda! – usłyszałem mężczyznę o siwych włosach. – Wreszcie nas odwiedziłeś.
Paru innych panów wstało i podeszło uścisnąć mi dłoń.
- Może nam poopowiadasz co słychać w wielkim świecie? – spytał Martin, szczerze zaciekawiony.
- Bardzo chętnie, lecz najpierw chciałbym odwiedzić Marię. – oznajmiłem z przepraszającym uśmiechem.
Z wyrozumieniem kiwnęli głowami i powrócili na swoje miejsce przy stoliku, gdzie rozgrywali partyjkę szachów.
Lubiłem tu przyjeżdżać, rozmawiać z tymi ludźmi. Tak dużo oni przeszli, opowiadali takie ciekawe i życiowe historie, z przyjemnością się ich słuchało.
Cichutko otworzyłem drzwi w końcu korytarza. Wszedłem do niewielkiego pokoiku o błękitnych ścianach. Z lewej strony były wielkie, szklane drzwi prowadzące na balkon. Były otwarte. Przestąpiłem ich próg znajdując się ponownie na zewnątrz. Obok siedziała starsza kobieta w bujanym fotelu, o siwych kręconych włosach. Wpatrywała się daleko przed siebie, pogrążona w myślach. Najprawdopodobniej wspomnieniach.
- Cześć babciu. – wyszeptałem i nachyliłem się delikatnie muskając jej policzek.
Powoli skierowała głowę w mym kierunku. Uśmiechnęła się.
Wewnątrz siebie poczułem niewyobrażalną ulgę i szczęście. Był to ten z niewielu dni, kiedy pamiętała kim jestem. Tak często bywało, że mnie nie poznawała. Czułem się wtedy taki bezradny.
- Kochany, tęskniłam za tobą. – po jej policzku spłynęło parę łez.
- Ja również. Popatrz co Ci przyniosłem. Twoje ulubiony ciastka. – położyłem je na jej przykryte kocem kolana.
- Dziękuję. Proszę, opowiedz mi co u Ciebie słychać. Póki jeszcze wszystko pamiętam. – gdy to wypowiedziała zauważyłem w jej oczach ogromny smutek. Przerażał mnie za każdym razem.
Mówiłem jej o wszystkim. O tym jak zadomowiłem się w Barcelonie. O wszystkich których tam poznałem, o tym jak mnie ciepło przyjęli, jak dobrze się wpasowałem w grę. Babcia wynajdowała tysiące nowych pytań, chciała wiedzieć o wszystkim. Dużo miejsca poświęciła pytaniom o przyjaciół. Była ogromnie ciekawa czy miałem tak z kim spędzać czas. Wspomniałem jej również o Alison. Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Może dlatego, że chciałem o tym komuś powiedzieć. Miałem również przeczucie, że kiedy następny razem ją odwiedzę może już tego nie pamiętać.
Całe popołudnie spędziliśmy na rozmowach, w bardzo przyjemnej atmosferze. Później przenieśliśmy się do pokoju wspólnego. Zagrałem partię szachów z panami, z którymi obiecałem porozmawiać. Babcia w międzyczasie wychwalała pod niebiosa swojego wnuka.
Za każdym razem było mi ciężko ją opuszczać, a w takie dni jeszcze ciężej.
Gdy wychodziłem z budynku byłem cały objedzony. Każda z pań w pokoju gościnnym częstowała mnie czy to czekoladkami, czy ciastkami. Wszystkie zgodnie utrzymywały, że jestem za chudy jak na obrońcę. Nie chcąc być niegrzecznym, nie kłóciłem się.
Parę minut siedziałem jeszcze na parkingu w samochodzie zastanawiając się co robić. Zbliżała się godzina 18, na dworze było wciąż jeszcze ciepło. Postanowiłem odstawić samochód pod mieszkanie i udać się na spacer do parku.

* * *

- Mamo, mamo! Co będziemy robić? – do kuchni niczym torpeda wparował Aaron.
- A na co masz ochotę? – spytałam wciąż wpatrzona w teczkę leżącą przede mną.
Malec wspiął się na krzesło naprzeciw mnie.
- Na lody!
Mogłam się tego domyśleć. Ta rzecz nigdy mu się nie znudzi.
- Niech będzie. Pójdziemy na lody. – uśmiechnęłam się zamykając teczkę.
Aaron przeszczęśliwy przeszedł na kolanach po stole i uwiesił mi się na szyi.
- Śmigaj się ubrać. Za trzy minuty wychodzimy. – powiedziałam śmiejąc się i stawiając go na ziemi.
W podskokach wybiegł z kuchni. Jednak tak szybko jak wyszedł tak i wrócił.
- A trzy minuty to dużo mamusiu?
- Trzy minuty to tyle ile potrzebujesz żeby rano umyć ząbki.
 Usatysfakcjonowany zniknął.
Ruszyłam do swojej sypialni aby zabrać torbę w której miałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. I już byłam gotowa do wyjścia.

- Smakują lody? – spytałam syna gdy siedzieliśmy na ławce przy fontannie.
Pochłonięty jedzeniem tylko kiwnął głową.
Sama kupiłam sobie swoje ulubione truskawkowe lody.
Ludzie dookoła spacerowali podziwiając piękno tego miasta, rozmawiali z towarzyszami. O tej godzinie były tu największe tłumy, każdy chciał odpocząć po dniu pracy, poprze chadzać się na świeżym powietrzu, pobyć z drugą osobą. Ogromnie się cieszyłam, że nie mieliśmy daleko do parku. Mogliśmy tu przychodzić codziennie. Aaron jak i ja uwielbialiśmy tutaj przebywać. Dziś wreszcie mogliśmy spędzić cały dzień we dwoje. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie musiałam się stawić w pracy. Również i piłkarz mieli dzień wolny. Pozostawało na dziś słodkie lenistwo.
- Przepraszam, czy tu wolne? – spytał ktoś żartobliwym tonem.
Zaskoczona odwróciłam się w stronę skąd dobiegło pytanie. Gdy zobaczyłam osobę, która wypowiedziała te słowa zaskoczenie stało się jeszcze większe. Po paru sekundach od razu się uśmiechnęłam.
- Oczywiście, bardzo proszę.
- Nie spodziewałem się, że kogoś znajomego tu spotkam. Myślałem, że wszyscy śpią lub wylegują się na kanapie. – powiedział Jordi przyglądając mi się.
- Trochę ruchu i świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Tak też uważam.
Przez krótką chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Zauważyłam jak Aaron nieśmiało skubie mnie za ramię. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że szatyn nie poznał jeszcze chłopca. Nie wiem dlaczego ale obawiałam się troszkę tej chwili.
- Przedstawię Ci kogoś. To mój syn, Aaron. – po wypowiedzeniu tego posadziłam malca na swoich kolanach. – A to Jordi. – następnie zwróciłam się do trzylatka.
Obrońca z uśmiechem wyciągnął dłoń w kierunku chłopca.
- Ogromnie jest mi miło wreszcie cię poznać.
Aaron powolutku chwycił jego wyciągniętą dłoń.
- Ja już pana znam. – powiedział cichutko.
Zaskoczeni oboje na niego spojrzeliśmy.
- Tak? A skąd mnie znasz?
- Z telewizora. Pan gra w naszej drużynie i mi się to podoba. – kąciki jego ust wygięły się ku górze.
- No no, poznałem mojego nowego fana.
- I ma pan numer jeden i osiem. – oznajmił z dumą.
- Bystry z ciebie chłopak. – zaśmiał się szatyn. – Ale nie musisz mi mówić na pan. Jestem Jordi.
- Ale nie wiem czy mogę. – powiedział powoli patrząc na mnie.
- Oczywiście, że możesz. Jordi to przecież twój nowy kolega, prawda?
- Jak najbardziej.
Wystarczyło parę minut aby Aaron nie czuł się onieśmielony w towarzystwie Alby. Polubili się od razu. Przez następne pół godziny siedziałam i w rozbawieniu słuchałam jak ze sobą rozmawiali. Szatyn co chwile opowiadał jakieś śmieszne anegdotki, które były tak ciekawe i zabawne. Czułam się jakbyśmy wszyscy znali się już parę dobrych lat. Mój syn wyciągnął nawet naszego towarzysza na krótki spacer dookoła fontanny. Mnie oczywiście nie chcieli zabrać ze sobą bo uznali, że to męska wyprawa. Z ciągłym uśmiechem obserwowałam ich. Gdy wrócili znów do mnie, brunet usiadł nawet bliżej Jordiego!
- A wiesz ile to są trzy minuty? – wypalił nagle.
Zbity z tropu kolega pokręcił przecząco głową.
- Mama mi powiedziała, że to tyle ile myję zęby.
- A to dlatego, że robisz to naprawdę dokładnie i tyle czasu Ci to zajmuje. – dodałam.
- W takim razie ile według ciebie to piętnaście minut?
- Hmm… niech pomyślę. Wasze przygotowanie do treningu trwa niekiedy nawet dłużej.
- Żartujesz, prawda?
- Oczywiście, że nie. Straszne z was plotkary, więc nie dziwię się że potrzebujecie tyle czasu. – starałam się aby zabrzmiało to poważnie, nie chciałam wybuchnąć śmiechem.
- Mamusiu, co to są plotkary?
- To osoba, która bez przerwy mówi i mówi o wszystkim co przyjdzie jej do głowy.
- Ale u nas w szatni w ogóle nie ma czegoś takiego!
- Oj Jordi, nie oszukujmy się. Przecież wy uwielbiacie rozmawiać o wszystkim.
- Ale to przecież nie jest złe. – usprawiedliwiał kolegów.
- Gdyby to nie trwało tak długo, to oczywiście że nie.
- Nie mów, że ty nie lubisz rozmawiać.
- Oczywiście, że lubię.
- Wszystko wyjaśnione. – uśmiechnął się zadowolony.
- Ale nie tyle co wy. – nie mogąc się powstrzymać musiałam tym zakończyć.
Jednak nie przewidziałam co może się potem stać. Jordi nie chcący dać mi wygrać wstał i z szybkością światła podniósł mnie do góry, przerzucając sobie przez ramię.
- Chyba czas na kąpiel. – oznajmił złowieszczym, diabelskim tonem.
- Nie, nie, nie! – zaczęłam krzyczeć.
Aaron siedział na ławeczce i w najlepsze przyglądał się tej scenie z uśmiechem. Ludzie dookoła zaczęli się zatrzymywać i patrzeć z ciekawością. Szatyn powoli ruszył ku fontannie.
- Proszę Cię, nie rób sobie żartów!
- Przeproś ładnie. – szepnął.
- Przepraszam, przepraszam! – powiedziałam kurczowo się go trzymając.
Na szczęście swe kroki skierował z powrotem ku ławce. Poczułam ulgę. Nie myśląc co robię oplotłam swoje dłonie wokół jego karku gdy mnie powoli stawiał na ziemi.
- Możesz mnie puścić. – szepnął chichotko, że tylko ja to usłyszałam, tym samym muskając moje ucho wargami.
Zaczerwieniona szybko go puściłam. Nie potrafiłam być poważna. Cała nasza trójka zaczęła się śmiać.
Nawet nie zauważyliśmy gdy nasze zegary wskazywały już 19:47. Jordi postanowił nas odprowadzić. Nie chciał żeby ktoś porwał nas i wrzucił do fontanny. Uważał, że tylko i wyłącznie on ma do tego prawo.
- Dziękujemy za mile spędzoną końcówkę dnia. – powiedziałam gdy staliśmy już pod naszym blokiem.
- To ja dziękuję, bawiłem się naprawdę świetnie.
- Odwiedzisz nas kiedyś? – odezwał się Aaron stając naprzeciw Alby i chwytając go za rękę.
- Jeśli twoja mama mnie zaprosi. – odpowiedział kucając aby zrównać się z malcem.
Ja odpowiedziałam tylko uśmiechem. Nie chciałam aby Aaron tak bardzo przyzwyczajał się do niego.
- Pójdę już. Jeszcze raz dziękuję. – pomachał nam i ruszył ulicą w kierunku swojego celu.
- Ceść. – pożegnał się trzylatek.
Chwyciłam syna za rękę i weszliśmy po schodach do siebie.

* * *

Od naszego spotkania w parku minęły ponad dwa tygodnie. Nie było dnia aby Aaron nie spytał mnie czy zaproszę Jordiego do nas. Jak się obawiałam, malec coraz bardziej się do niego przyzwyczajał. Bałam się, że gdy Alba przestanie z nami utrzymywać kontakty to złamie mu to serduszko. Gdyby tylko dowiedział się o naszej przeszłości pewnie nasze kontakty by się urwały. W końcu kto chciałby się angażować w związek z kobietą z dzieckiem, z problemem… Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja też się do niego przywiązywałam. Lubiłam chwile gdy z nami był, to w jaki sposób potraktował mojego syna. To wszystko nie zmierzało w dobrym kierunku…
Nastał kolejny dzień pracy. Pogoda jak zawsze dopisywała. Z reguły bywało, że w Hiszpanii wrzesień był jeszcze miesiącem ciepłym, niekiedy aż za ciepłym. Ostatni dzień tego miesiąca nie był wcale inny.
Siedziałam w swoim gabinecie uzupełniając w komputerze karty fizjoterapii. Dziś to Emili pracował w siłowni z kontuzjowanymi, mi przypadła praca papierkowa. Drużyna tymczasem ćwiczyła na boisku przygotowując się tym samym do najbliższego spotkania przeciwko Benfice Lisbona.
Po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! – odpowiedziałam podniesionym głosem nie odrywając wzroku od monitora.
- Jesteś wolna? – usłyszałam pytanie Gerarda. Nie czekając na moją odpowiedź, wszedł i rozgościł się na łóżku.
Pokręciłam głową wzdychając. Duże dziecko.
- Słucham, do czego jestem Ci potrzebna. – przekręciłam się na krześle obrotowym w jego kierunku. Oczywiście słodko się uśmiechał, niczym szczeniaczek chcący się bawić.
- Dziś nie moja kolej. Jestem dla was za miękka. – powiedziałam zrezygnowana i wstałam idąc w kierunku szafki gdzie miałam różne rzeczy potrzebne mi przy pracy.
Bez najmniejszego namysłu wyciągnęłam proszek którego szukałam. Pique siedział już doskonale przygotowany z wyrazem triumfu na twarzy.
- Boje się. – wypalił gdy zajęłam się masażem jego nogi.
- Boisz się? Niby czego? – spytałam marszcząc brwi.
- Że nie będę dobrym ojcem. – naprawdę się tego bał. W tej chwili był absolutnie poważny.
- Geri, nawet tak nie mów. Wiesz dobrze, że tak nie będzie. Znam Cię troszkę i kto jak kto, ale ty się do tego nadajesz. – spojrzałam na niego uśmiechając się szczerze.
- A jeśli sobie nie poradzę?
- Nie wygaduj głupot. Oboje razem dacie sobie świetnie radę. Przy pierwszym dziecku zawsze jest trudno, ale od czego jest rodzina i przyjaciele?
- Ja ciebie podziwiam. Dajesz sobie tak wspaniale radę. Tak dobrze sobie radzisz z Aaronem.
- Bez pomocy i wsparcia innych nie dałabym sobie rady. – wzruszyłam ramionami dokładnie wpatrując się jego nogę.
- Jesteś wspaniałą matką. Twój syn jest i zawsze będzie z ciebie dumny.
- Mam taką nadzieję. – nie przerywając masażu uśmiechnęłam się pod nosem.
- Chyba klub będzie musiał pomyśleć tutaj o jakimś żłobku. Tyle dzieci, mnóstwo dzieci. – zaśmiał się.
- I przy okazji otworzyć kawiarenkę dla mam. – dodałam.
Mój gość całkowicie się już rozluźnił. Doskonale wiedział do kogo ma się zwrócić z taką sprawą. Byłam tutaj nie tylko fizjoterapeutką, większość z nich uważała mnie również za ich prywatną panią psycholog. Szczerze trzeba przyznać, że odpowiadało mi to.

Parę minut po godzinie 16 wyszłam z gabinetu kierując się do wyjścia. Zmęczona po całym tym dniu marzyłam już tylko o wygodnej sofie. Wszyscy robiliśmy co mogliśmy aby kontuzjowani jak najszybciej wrócili do zdrowia.
- Alison! – usłyszałam swoje imię gdy wyszłam na zewnątrz i kierowałam się w stronę ulicy. Odwróciłam się i ujrzałam Alexisa biegnącego w moim kierunku.
- Coś się stało? – spytałam uśmiechając się i patrząc na niego z ciekawością.
- Nie, nie masz się o co martwić. Chciałem tylko o coś spytać. – czy mi się zdawało czy wydawał się być troszkę speszony?
- Śmiało. – zachęciłam. Z wszystkimi piłkarzami utrzymywałam dobre kontakty, każdy był do mnie przyjaźnie nastawiony, ja do nich również.
- Co będę owijał w bawełnę, raz się żyje. – machnął ręką uśmiechnięty od ucha do ucha. – Czy nie wybrałabyś się ze mną na kawę?
To pytanie całkowicie zbiło mnie z tropu. Nie miałam w zwyczaju umawiać się ze swoimi podopiecznymi, chyba że było to wyjście grupowe. Nie wiedzieć czemu w głowie pojawiła mi się twarz Jordiego. Dlaczego na każdym kroku o nim myślałam? Niezauważenie potrząsnęłam głowa jakby to miało mi pomóc w pozbyciu się tego obrazu. Od kawy jeszcze nic nigdy się nie stało.
- Ale tylko na taką malutką. – zaśmiałam się.
Chilijczyk rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Obiecuję odwieźć Cię potem do domu żebyś nie musiała się tłuc w autobusie.
Skinięciem głowy zgodziłam się na propozycję.
Do kawiarni udaliśmy się piechotą, nie była daleko. Standardowo zamówiłam Latte macchiato, mój towarzysz zdecydował się na zwykłą kawę.
- Jak się miewa twój syn?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Wszystkiego ciekawy, wiecznie zadowolony. Nie mam pojęcia skąd on czerpie tą ciągłą radość. – uśmiechnęłam się na jego wspomnienie.
- Proste, ma to po mamie. – napastnik pozwolił abym ujrzała jego śnieżnobiały uśmiech.
Zawstydzona przeczesałam dłonią włosy.
- A jak ty się czujesz? Zadomowiony już na dobre w Barcelonie?
- Oczywiście. Jest mi tutaj naprawdę bardzo dobrze, nawet mam wrażenie jakbym mieszkał tu już parę lat.
- Tutaj nikt nie pozwoli aby ktoś czuł się samotnie. Każdy każdemu służy pomocą.
- I to mi się najbardziej podoba.
- Jeszcze trochę i założysz sobie tutaj własną rodzinę. – oznajmiłam, następnie wzięłam łyk ciepłego napoju.
- Aż tak daleko bym się jeszcze nie zapędzał. – zaśmiał się. – Najpierw trzeba znaleźć odpowiednią kandydatkę.
- Nie mów mi, że takiej jeszcze nie masz.
- Nie, nie mam. I wcale mnie to nie dziwi.
- Ale mnie dziwi. Jestem pewna, że pod twoim mieszkaniem codziennie wieczorem stoi cały sznur dziewczyn.
Alexis pijący właśnie swoją kawę zakrztusił się wybuchając śmiechem.
- Jeśli chcesz możesz raz przyjść i się przekonać.
- Nie dziękuję, spasuję.
Oboje patrzyliśmy na siebie roześmiani. Resztę naszego wypadu spędziliśmy w naprawdę dobrej atmosferze. Jak na dżentelmena przystało Alexis zapłacił za nas oboje, chociaż oczywiście nie odbyło się bez drobnej kłótni co do tego. Jak też obiecał podwiózł mnie pod sam blok. Wysiadając odprowadził mnie do drzwi, przy których stało się coś czego nie spodziewałabym się nigdy, co mnie bardzo zawstydziło i zmieszało. Żegnając się zbliżył się do mnie na tyle, że na moim policzku złożył delikatny pocałunek, następnie odwrócił się i odszedł. Gdyby nie głos osoby stojącej niedaleko, stałabym chyba tam dobrych parę godzin.
- Nie przyszedłem nie w porę?


_________________________________

Proszę, pojawia się kolejny rozdział :) Co o nim sądzicie?
Kolejny może się pojawić w okolicach 17-18 listopada. Albo prędzej jeśli ten Wam się spodobał :)
Nie będę Wam tutaj truła i pisała co się u mnie dzieje, nie od tego jest ten blog.
Serdecznie zapraszam do czytania. Miłej końcówki dnia :) W środę trzymamy kciuki za Barçę! ♥

10 komentarzy:

  1. Super rozdział jak zawsze oczywiście :D :)
    Już nie mogę doczekać się kolejnego !:)
    W takim momencie przerwałaś.... hehe
    Przypuszczam że to Jordi :)

    Jutro kibicujemy !! :)
    VeB <3

    P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo Mi się podoba Twoje opowiadanie :*
    czekam na kolejny rozdział z wielką niecierpliwością :D

    Agata:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie dodałaś nowy rozdział:) Już myślałam, że się nie doczekam:D Powiem ci, że z twoim opowiadaniem jest tak,że jak czyta się pierwszy rozdział to ma się milion pomysłów na rozwinięcie i zakończenie ale do samego końca nie wie się jak to zakończysz. Nie da się przewidzieć tego, co wymyślisz. Tak samo było z Twoim pierwszym opowiadaniem, miłość od pierwszego wejrzenia, przyjaźń, choroba i każdy myślał, że jak to w takich opowiadaniach bywa- cudowne uzdrowienie. Jednak tak się nie stało, postanowiłaś uśmiercić Lisę.To dobrze, że tak piszesz bo prawie każda książka innego autora jest przewidywalna, napisana tak, ze od początku do końca wie się jakie będzie zakończenie.Jestem przekonana, ze i w tym opowiadaniu zakończenie będzie zaskakujące, choć mam nadzieje, że szczęśliwe. Zazdroszczę i gratuluję talentu:D Z niecierpliwością czekam na następne rozdziały :) Mam nadzieję, że nie będę długo czekała. Powodzenia w dalszym pisaniu :)

    - Z.

    OdpowiedzUsuń
  4. booooooooski rozdział.. wszystkie są..
    normalnie kocham to opowiadanie, tak samo to z Villą, do którego powrócę niejeden raz..
    Ahh jak ja nie lubię kiedy rozdziały kończą się w takich chwilach jak ta...
    Myślę, a raczej jestem przekonana, że to Jordi.. wgl miłe zaskoczenie z wyjściem na kawę z Alexisem..
    już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Baaardzo fajny , mi się bardzo podoba : )

    OdpowiedzUsuń
  6. o mamo jak ja kocham jak TY piszesz !!!!
    CUDOWNIE:*:)))))))

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG !! Jestem bardzo zdziwiona.. pozytywnie oczywiście..
    Czytając pierwszego bloga (był rewelacyjny) bałam się, że kolejne nie będą już takie świetne jak tamten.. że nie bd tylu emocji, wrażeń, spin (które dokonuje gdy sceny na serio mnie emocjonują :P) .. a tu proszę.. dokładnie te same wrażenia... Te same emocje.. uuugh.. jak ja to uwielbiam..
    Wchodząc na str tego bloga i widząc, nowy rozdział, aż cała się trzęsę z radości.. :P
    Także na prawdę strasznie Ci dziękuję za tego bloga !!!

    A co do rozdziału to fajnie, że przy tej scenie przy fontannie nie było 'buzi, buzi' jak to zazwyczaj bywa.. pozostaw nas w niepewności .. :P
    i kurczę ten koniec... uff.. czekam na kolejny rozdział! :D

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam ten rozdział, uwielbiam to opowiadanie - po prostu uwielbiam tego bloga <3 Wszystko rozgrywa się w idealnym tempie, a akcja jest bardzo ciekawa.

    Nie mogę się doczekać jakiegoś zbliżenia między Jordim & główną bohaterką :)

    Dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo Cię proszę dodaj nowy rozdział :)
    :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Ahhhh ! Alexis zmykaj! Nie ma cie tu już !
    Właśnie tak sobie wyobrażam Albę, wesołego, wrażliwego i pomocnego chłopaka! ; )
    Błagam, informuj mnie o nowościach ; ) Masz mój numer gg ;)

    OdpowiedzUsuń